Alianse, szanse i kontyngenty

Rozmowa z dyrektorem WYSE Polska p. Ewą Blaisdell oraz prezesem Optimusa p. Romanem Kluską.

Rozmowa z dyrektorem WYSE Polska p. Ewą Blaisdell oraz prezesem Optimusa p. Romanem Kluską.

- W polskiej branży komputerowej nadszedł czas aliansów. Podczas Infosystemu soft-tronik i Hewlett-Packard poinformowały o podjęciu ścisłej współpracy, w tym samym czasie nadeszły wiadomości o umowach Optimusa z IBM i Seikoshą. Ostatnio zaś długofalową współpracę nawiązały Optimus i WYSE. Z drugiej strony, wielu osobom z komputerowego światka Optimus kojarzy się dziś z zainspirowaniem rządu do wprowadzenia kontyngentu na bezcłowy import części do komputerów. Czy sukces na tym polu po części wpłynął na otwarcie dla Optimusa nowych możliwości i pozyskanie zainteresowania ze strony firm zachodnich?

Roman Kluska: Ponad rok temu, skutkiem nie do końca korzystnych państwowych umów z EWG, udzielono daleko idących preferencji dla produkcji niby europejskiej, a w rzeczywistości dalekowschodniej, która ze zwiększonym impetem zaczęła zalewać polski rynek. Powstała sytuacja, w której tracili zarówno polscy producenci, jak i budżet, ozbawiony wpływów z cła, podatków od ograniczonej w ten sposób krajowej produkcji, płac, itp. Umowa z EWG naruszyła zasadę równych szans i trzeba było koniecznie coś zrobić, zanim sami sobie zaciśniemy pętlę na szyi.

Optimus należał do grupy czołowych producentów sprzętu komputerowego, którzy podjęli bardzo energiczne kroki mające na celu zrównanie szans producentów krajowych z EWG-owskimi. Wykazaliśmy czynnikom politycznym, że jeżeli firma niemiecka sprowadza do Polski sprzęt bez cła, a my musimy to cło płacić, to jest to rażąca niesprawiedliwość dla nas oraz czysta strata dla budżetu. Było nam z grubsza obojętne, w jaki sposób rząd wyrówna szanse, byleby je wyrównał i to możliwie szybko, bo czynnik czasu jest niezwykle istotny.

Nie ma wątpliwości, że na dłuższą metę koncepcja kontyngentu oznacza ograniczenie wolnej konkurencji i naruszenie zasady równości szans. Ale trzeba mieć na uwadze bieżące uwarunkowania. Rząd, czy chce tego czy nie, jest związany umowami z EWG i GATT. Kontyngent jest rozwiązaniem tymczasowym, na pół roku, tyle czasu bowiem potrzeba, by wypracować i wdrożyć rozwiązanie docelowe, którym może być tylko prawidłowo ustawiony system ceł. Wiem, że projekt rozwiązania trwałego w postaci określonych stawek celnych, zgodnych z międzynarodowymi porozumieniami, jest już prawie gotowy. Już niedługo kontyngenty zostaną zlikwidowane, bo przestaną być potrzebne.

W pełni podzielam wszelkie niepokoje przed ręcznym sterowaniem rynkiem, ale proszę zauważyć, że kontyngent nie jest rozdzielany na podstawie widzimisię urzędników, tylko każdy, kto ma SAD na części komputerowe, otrzymuje przydział automatycznie. Dokument ten stanowi bardzo obiektywne kryterium, gdyż dokładnie informuje o tym, kto i co importuje, za to jest bardzo ściśle reglamentowany i trudny do podrobienia.

O kontyngent komputerowy zaczęły ubiegać się firmy, które nigdy dotąd na tym rynku nie działały, natomiast teraz zwietrzyły interes. Stąd ten ścisk na korytarzach ministerstwa i wrzawa, że to manipulacja i ręczne sterowanie gospodarką. Trzeba jednak widzieć, kto tę wrzawę czyni i dlaczego. Otóż widać wyraźnie, że krzyk podnieśli ci, co prowadzają do kraju gotowe produkty zza zachodniej granicy. I nic dziwnego, bo utraciwszy 20-procentową przewagę zostali pozbawieni łatwego, niezasłużonego zarobku. Niezadowoleni są również ci, co przemycają towar, bo przemyt przestał się opłacać.

