Cuda techniki

Jest taki film z Harrisonem Fordem. Nasz bohater zostaje zaproszony, by obejrzeć niecodzienne widowisko. Wchodzi do ciemnego, sporych rozmiarów pomieszczenia. W nim parę osób obsługuje jakieś cuda techniki.

Jest taki film z Harrisonem Fordem. Nasz bohater zostaje zaproszony, by obejrzeć niecodzienne widowisko. Wchodzi do ciemnego, sporych rozmiarów pomieszczenia. W nim parę osób obsługuje jakieś cuda techniki.

Przed nimi duży ekran. Obraz prosto z któregoś ze szpiegowskich satelitów. Sylwetki osób poruszające się wśród namiotów. Gdzieś głęboko na pustyni w północnej Afryce mrok nocy otacza jedną z baz szkoleniowych terrorystów, wśród których znajduje się zaprzysięgły wróg naszego bohatera. Za kilka chwil amerykańskie samoloty zmiotą ją z powierzchni ziemi. Patriot games jest filmem sprzed kilku ładnych lat, ale ta scena całkiem nieźle pokazuje, jak trudno dzisiaj zniknąć ludziom z oczu.

Nie zawsze powody, by udać się w odludne zakątki, muszą być tak niecne jak w filmie. Dla przykładu, taki Marek Kamiński co rusz wynajduje miejsca, gdzie naprawdę niewielu dociera. Po lodowatych biegunach udał się na "przechadzkę" po Pustyni Gibsona. Leżąca w centralnej Australii spalona słońcem ziemia gwarantuje każdemu bycie sam na sam ze sobą tak długo, jak tylko uda mu się tam przetrwać. Nas też ciągnie, by zaznać smaku pustkowia. Oczywiście nie ma co porównywać naszej przejażdżki z ekstremalnymi wyczynami rodaka, ale dreszczyk emocji daje się wyczuć.

Wybieramy Oodnadatta Truck. Przed nami kilkaset kilometrów jazdy po bezdrożach wśród całkowitego pustkowia. Za ostatnią osadą wielka tablica ostrzegawcza: REMOTE AREAS AHEAD. Poniżej lista kontrolna, pozwalająca sprawdzić stan przygotowania się do drogi. Dwa koła zapasowe. Dwa lewarki. Linka holownicza. Łopatka. Apteczka. Zapas żywności i wody.

Jest jeszcze parę innych drobiazgów. Czytamy i pocieszamy się, że nie zanosi się na deszcz, droga będzie więc przejezdna i nasze braki w ekwipunku w niczym nie będą przeszkadzać. Wielka pustka najpierw przeraża, potem ekscytuje. Mijamy ogromne, bezkresne połacie pokryte bazaltowymi kamieniami. Księżycowe krajobrazy znane z filmowych obrazów Mad Maxa. Przejeżdżamy obok wielkiej, białej połaci ziemi zlewającej się z niebem w dali horyzontu. To dno wielkiego słonego jeziora Eyre. Wszędzie dookoła pustka, która jeszcze bardziej podkreśla przejmujący świst wiatru.

Kiedy wyjeżdżamy na asfalt niedaleko Coober Pedy, świat znowu staje się mały i bliski. W szkolnej bibliotece korzystamy z darmowego, publicznego dostępu do Internetu. A do tego właściciel stacji benzynowej okazuje się Polakiem. Wyjęcie laptopa, telefonu satelitarnego i wysłanie e-maila z tego pustkowia, którym jechaliśmy, byłoby dziś jeszcze nieco ekscentryczne. Choć Iridium, pierwsze komercyjne przedsięwzięcie oferujące takie możliwości, zakończyło się fiaskiem, to nie mam wątpliwości, że któreś z następnych zacznie w końcu przynosić zyski. Dlaczego za kilkanaście lat takie cuda techniki nie miałyby być na standardowym wyposażeniu samochodów, skoro teraz oferuje się je w ekskluzywnych limuzynach.

Wojskowe cuda techniki szybko się komercjalizują. Satelitarne zdjęcie wybranego regionu mogę dzisiaj zamówić przez Internet i otrzymać je na biurko. Jak wiele brakuje nam do tego, by przed wybraniem się w takie pustkowia zamówić sobie u którejś z agencji wywiadowczych usługę śledzenia własnego samochodu. W końcu przecież wojskowi będą musieli się zorientować, że ich superkomputery śledzące ruch wszystkiego co przypomina samobieżną wyrzutnię rakiet, czołg lub transporter opancerzony mają nadmiar mocy obliczeniowej lub śledzą prawie każdy pojazd poruszający się po bezdrożach.

Australia, Coober Pedy, 4 kwietnia 2001 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200