Co się stało z czytelnikiem

Nikt nie wie, czy Internet przekształcił sposób obcowania z tekstem, czy pozbawił nas zdolności odbioru dłuższych form. Czy należy nad tym ubolewać, czy poczekać na wyłonienie się nowego porządku?

Co się stało z czytelnikiem
Schyłkowi prasy przygląda się w opublikowanej właśnie nakładem wydawnictwa Czarne książce "Śmierć gazet i przyszłość informacji" Bernard Poulet, dziennikarz i niegdysiejszy redaktor kilku ważnych francuskich gazet. Po raz pierwszy jego książka ukazała się w 2008 r., wydanie z 2011 uzupełnione jest posłowiem będącym odpowiedzią na przemiany ostatnich lat. Urodzony w 1946 r. Poulet ubolewa nad śmiercią czytelnika, który skłonny był poświęcić autorowi wiele godzin życia, by podążyć za jego tokiem rozumowania. Ze zgrozą patrzy na pokolenie digital natives, dla których najbardziej poszukiwanymi cechami informacji jest jej zwięzłość i aktualność. "Nie jesteśmy tylko tym, co czytamy, lecz jesteśmy też wytworem naszego sposobu czytania" - pisze autor "Śmierci gazet". "Człowiek hiperpodłączony rozwija w sobie inteligencję błyskawiczną, elastyczną, reaktywną, ale nie ma już czasu na wałęsanie się, na marzenia, albo wręcz na myślenie. Wahanie, dwuznaczność nie są już momentem refleksji, okazją do zgłębienia takiej czy innej kwestii, ale <<bugiem>>, pluskwą, błędem w programie, który należy czym prędzej naprawić".

Mimo niepokoju, jaki wzbudzają w nim nowoczesne technologie cyfrowe, Poulet zwraca uwagę na istotny fakt: kryzys prasy nie byłby prawdopodobnie tak widoczny, gdyby nie kryzys zaufania czytelników do dziennikarzy-profesjonalistów. Gdyby dziennikarstwo śledcze nie zdegenerowało się do postaci sterowanej politycznie medialnej nagonki, mającej na celu dezinformację, gdyby prasa fachowa nie sprzedała się reklamodawcom, czytelnicy nie byliby tak skłonni porzucić swoich tradycyjnych źródeł informacji na rzecz treści opracowywanych przez amatorów, dysponujących jednak często, wbrew krytykom przedsięwzięć takich jak Wikipedia, głęboką wiedzą ze swojej dziedziny.

O mitycznym czytelniku

Nie jest prawdą, że istnieli kiedyś jacyś mityczni czytelnicy prasy, których żywo interesowały szczegóły reformy ubezpieczeń społecznych, a tylko dziś zdziczeli i bardziej interesują ich pełne usta Krzysztofa Ibisza. Wtórnych analfabetów było kiedyś równie wielu jak dziś, lecz teraz doczekali się po prostu diagnozy, takiej jak ADHD i syndrom Aspergera. Informacja sprostytuowała się dużo wcześniej, nim na rynku pojawił się iPad. Polityczne talk show o dekady wyprzedziły "switfocie", a news wygrał z pogłębioną analizą - a może raczej nie tyle wygrał, ile zarezerwował dla siebie pokaźny obszar krajobrazu informacji. Poulet twierdzi, że współczesnego czytelnika nie interesuje podążenie za myślą twórcy, a jego konsumpcją informacji rządzi oszczędność czasu i wysiłku, a nie dążenie do prawdy. Innymi słowy, chodzi o to, by jak najbardziej ekonomicznie uzyskać i przetrawić informację. Czy to jest jednak zła wiadomość?

Informacja jako towar

W czasopiśmie The New York Review of Books, w numerze z 11 marca 2011 r., Jason Epstein, były dyrektor wydawniczy Random House, zastanawiał się nad tym, jak doszło do tak trudnej dziś sytuacji wydawców książek: "W połowie lat 80. uświadomiłem sobie, że wydawcy nie utrzymują już w ofercie handlowej dużej liczby książek, które powoli, ale systematycznie sprzedają się na przestrzeni kolejnych lat, a które wcześniej stanowiły podstawę księgarskiego biznesu. Nie, każdego miesiąca oddają na przemiał całe tony książek mających jeszcze szansę na znalezienie czytelnika. (...) Przyczyniło się do tego porzucenie przez Amerykanów centrów miast, któremu towarzyszyło zniknięcie setek dobrze zaopatrzonych, niezależnych, miejskich księgarni i zastąpienie ich sieciówkami wynajmującymi powierzchnie w podmiejskich centrach handlowych, które miały do opłacenia ten sam czynsz, co sklep obuwniczy tuż obok i które zmuszone były osiągnąć ten sam szybki obrót towaru".

