Był sobie rząd...

Są resorty rodem z PRL, jak Ministerstwo Transportu i Budownictwa, czy MSWiA oraz rodem z Unii Europejskiej, jak Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Te pierwsze kultywują branżowość i resortowość, ten drugi chce właściwie zarządzać unijnymi funduszami, czyli stymulować perspektywicznie rozwój społeczno-gospodarczy Polski. W każdym z nich na swój sposób Prawo i Sprawiedliwość ulokowało odpowiedzialność za rozwój społeczeństwa informacyjnego, albo lepiej - tak je ukryło, że właściwie nie wiadomo kto zań odpowiada.

Są resorty rodem z PRL, jak Ministerstwo Transportu i Budownictwa, czy MSWiA oraz rodem z Unii Europejskiej, jak Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Te pierwsze kultywują branżowość i resortowość, ten drugi chce właściwie zarządzać unijnymi funduszami, czyli stymulować perspektywicznie rozwój społeczno-gospodarczy Polski. W każdym z nich na swój sposób Prawo i Sprawiedliwość ulokowało odpowiedzialność za rozwój społeczeństwa informacyjnego, albo lepiej - tak je ukryło, że właściwie nie wiadomo kto zań odpowiada.

Był sobie rząd...

Kazimierz Marcinkiewicz, premier Rzeczpospolitej

Sytuację może uporządkuje obowiązująca Ustawa o informatyzacji i kilkanaście przygotowywanych do niej rozporządzeń. W interesie Grzegorza Bliźniuka, podsekretarza stanu w MSWiA, jest taka zmiana ustawy o działach administracji publicznej, aby ograniczyć zadania działu Informatyzacja - za który odpowiada - wyłącznie do nadzoru nad Planem Informatyzacji Państwa i rejestrami państwowymi, do przygotowania Schengeńskiego Systemu Informacyjnego oraz Sieci Teleinformatycznej Administracji Publicznej (STAP). Pozostałe sprawy, jak infrastruktura społeczeństwa informacyjnego, ma przypaść Ministerstwu Transportu i Budownictwa, któremu podlega dział Łączność.

Co w takim razie z miękkimi problemami rozwoju społeczeństwa informacyjnego? Pasują jak ulał do "unijnego" Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i zapewne tym będzie się zajmował wiceminister Władysław Ortyl. Pozostaje sztandarowa kwestia powołania nikomu niepotrzebnego Centralnego Urzędu Rejestrów Państwowych i Administracji Publicznej, zwanego także Głównym Urzędem ds. Informatyzacji. Prof. Józef Oleński, jego szef, zamierza skupić się w nim na tworzeniu standardów wymiany informacji i spójności rejestrów publicznych. Jednak zamiast powoływać oddzielny urząd - jak w PRL - może wystarczyłby sprawny zewnętrzny instytut naukowy na wzór amerykański, taki think-tank?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200