Powiem wprost - gdyby kontyngent nie został wprowadzony, jedynym dla mnie wyjściem byłaby rezygnacja z własnej produkcji i przejście na pozycję dystrybutora firm niemieckich. Prowadziłem nawet zaawansowane rozmowy w tej sprawie i naprawdę niewiele już brakowało, by Optimus zaczął sprzedawać sprzęt ASI, Escoma albo Vobisa, którzy oferowali nam warunki przyprawiające o zawrót głowy. Ale wówczas zostałby zaprzepaszczony własny dorobek technologiczny, personel produkcyjny poszedłby na zieloną trawkę, a my sprzedawalibyśmy sprzęt tajwański montowany np. w byłych zakładach NRD-owskiego Robotronu. Budżet państwa nie miałby z tego ani grosza (w zeszłym roku Optimus zapłacił 100 mld zł podatku), zaś polscy obywatele nie mieliby pracy. Nie byłoby ani produkcji, ani zatrudnienia, ani podatków, tylko niemieckie komputery na wystawie! Ci, którzy obecnie krytykują rząd za kontyngent, powinni mieć na uwadze, że alternatywą jest upadek rodzimej produkcji.

- A więc gdyby nie ustanowiono kontyngentu, nie doszłoby do umowy Optimusa z WYSE Technology?

Ewa Blaisdell: Oczywiście, że nie, bo jako firma amerykańska nie posiadamy certyfikatu EUR-1 (dokument stwierdzający, że towar został wyprodukowany w Europie - dop. red.). Myślę, że w kontekście tego, co usłyszeliśmy od prezesa Kluski, stwierdzenie, że interes firm takich, jak Optimus jest zgodny z interesem narodowym, nie jest czczą gadaniną. Rząd, który nie szanuje rodzimych firm dających produkcję na rynek i zatrudnienie ludziom, popełnia samobójstwo i to nie tylko w swoim własnym imieniu. Z moich doświadczeń wynika, że polskie czynniki rządowe doskonale rozumieją uwarunkowania, o których mówił prezes Kluska, i odniosłam wrażenie, że czynią wszystko, by wyprowadzić te sprawy na prostą. To był bardzo ważny czynnik przy podejmowaniu decyzji z naszej strony. W warunkach utrwalonej praktyki dyskryminacji przedsiębiorstw amerykańskich przez polski rząd nie byłoby mowy o tak ryzykownej inwestycji, jak podjęcie produkcji na terenie Polski.

Nasze plany przewidują bowiem wspólne opracowywanie konstrukcji, wybór technologii, uruchomienie linii produkcyjnych urządzeń WYSE w Polsce, a także wspólne opracowywanie planów marketingowych. Umowa obejmuje bardzo szeroki zakres tematyczny, od terminali poprzez komputery osobiste do wieloprocesorowych serwerów. Swym kształtem nie odbiega ona od umów, jakie zawierają między sobą znane, innowacyjne firmy w Krzemowej Dolinie.

R.K.: To jest pierwsza w Polsce szansa wyjścia przez polską firmę poza fazę montowania sprzętu z dostarczanych zza granicy podzespołów przy produkcji na dużą skalę.

- Co skłoniło reprezentowane przez Państwa firmy do podjęcia współpracy?

R.K.: W Optimusie doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy wszechstronnego partnera działającego na skalę światową, który byłby silny w Unixie. Jesteśmy już zbyt dużą firmą, by "odpuścić" tak istotną część rynku, której znaczenie będzie w Polsce stale rosło. Przejrzeliśmy wszelkie rankingi sprzętu i systemów, firmowane przez niezależne organizacje, i ta analiza doprowadziła nas do WYSE.

Obserwacja tendencji na rynku europejskim i światowym uczy, że wśród producentów pecetów szansę na przetrwanie mają tylko te firmy, których roczna produkcja przekracza 200 tys. sztuk rocznie. Rynek polski jest na to trochę zbyt mały. Trzeba koniecznie rozszerzyć obszar działania na kraje sąsiednie. Optimus już dawno rozciągnął swą aktywność na Słowację, Ukrainę i Białoruś - te cztery kraje (wraz z Polską) traktujemy jako w miarę jednorodny obszar. W Kijowie działa już montownia komputerów, następna wkrótce ruszy na Białorusi. W Słowacji mamy joint venture z siecią sprzedaży i własnym składem celnym. Chcemy opanować rynki tych czterech krajów właśnie w tym celu, by osiągnąć skalę produkcji rzędu 200 tys. komputerów rocznie. Szukamy również zbytu w Europie Zachodniej jak i USA; nie ukrywam zamiarów eksportowania tam komputerów na dużą skalę.

Wdrażanie tych pomysłów sporo nas kosztuje pieniędzy i wysiłku, ale dzięki tenu stajemy się coraz bardziej atrakcyjnym partnerem dla poważnych firm zagranicznych. Umowa z WYSE dowodzi słuszności tej strategii. Amerykanie byli bardzo zadowoleni, że układając się z jednym partnerem za jednym zamachem wchodzą na rynki czterech krajów.

