Kochankowie pięknej pani. O informatykach dziś i jutro

Regularnie ktoś wieszczy koniec koniunktury dla informatyków, tymczasem on nie następuje. W ostatnich latach popyt się nasila i choć podaż jest coraz większa, to rośnie wolniej – więc luka w liczbie stanowisk jest coraz większa. Oficjalnie w Polsce jest 50 tys. do obsadzenia stanowisk w IT.

Nieoficjalnie, firmy każą potroić tę liczbę bo nie wszystkie potrzeby materializują się jako ogłoszenie o pracę i firmy po prostu wiedzą, że i tak nie znalazłyby odpowiednich kandydatów.

Ćwierć wieku na fali

Popyt nie wygasa, bo złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, współczesna gospodarka bazuje na informatyce w stopniu bezprecedensowym. Wystarczy porównać, ile komputerów w domu mieliśmy 20 lat temu, a ile dzisiaj. Dzisiaj to stacja robocza dla każdego członka rodziny, dla każdego także smartfon lub tablet, czasami więcej niż jeden i kilkanaście urządzeń RTV i AGD. Wszystko ma w sobie jakieś oprogramowanie, ktore musi działać.

Zobacz również:

  • Analitycy wciąż poszukiwani

Po drugie, informatyk to stanowisko globalne. Nie ma znaczenia, gdzie pracujesz, znaczenie ma, ile umiesz. Praca zdalna jest nie tylko możliwa, ale wręcz łatwa. Komunikatywną znajomość języka angielskiego ma dzisiaj praktycznie każdy, podobnie jak łącze internetowe i stację roboczą. To sprawia, że do polskich specjalistów bez ograniczeń docierają pracodawcy z zagranicy – i wcale nie trzeba w tym celu wyjeżdżać z kraju.

Po trzecie i najważniejsze, informatykiem trudno zostać. Bariera wejścia do tego zawodu jest stosunkowo wysoka i zapada szybko: jeśli ktoś w wieku lat 15. nie wybrał klasy matematyczno-fizycznej albo dobrego technikum, trudno będzie mu się dostać na dobre studia; jeśli nie skończy dobrych studiów, będzie miał trudniej na starcie. Do zawodu trafiają również specjaliści spoza wąskiego grona absolwentów kierunków informatycznych czołowych uczelni, ale na starcie są trochę z tyłu, muszą więcej pracować i inwestować w siebie, np. kończąc studia podyplomowe z inżynierii oprogramowania i analizy systemów w czasie, gdy ich koledzy już cały swój czas poświęcają na pogłębianie wiedzy w technologiach i narzędziach.

Sprzedawcy kilofów

Siła informatyków bierze się z tych samych zjawisk, które sprawiały, że na każdej gorączce złota bogacili się tylko nieliczni poszukiwacze, za to sprzedawcy kilofów zawsze. Ilekroć w biznesie pojawia się nowa moda, kanał sprzedaży, grupa produktów albo technika marketingowa, zawsze potrzeba narzędzi, aby te trendy wykorzystać. Tam właśnie wkraczają ludzie, którzy sprzedają kilofy – tj. informatycy – i te narzędzia dostarczają. Nie ponoszą ryzyka związanego z gorączką złota. Ale to nie obchodzi sprzedawcy kilofa – on dostał swoje wynagrodzenie na samym początku. Wiele racji mają ci, którzy mówią, że rodzaj kilofa nie różnicuje, albo w niewielkim stopniu różnicuje, poszukiwaczy złota („biznes”) – do tego sprowadza się hasło „IT doesn’t matter”, modne w ubiegłej dekadzie. Ale to, czego nie mówią: nie da się kopać bez dobrego kilofa.

Tam, gdzie są pieniądze, musi pojawić się informatyka. Ale na samej technologii trudno zarobić – przynajmniej z perspektywy polskiej. Łatwiej zarobić na jej stosowaniu – i „strategia wygrywająca” informatyka z kraju powinna bazować na tym prostym spostrzeżeniu. Wymaga to wykształcenia u siebie zestawu umiejętności, które pozwalają rozmawiać z biznesem: zrozumieć jego potrzeby, komunikować możliwości i ograniczenia, odpowiedzialnie składać zobowiązania i dotrzymywać ich. Niezależnie od tego, czy klient jest wewnętrzny czy zewnętrzny, połączenie umiejętności technicznych, biznesowego myślenia oraz dużych zdolności prezentacyjnych i komunikacyjnych to sweet spot indywidualnej strategii przetrwania dla informatyków.

