E-mail analogowy

Przed majową akcesją jak grzyby po deszczu pojawiały się coraz śmielsze raporty dotyczące gotowości Polski do przyłączenia się do szeregów unijnych.

Przed majową akcesją jak grzyby po deszczu pojawiały się coraz śmielsze raporty dotyczące gotowości Polski do przyłączenia się do szeregów unijnych.

Analitycy najpierw rozpisywali się o polskim zapóźnieniu (jak ognia unikano słowa ''zacofanie'', co jest dość zrozumiałe, chociażby ze względu na wszechwładnie panującą polityczną poprawność), wskazywali na kosmiczne ceny usług telekomunikacyjnych, brak szacunku dla klienta, blokowanie konkurencyjności... - wszystko to przecież dobrze znamy. Druga fala raportów analitycznych była już mniej bezkompromisowa. Starano się znaleźć jakieś plusy. Okazało się, że nasza infrastruktura nie jest aż taka zła, a jakość usług ostatecznie jest zbliżona do zachodnich. Unia Europejska była przedstawiana zwykle jako wielkie wyzwanie i ogromna szansa cywilizacyjna dla Polski. Szansa na co? Ano, przede wszystkim na postęp telekomunikacyjny. Z tym jednak może być różnie. Nie chcę wcale powiedzieć, że jesteśmy mocno odporni na zmiany, a chęć usprawnienia usług mamy w głębokim poważaniu, trudno jednak spodziewać się totalnej przemiany, i to jeszcze w błyskawicznym tempie. Z pewnością za jakiś czas pojawią się na naszym rynku zagraniczni operatorzy, pewnie i na scenie internetowej zagości nowy gracz. Wiele jednak jeszcze wody w Wiśle upłynie, zanim będziemy mogli powiedzieć, że jest po prostu dobrze. O ile jednak poprawa na rynku telekomunikacyjnym jest dosyć prawdopodobna, o tyle scenariusz, w którym następuje radykalna zmiana w naszych urzędach, zwłaszcza elektronicznych, wydaje się absolutną futurologią. Zacznijmy od tego, że takich e-urzędów jest na razie bardzo mało. Większość spraw i tak trzeba załatwiać "w okienku", z którego zazwyczaj wyłania się znudzona i niezbyt dla nas miła twarz. Możliwość wypełnienia wszelkich dokumentów i załatwienia tysiąca spraw administracyjnych bez konieczności stania w kolejce byłaby tutaj z pewnoś-cią fantastycznym wyjściem. Tylko... Są pewne przeszkody, które długo jeszcze będą uniemożliwiać spełnienie tej pięknej wizji. Otóż, przede wszystkim najpierw należałoby sprawić, by sami urzędnicy zaczęli korzystać z Internetu. Jeden z wiceministrów informatyzacji rozbawiony opowiadał kiedyś o tym, jak to śmiesznie jest w urzędach, bo pracownicy instytucji po otrzymaniu e-maila drukują go sobie, na kartce odpowiadają na wiadomość i następnie wpisują ją z powrotem do komputera, po czym wysyłają. Listów cyfrowych nie uznają - każdą korespondencję muszą mieć na papierze. Cóż się zatem dziwić, że e-urzędy w naszym kraju to odległa sprawa? I trudno w tym przypadku powołać się na jakiś wzór instytucji w Brukseli, którą można by naśladować. O brukselskich urzędnikach krążą podobne historie, z tym że tam co ważniejszy polityk ma swojego "e-mail managera", który drukuje mu wiadomości. Jest więc jednak coś, co nas z UE bardzo łączy...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200