E.B.: Musiałam poświęcić trochę czasu i wysiłku, by przekonać centralę WYSE, że inwestycje we Wschodniej Europie trzeba prowadzić inaczej niż inne, dobrze znane firmy amerykańskie. Uważam bowiem, że ograniczanie się poważnych zachodnich producentów do prostego dostarczania systemów i sprzedawania ich tutaj jest krótkowzroczne. Taka polityka może przynieść pewne doraźne i szybkie zyski, lecz nie jest to postawa perspektywiczna. W mojej opinii, zachodni producent powinien instalować swój interes w Polsce za pomocą miejscowych firm, które są w stanie nie tylko pełnić rolę "autoryzowanych dystrybutorów" czy dealerów, lecz mogą dodawać istotną wartość do produktu zachodniego. W ubiegłym roku udało mi się przekonać centralę WYSE, że takie właśnie podejście jest właściwe. Pewne opory brały się stąd, że żadna duża zachodnia firma nie wykazała się do tej pory aż tak poważnym traktowaniem tej części świata.

W regionie wschodnioeuropejskim właśnie w Polsce można znaleźć najbardziej zaawansowane firmy, zarówno pod względem rozwoju technologicznego jak i marketingowego. Zaczęliśmy szukać miejscowego partnera, który posiadałby dostateczne przygotowanie techniczne, organizacyjne i finansowe. Po zapoznaniu się z potencjałem, jakim dysponuje Optimus, nie mieliśmy wątpliwości, że to jest właściwy partner. Firma ta ma duże możliwości zorganizowania produkcji na wysokim poziomie technologicznym i - co bardzo ważne - na dużą skalę. Posiada również niezwykle efektywne kanały dystrybucyjne. No i znajduje się w bardzo dobrej kondycji finansowej. To w zasadzie wystarczy.

Ważną okolicznością był fakt, że Unix i systemy otwarte zostały wybrane przez polską administrację jako strategiczny kierunek rozwoju informatyki. Jest to kierunek wybitnie "kompatybilny" ze strategią firmy WYSE.

- A więc postawa czynników rządowych odgrywa znaczną rolę w kształtowaniu polityki firmy?

E.B.: Oczywiście, że tak. W Polsce spotykamy się, mimo wszystko, z wyjątkowo przychylnym nastawieniem czynników rządowych do wszelkiego rodzaju projektów inwestycyjnych ze strony firm zagranicznych. Nasz alians z Optimusem też został zainicjowany przez Ministerstwo Przemysłu, które spełniło należycie swą rolę w zakresie promocji i pomocy w stawianiu pierwszych kroków. W ogóle muszę pokreślić, że klimat polityczny bardzo dziś sprzyja takim przedsięwzięciom. Przy okazji spraw związanych z tą umową miałam okazję rozmawiać z prezydentem Bushem oraz z prezydentem Wałęsą, i ze strony obu tych przywódców usłyszałam słowa zdecydowanej zachęty do podjęcia możliwie szerokiej współpracy.

R.K.: Przypuszczam nawet, że nie doszłoby do naszego związku, gdyby nie naprawdę rzetelna i inspiratorska postawa Ministerstwa Przemysłu i Handlu.

- Konkretnie, kto to był?

E.B.: P. Dziarnowski, pełnomocnik Ministra Przemysłu i Handlu ds. Informatyki.

- Ostatnio jesteśmy świadkami całej serii wielkich aliansów. Czy jest to przejaw jakościowo nowego zjawiska?

E.B.: To jest zjawisko ogólnoświatowe, które uzyskało już nawet swą nazwę: "coopetition". Jest to zbitka dwu słów: "cooperation" (współpraca ) i "competition" (konkurencja). A więc współpraca pomimo konkurencji, albo też konkurencja, która nie wyklucza współpracy. Określenie to zawiera bardzo wyraźne przesłanie: współpracujmy, by tworzyć nowe wartości, nie ograniczając jednak wolnej konkurencji, bo leży ona w interesie klienta. W Ameryce jest dziś rzeczą zwyczajną i zrozumiałą, że konkurenci podejmują współpracę np. nad nowymi projektami, uważając, że połączenie sił da lepszy efekt przy mniejszych, bo wspólnie ponoszonych nakładach. Jeśli filozofia "coopetition" zaczęła docierać również do Polski, jest to pozytywny znak dołączania naszego kraju do strefy nowocześnie uprawianego biznesu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200