Zmierzch korporacji, świt atmosfery i miejsca

Ciekawym zjawiskiem zaznaczonym w ostatnich latach jest zmierzch wielkich korporacji. 10–15 lat temu świat był prosty: najważniejszą sprawą było „zaczepić” się w którejś z dużych firm, gdzie miało się do czynienia z odpowiednią skalą działania, nowoczesnymi systemami, zarządzaniem na dobrym poziomie i międzynarodowym środowiskiem. W zamian za rezygnację z marzeń i trafieniem w tryby machiny otrzymywało się względny komfort życia, możliwość poszerzania wiedzy, biurko w klimatyzowanym biurze oraz zestaw atrybutów stereotypowego człowieka sukcesu: telefon komórkowy, służbowe auto, wizytówkę, tytuł i kartę do klubu fitness.

Tyle że w którymś momencie to przestało działać. Pokolenie tzw. ygreków nie jest już tak silnie sformatowane na „mieć”, pragnie też trochę „być”. Ceni także atmosferę pracy, równowagę w życiu, relacje międzyludzkie i realizację własnych marzeń i pragnień. Obok korporacji pojawiła się konkurencja: małe i średnie firmy, ale „z duszą”, a także własna działalność. Dzisiaj co miesiąc praktycznie okazuje się, że jakaś mała firma założona kilka lat temu przez pryszczatych małolatów ma pół miliona klientów i pozyskała właśnie 20 mln USD kapitału od funduszy venture capitals z Krzemowej Doliny. Historie Ivony, CD Projekt, Codility czy Estimote rozpalają zmysły młodzieży gromadzącej się na barcampach i hackathonach we wszystkich większych miastach Polski. Najlepsi nie aspirują już do kubika na biurowym „openspejsie” ani kierowniczego stanowiska. Zaś działy HR korporacji zachodzą w głowę, gdzie są ci wszyscy młodzi ludzie, którzy powinni aplikować na stanowiska, a jakoś tego nie robią.

Ten trend prawdopodobnie utrzyma się w nadchodzących latach, a może nawet nasili. Ludzie będą chcieli realizować swoje marzenia, dobrze się bawić i uczyć nowych rzeczy – pieniądze i kariera będą nadal istotnym, ale jednak drugoplanowym czynnikiem decyzyjnym. Największym zmartwieniem pracodawców będzie zaś odróżnienie się w tłumie i sprawienie, że prawdziwe talenty przyjdą właßnie do nich – i nie trzeba będzie za nich zapłacić tyle, ile za gwiazdy futbolu. Budowanie atmosfery miejsca stanie się kluczową umiejętnością menedżerów oraz działów personalnych, zaś środki używane do osiągnięcia tego celu będą przyciągać nie mniej uwagi niż najbardziej skomplikowane algorytmy i struktury danych.

Technologia nadal w cenie...

W latach 90. przekonywano nas, że umiejętność programowania wkrótce stanie się zbędna, bo wszystko budować będą programy klasy CASE. Wystarczy zaprojektować diagramy, przepływy i określić struktury danych, a po kliknięciu na przycisk „generuj” program stworzy się sam.

Nic takiego się nie wydarzyło. Umiejętność programowania nadal jest w cenie – choć języki programowania i środowiska się zmieniły, w gruncie rzeczy chodzi o to samo: zapisanie w języku formalnym pewnych abstrakcji i algorytmów w celu stworzenia modelu, który odzwierciedli rzeczywistość i sprawi, że szybko i sprawnie zrealizujemy jakiąś grupę zadań. Rzeczywistość nawet do pewnego stopnia poszła w odwrotnym kierunku: nikt już nie zakłada, że system wystarczy raz zaprojektować, „wygenerować” z formalnego modelu i on działa. Przeciwnie – 40 lat po napisaniu fundamentalnej pozycji „The Mythical Man-Month” i sformułowaniu tezy o „kryzysie” inżynierii oprogramowania, wiemy już, że odpowiedzią nie jest doskonalenie ciężkich metod formalnych, a raczej zmiana paradygmatu: zamiast modeli wielkich, takich jak mastodonty, lekkie i zwinne komponenty; zamiast wielkich zespołów i rozbudowanych organizacji, niewielkie, autonomiczne zespoły; zamiast wieloletnich projektów, inkrementalne sprinty.

