Odświeżenie Windows 10 – update czy upgrade?

Microsoft rozpoczął dostarczanie pierwszej znaczącej aktualizacji dla systemu Windows 10 – takiej, która nie tylko łata wykryte błędy i poprawia stabilność, ale także wprowadza do OS-u nowe funkcje. Pojawia się tu jednak pewien problem nomenklaturowy – okazuje się, ze Microsoft z jakiegoś powodu nazywa najnowszą aktualizację „update’em”, podczas gdy wedle zasad określonych wcześniej przez firmę dużo bardziej stosownym terminem jest „upgrade”.

Dodajmy, że owa rozbieżność wyraźna jest przede wszystkim w języku angielskim - w Polsce koncern nie rozróżnia w oficjalnej dokumentacji tych pojęć i zwykle używa ogólnego określenia „aktualizacja”. W angielskim rozróżnienie jest jednak wyraźne: update to standardowe uaktualnienie dla systemu, którego zadaniem jest usunięcie luk, błędów konfiguracyjnych, problemów związanych z wydajnością czy wyłączenie problematycznych usług (Microsoft stosuje niekiedy taką metodę tymczasowego rozwiązania problemów z jakimś oprogramowaniem). Upgrade to z kolej aktualizacja, która wprowadza do oprogramowania nową jakość – nowe funkcje, moduły, nowe aplikacje itp. Typowym update’em są standardowe łatki i patche, zaś upgrade’m był np. Windows 8.1.

Gdy w ubiegłym tygodniu Microsoft oficjalnie informował o udostępnieniu pierwszej znaczącej aktualizacji dla Windows 10 – oznaczonej numerem 1511 (to nowy kod Microsoftu – 1511 oznacza aktualizację udostępniono 11 miesiąca 2015 roku), Terry Myerson, szef działu Windows wielokrotnie używał w swoim oświadczeniu nazwy update: „Udostępniamy dziś pierwszy znaczący update dla Windows 10, zarówno na tabletach, jak i komputerach PC (…) Dzięki temu update’owi w wielu elementach systemu pojawią się znaczące usprawnienia, w tym m.in. tysiące aktualizacji sterowników dla sprzętu naszych partnerów”.

Zobacz również:

  • Wiemy już, ile zapłacimy za rozszerzone wsparcie techniczne systemu Windows 10
  • Historia aktualizacji Windowsa 11 - najważniejsze zmiany dla biznesu

Problem w tym, że takie nazewnictwo pozostaje sprzeczności z tym, co o swoich planach „aktualizacyjnych” mówił wcześniej sam Microsoft. Firma dość precyzyjnie zapowiadała bowiem, jakie typy aktualizacji zamierza przygotowywać (informacje te podawano m.in. z myślą o firmowych administratorach, aby mogli wygodnie planować wdrażanie update’ów/upgrade’ów).

„Microsoft będzie publikował dwa rodzaje aktualizacji dla Windows 10 – standardowe, „serwisujące” system update’y oraz rozszerzone upgrade’y” – czytamy w oficjalnym dokumencie zatytułowanym "Windows 10 servicing options for updates and upgrades." Opisano w nich dość szczegółowo dwa rodzaje aktualizacji, które zamierza tworzyć Microsoft:

  • upgrade’y – które wprowadzają nowe funkcje, aplikacje, możliwości w urządzeniach, które pracują pod kontrolą Windows
  • update’y – będące przede wszystkim łatkami serwisującymi, rozwiązującymi problemy z bezpieczeństwem, stabilnością itp.

Te rozważania mogą wydawać się nieco akademickie, faktem jest jednak, że do tej pory Microsoft dość sztywno rozróżniał obie kategorie aktualizacji – stąd teraz pewne zaskoczenie, tym bardziej, że we wcześniejszych zapowiedziach dotyczących najnowszej (1511), pojawiało się raczej sformułowanie „upgrade” niż „update”.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować tę i tak już dość zawiłą sytuację, dodajmy, że w minionym tygodniu Microsoft udostępnił aktualizacje obu typów – zarówno klasyczny zestaw 12 biuletynów bezpieczeństwa (czyli typowy update – i takiej właśnie nazwy używali tu przedstawiciele firmy), jak i Windows 10 1115 (czyli coś, co wedle nomenklatury Microsoftu powinno nazywać się upgrade’em, ale jednak nazywane jest update’m).

Problem nie jest tylko akademicki, ponieważ Microsoft wprowadził w ostatnim czasie naprawdę wiele zmian dotyczących rozwoju, zasad udostępniania, łatania czy funkcjonowania swoich produktów – jeśli firma chce, by klienci jej ufali i wiedzieli, co się dzieje w ekosystemie Windows, powinna konsekwentnie trzymać się zapowiadanych wcześniej zasad i nazewnictwa. Reformy ostatnich lat i miesięcy były do tego stopnia skomplikowane dla wieloletnich klientów firmy, że naprawdę nie ma sensu dodatkowo utrudniać im życia mieszaniem terminów.

Warto pamiętać, że Microsoft rozwija niezależnie dwie linie Windows 10 – standardową oraz aktualizowaną rzadziej korporacyjną wersję CBB (Current Branch for Business). W obu poprawki i aktualizacje dystrybuowane są na nieco odmiennych zasadach i w innym tempie, dlatego tak ważne jest, by wszyscy klienci (a szczególnie biznesowi) wiedzieli dokładnie czym jest dany update/upgrade, do czego służy, czy i kiedy należy go zaktualizować. Ustalenie tego i podjęcie odpowiedniej decyzji nie jest zadaniem łatwym, więc naprawdę nie ma sensu, by Microsoft dodatkowo je utrudniał.

Z punktu widzenia zwykłego użytkownika różnica nie jest może wielka – u większości z nich wszystkie aktualizacje i tak instalują się automatycznie, w tle. W firmie jest zupełnie inaczej, tu od biedy można sobie pozwolić na takie bezrefleksyjne instalowanie standardowych update’ów, jednak wdrożenie upgrade’u systemu powinno zostać poprzedzone odpowiednimi testami, audytem, sprawdzeniem kompatybilności oprogramowania itp. Dlatego też tak ważna jest klarowna komunikacja w tej sprawie.

Nie wiemy, czemu właściwie Microsoft uznał, że 1511 należy nazywać zwykłym update’em, a nie typowym upgrade’m – być może firma uznała, że skoro wiele zmian wprowadzono „pod maską” (tak, że nie są one bezpośrednio widoczne dla użytkowników), to niektórzy nie zauważą różnicy? Warto jednak podkreślić, że gdyby Microsoft trzymał się własnych wytycznych dot. nazewnictwa aktualizacji, to tę konkretną zdecydowanie powinien nazwać upgrade’em

Opracowano na podstawie analizy “Windows 10 refresh: It's an upgrade, not an update” Gregga Keizera z amerykańskiego Computerworlda.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200