Według Amerykańskiego Stowarzyszenia Księgarzy, liczba niezależnych księgarni spadła od 1999 r. z 3250 do 1440. W niezależnych księgarniach sprzedaje się dziś zaledwie 10% książek. W sieciach, takich jak Barnes & Noble czy Borders sprzedaje się dziś 30% książek, a w supermarketach, takich jak Target czy Wal-Mart - 45%. Sprzedaż książek w Stanach Zjednoczonych między 2002 a 2006 r. rosła w tempie zaledwie 1,6% rocznie, a zyski systematycznie topniały. Jak wszystkie branże, które popadły w tarapaty, wydawcy cięli wydatki, zwalniali redaktorów i byli mniej skłonni do stawiania na nieznanych autorów. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, wydawcom bardziej opłaca się dziś produkowanie bestselletów niż wartościowych książek na poważne tematy. A zatem jeszcze przed upowszechnieniem Internetu informacja musiała podporządkować się tym samym prawom rynku co kremy, buty i elektronika.

Odbiorca uprawomocniony cyfrowo

Gdzie się jednak podział czytelnik, którego obcowanie z drukiem wykracza poza program telewizyjny? Trzeba sobie uzmysłowić, że współczesny tekst konkuruje nie tylko z innymi tekstami oferowanymi w postaci tradycyjnej i cyfrowej, ale całą pulą innych sposobów spędzania wolnego czasu. Druk, czy szerzej - informacja, nie jest i nigdy nie był jedynie narzędziem zwiększania sumy wiedzy i pogłębiania mądrości, lecz przede wszystkim po prostu narzędziem rozrywki. Nie chodzi więc jedynie o to, czy współczesny miłośnik infotainment czyta na papierze, czy na ekranie, lecz o to, czy przedkłada druk nad telewizję, program radiowy, grilla czy kurs tańca.

Można też zaryzykować tezę, że zmieniła się natura informacji, która trafia do naszych rąk. Obecność narzędzi społecznościowych umożliwia podjęcie działania - zwołanie zgromadzenia, wysłanie petycji, skrzyknięcie się na sesję rady miejskiej, która ma zająć stanowisko w sprawie planu zagospodarowania przestrzennego. Pojawiło się nawet pojęcie odbiorcy uprawomocnionego cyfrowo. Czy czwarta władza i intelektualiści ubiegłych dekad oczekiwali od czytelników działania? Czy lepiej jest czytać dogłębnie, refleksyjnie i ze zrozumieniem, lecz biernie, czy też może szybko i utylitarnie, ale z myślą o podjęciu działania?

Znikający polski czytelnik

W Polsce czytelnictwo utrzymywało się na stabilnym poziomie przez 30 lat, od lat 70. Po uwolnieniu rynku książki, w wyjątkowym 1992 r. czytelnictwo wzrosło do ponad 70%, ale już w 1994 r. sytuacja wróciła do poprzedniego stanu. W latach 1994-2004 panowała w Polsce czytelnicza normalność: kontakt z książką miało około 56-58% Polaków powyżej 15. roku życia (w 2001 r. średnia czytelnictwa w Unii Europejskiej wynosiła 58% według badań Eurobarometr). W 2006 czytelnictwo w naszym kraju spadło do 50%, a w 2008 aż do 38% i wynik ten wzbudził popłoch wśród komentatorów. W 2010 r. przynajmniej jednokrotny kontakt z książką zadeklarowało już 44% badanych Polaków, czyli o 6% więcej niż w 2008 r. Okazało się, że licealiści czytają mniej od gimnazjalistów, studenci mniej od licealistów, zaś najmniej czytają emeryci i renciści. Dorośli pomstują na młodzież, że nie czyta dłuższych tekstów i nie potrafi ich pisać, ale konstruują system edukacyjny w sposób, który do tego ani nie zachęca, ani nie skłania, ani nie zmusza. Można przejść cały pierwszy rok językoznawstwa, nie pisząc ani jednego dłuższego tekstu. Można prześlizgnąć się przez liceum, nie sięgając po lektury.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200