Podobnie dzieje się z infrastrukturą. Zmiana paradygmatu na chmurę sprawia, że w cenie są ludzie łączący wiedzę o różnych technologiach, potrafiący je łączyć z sobą w działające rozwiązania. Co ciekawe, zacierają się tradycyjne granice. Ta między infrastrukturą a programem, bo dzięki technologiom wirtualizacji infrastruktura jest powoływana ad hoc i ad hoc niszczona, jeśli przestanie być potrzebna. Ale jednocześnie ta między rozwojem a utrzymaniem. Oczywiście, nadal potrzeba będzie pracowników service desku, administratorów aplikacji oraz specjalistów od serwerów i sieci. Ale jeszcze bardziej potrzeba będzie ludzi wszechstronnych, którzy potrafią odnaleźć się w kilku technologiach, a także w czasie kilku tygodni przyswoić sobie dowolną, nieznaną wcześniej.

...ale nie tylko

Czy to znaczy, że nastąpi zmierzch analityków, liderów projektów, pracowników wsparcia użytkownika czy specjalistów od procesów i regulacji? Bynajmniej! Praca „na styku” informatyki i biznesu zapowiada się nadal niezwykle ciekawie. Zwłaszcza tam, gdzie pojawia się styk technologii i prawa, którego jest i będzie coraz więcej. Zwłaszcza rewolucja internetu rzeczy przyniesie nowe wyzwania.

Nastąpi eksplozja nowych zawodów technologicznych. Nazw większości z nich jeszcze nie znamy; z tych, które znamy, ale które dopiero raczkują, warto wymienić specjalistę algorytmów analitycznych (data scientist), operatora dronów, inżyniera inteligentnego domu, projektanta algorytmów kwantowych itd. Zmienią się nazwy, nie zmieni się jedno: każdy nowy skok technologiczny jedne profesje tworzy, a inne spycha w niebyt. Najważniejszą cechą informatyka jest umiejętność płynięcia na fali zmian.

Czas dla nerda

Już dziś obserwujemy zmianę w społecznym odbiorze informatyków. Jeszcze kilka lat temu byli wyśmiewani w serialach, reklamach i memach internetowych. Źle ubrani i niestarannie uczesani, mówiący niezrozumiałym językiem, pogrążeni w swoich kablach, plikach konfiguracyjnych i programach, traktowani byli przez wielu z przymrużeniem oka.

Dzisiaj tak nie jest. „Szanuj swojego kujona, prawdopodobnie skończysz, pracując w jego firmie” – te słowa Billa Gatesa zrobiły oszałamiającą popularność w sieciach społecznościowych. Projekt „ucywilizowania informatyków”, tj. ubrania ich w marki polecane przez znawców mody i wyposażenia w umiejętności komunikacyjne pożądane przez działy HR, upadł. Został zastąpiony przez inny: geek chic, wygląd i styl zapożyczony od informatyków. Dzisiaj wypada się pojawić w grubych okularach z czarnymi oprawkami, w t-shircie albo w swetrze, z poobijanym tabletem pod pachą. Premier kraju podczas telewizyjnej debaty pokazuje błąd 404, a nauczyciele komunikują się z uczniami na Facebooku i za pomocą emotikonek, nazwy partii politycznych przypominają adresy internetowe. Oczywiście, noszenie koszulki z napisem RTFM albo PEBKAC nikogo nie uczyniło mistrzem wsparcia użytkowników wg standardu ITIL, ale jedno jest pewne: pozowanie na informatyka stało się cool.

Zapewne tak zostanie. Kolejne słowa z żargonu technicznego przejdą do języka potocznego. Wizerunek w sieciach społecznościowych oraz reputacja wśród znajomych staną się najcenniejszym kapitałem. Być może nawet tradycyjne CV przestaną być potrzebne. Człowiek bez historii online będzie pariasem cyfrowego świata – tak jak człowiek bez historii kredytowej w świecie banków.

Surfowanie na fali

Jedno jest pewne dla informatyków: nieustanna zmiana. Disruption – słowo-klucz ostatniej dekady – dotyczy także nas. Nic nie jest dane raz na zawsze, dzisiejsi święci zostaną strąceni z piedestałów, a pariasi sięgną po władzę i pieniądze. Na razie nic nie wskazuje, by koniunktura miała się skończyć. Natomiast trzeba śledzić i rozpoznować trendy – i umieć na nich surfować. I to przesłanie chcemy zostawić Czytelnikom Computerworld na kolejne 10 lat.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200