Doliniarstwo hybrydowe

Na początku stycznia, lecąc nad Atlantykiem w kierunku Warszawy, rozmyślałem, jak byłoby przyjemnie, gdybym siedział w concorde, który drogę z Nowego Jorku do wybranej europejskiej stolicy może pokonać w cztery godziny (ja muszę się męczyć siedem czy osiem).

Na początku stycznia, lecąc nad Atlantykiem w kierunku Warszawy, rozmyślałem, jak byłoby przyjemnie, gdybym siedział w concorde, który drogę z Nowego Jorku do wybranej europejskiej stolicy może pokonać w cztery godziny (ja muszę się męczyć siedem czy osiem).

Luksus demoralizuje. Gdy mój ojciec, niewiele więcej jak przed 30 laty, wybrał się w podróż na kontynent amerykański, jedynym dostępnym mu środkiem lokomocji był "Batory"...

Mój powrót za Atlantyk trwał jednak nie osiem godzin, a trzy dni. Gdy zjawiłem się na Okęciu, by wsiąść do mego boeinga i udać się do domu, centralna Europa była spowita mgłą i w porcie lotniczym koczował wielotysięczny tłum globtroterów. Około południa z głośników dobiegł komunikat, że samolot Delty lecący z Amsterdamu do Warszawy wylądował właśnie w Hamburgu i pewno już dalej nie poleci. Moja żona, która panicznie boi się podróży samolotem, zawsze mi powtarza, że obiekt cięższy od powietrza w ogóle nie powinien latać. Ja należę natomiast do tych naiwnych technoentuzjastów, którzy ufnie wierzą nie tylko w praktyczną przydatność praw Bernoulliego, lecz także w to, że dzięki wynalazkowi radaru i rozwojowi nowoczesnego systemu kontroli lotów lądowanie we mgle nie powinno nastręczać problemów. Teraz zacząłem sobie wyobrażać pilota Delty, wyglądającego w skupieniu przez okno i pytającego swego kopilota - "Ty, nie wiesz, którędy do tego Okęcia?"

Dla humanistów ta władza pogody nad liniami lotniczymi powinna jednak być źródłem dumy. Napełniony nowoczesną elektroniką samolot nie jest w końcu autonomicznym tworem z własnym systemem zmysłów i rozumem, tylko cyborgiem - organiczną unią maszyny i człowieka. Człowiek przez mgłę, jak wiadomo, nie widzi i fakt, że okoliczność ta może zdezorganizować międzynarodową komunikację lotniczą, dowodzi tylko, iż nadal jesteśmy niezastąpieni.

Moje filozoficzne refleksje na temat miejsca człowieka w świecie nowoczesnej techniki wkrótce miały zostać wzbogacone o nowe, zaskakujące doświadczenie. Po przebukowaniu mego lotu, mając nagle dużo wolnego czasu, wsiadłem niefrasobliwie do autobusu linii 175, by powrócić do mej warszawskiej kwatery. Wysiadając przed hotelem Marriott, byłem zmuszony przecisnąć się przez blokującą wejście grupkę młodych ludzi w nasuniętych na oczy kaszkietach i gdy wreszcie stopa moja dotknęła chodnika, uświadomiłem sobie, że w tym ścisku było coś sztucznego. "Jest to typowy sposób działania kieszonkowców. Ciekawe kogo tym razem okradli?" - pomyślałem. Dla porządku sięgnąłem do wewnętrznych kieszeni marynarki. W prawej nadal był mój paszport i bilet. Lewa - w której nieostrożnie przechowywałem mój "amerykański" portfel - była oczywiście pusta.

Gdy dwie godziny później siedziałem w komendzie przy ul. Wilczej, składając oświadczenie o kradzieży uprzejmej dyżurnej policjantce, zadała mi ona rutynowe pytanie: "Czy miał pan w portfelu pieniądze?" "Nie" - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. "Jeśli strata nie przekracza 250 zł" - wyjaśniła pani dyżurna - "to nie wszczynamy w ogóle śledztwa. A poza tym i tak sąd by sprawę umorzył". Poprosiłem ją więc tylko o zaświadczenie, że obrabowany zostałem z kilku kawałków plastyku o niejasnej wartości i zadzwoniłem do Stanów. Zanim jednak udało mi się odnaleźć mą małżonkę i poprosić ją, by zablokowała trzy karty kredytowe, które znajdowały się w utraconym portfelu, na naszej automatycznej sekretarce w Queensbury, w północnej części Stanu Nowy Jork, znajdowały się już trzy nagrania. Banki, które wystawiły mi (nierozważnie) stracone karty kredytowe, dzwoniły z Północnej Karoliny zaniepokojone "podejrzaną aktywnością" na mych kartach, zaobserwowaną w Warszawie. Podejrzenia ich zostały potwierdzone, karty skasowane, zaś moje straty ograniczyły się, w gruncie rzeczy, do utraty kilkunastu świstków papieru z rozmaitymi telefonami i adresami.

Oto, pomyślałem sobie, idealne przestępstwo hybrydowe - manualna zręczność konwencjonalnych doliniarzy, połączona z międzynarodowym przelewem elektronicznych pieniędzy, które obciążają solidarnie konta wszystkich posiadaczy, ułatwiających niewątpliwie życie, kart kredytowych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200