Misjonarstwo

Napisano gdzieś, że słowo miało raz moc sprawczą na miarę absolutu. Nie moja to bajka, więc nie będę urządzał tu popisów z guglowania, by błysnąć szczegółami na ten temat. Odrzucając też hasła w rodzaju niech się stanie czy – bardziej banalne, stoliczku nakryj się, zdaję sobie jednak sprawę, jaką siłę skłaniania do czynu mogą mieć słowa. Przykładów poruszających masy słów wypowiedzianych przez przywódców, władców i tyranów jest w historii aż nadto. Ale efektem było i jest tu zawsze czyjeś działanie albo zaniechanie go, a nie bezpośrednia materializacja.

Bywają słowa, które do tego stopnia wydają się odzwierciedlać istotę obiektu, który określają, że aż wydają się naturalnie do niego przypisane. Jak ser (Käse) dla chłopki z niemieckojęzycznej części Szwajcarii, która ze zdumieniem zareagowała na to, że niemal tuż obok, gdzie mówią już po francusku, jest to fromage (Fromage? Warum fromage? Weil Käse ist doch viel natürlicher!). W przypadku takich właśnie, rzekomo naturalnych słów bardzo łatwo zepsuć i przesunąć ich znaczenie w kierunku właśnie takiego, wydawałoby się, naturalnego znaczenia. W taki to sposób np. na zawsze popsuliśmy sobie odbiór, jakże ciągle przecież aktualnej koncepcji spolegliwego opiekuna profesora Kotarbińskiego, sprowadzając – zapewne przez odległe podobieństwo – właściwe znaczenie słowa spolegliwy do uległości i skłonności do ustępowania (a znaczy ono: godzien zaufania, taki, na którym można polegać – takie i tylko takie znaczenie słowo spolehlivý ma również w czeskim).

Przyglądając się z kolei zmianom w naszym języku branżowym, dostrzegam prawidłowość, że społeczeństwa autentycznie twórcze w tej (a zapewne i każdej innej) dziedzinie, dające od siebie coś na poziomie źródłowym, tworzą przy okazji własne określenia, starając się jakoś nazywać nowe pojęcia, zjawiska i przedmioty. Społeczeństwa, które tylko przejmują to od innych, mniej lub bardziej udanie przenoszą do swego języka związane z tym terminy. Tak było np. z Rosją Piotra Wielkiego, kiedy to zaczęła ona chłonąć kulturę i technikę Zachodu, co trwało potem przez setki lat. W dziedzinie kultury był to francuski (одеколон), w nauce i technice – niemiecki (дроссель – przeniesiono nawet podwójne „s”!) i angielski (кик‑стартер).

Zobacz również:

  • Awans języka programowania Go

I tenże właśnie kick-starter, czyli pedał rozrusznika w motocyklu, był powodem moich pierwszych kłopotów z tłumaczeniem, kiedy to, już w czasach licealnych, zabrałem się za przełożenie z rosyjskiego na polski instrukcji obsługi radzieckiego motocykla. Słownika technicznego nie miałem i nie było go też w szkolnej bibliotece. Nie pomógł nawet profesor od rosyjskiego, który znał na pamięć całego niemal Oniegina, ale nie był zbyt mocny w technice. A angielskiego ledwo wówczas liznąłem, i to dzięki Polskiemu Radiu, które zaczęło wówczas systematycznie nadawać lekcje tego języka.

Wracając do mojej prawidłowości – wyraźnie widać ją w naszym języku branżowym. W latach 60. i 70., gdy znaczyliśmy coś w informatyce jako autentyczni twórcy i wytwórcy sprzętu, dbaliśmy o nazywanie wszystkiego po polsku. Produkcja, a wraz z nią i znaczenie, zanikła z końcem lat 80. i stopniowo też zalała nas fala byle jak przenoszonych z angielskiego terminów. Proces ten trwa do dziś.

Pośród tych biznesowo-informatycznych słów jest jednak jedno, którego stosowanie jest sporym nadużyciem. Świadomym nadużyciem znaczenia właśnie i oddziaływania. To słowo brzmi: misja, co kojarzy się z działaniem ze szczególnym, wzniosłym celem, z poświęceniem, z oddaniem jakiejś sprawie czy idei i jeszcze – zazwyczaj – z dala od domu i w niekoniecznie przyjaznym środowisku. Misje sprawują misjonarze, dyplomaci i wolontariusze, często bez wynagrodzenia, a za to w warunkach bardzo dalekich od cywilizowanych. Słowo misja zostało zawłaszczone przez firmy i korporacje, a nawet poszczególne ich jednostki, bez względu na język, którym na co dzień posługują się ich pracownicy. Bo brzmi bardziej wzniośle niż cel, którym i tak przecież pozostaje pospolity zysk. Bo ma wywołać pośród członków załóg tych organizacji przeświadczenie, że uczestniczą one w czymś szczególnym, co niesie powszechne dobro i zasługuje na poświęcenie i oddanie w realizacji. Załóg, które skądinąd całkowicie odczłowieczono, redukując je do pojęcia zasobu. Tak więc – wygląda na to, że – chcąc tego czy nie – wszyscy dziś jesteśmy misjonarzami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200