Mały psuj

Rozmawiałem niedawno z inżynierem pracującym na co dzień w fabryce sprzętu AGD. Opowiadał mi, że w jego firmie są dwa działy jakości: jeden od poprawiania, drugi od psucia. W tym pierwszym optymalizuje się procesy produkcyjne, skraca łańcuchy dostaw, analizuje przyczyny reklamacji i zgłoszeń serwisowych, aby w sumie towary były jak najlepsze, zaś ich produkcja jak najtańsza. W tym drugim wbudowuje się w produkty coś na kształt "małego psuja", aby towar był mniej trwały.

Zepsuć nie można tak po prostu, byle jak. Towar nie może się spalić, wybuchnąć, połamać, zrobić komuś krzywdę. Usterka nie może też dać się łatwo naprawić. Nie można zawrzeć w urządzeniu jakiejś "bomby zegarowej", bo natychmiast odkryje to konkurencja albo regulator rynku. "Mały psuj" musi działać z głową: klient powinien pozostać zadowolony i powiedzieć: "ech, dobra była ta pralka/lodówka/wieża stereo, ale przyszedł jej czas" - po czym pobiec do sklepu, by kupić nowe urządzenie tej samej marki (koniecznie!).

W laboratorium psucia zamienia się więc jakąś stalową zębatkę na plastikową, która rozsypie się po paru latach, a wszystko zgrzewa się w jakiś nierozbieralny moduł. Po czym ustala jego cenę serwisową na połowę nowego urządzenia i gotowe. Wszyscy producenci pamiętają pouczający przykład Volvo, którego ponadczasowy model 700 omal przyprawił firmę o bankructwo, bo był tak trwały i niezawodny, że jego posiadacze nie jeździli do serwisu i nie chcieli go wymienić na nowy. Teraz producenci samochodów są mądrzejsi: sprzedają tanio, serwisują drogo, a po 10 latach samochód zamienia się w skarbonkę. Kupienie nowego staje się ekonomiczną koniecznością.

Do informatyków zasady rządzące tym rynkiem jeszcze nie docierają. Postęp techniczny w ich dziedzinie był i tak bardzo szybki. Technologie "starzały się moralnie" i klienci musieli kupować nowe zabawki, przy czym często następowała reakcja łańcuchowa: nowa aplikacja potrzebowała nowszej wersji systemu, a ten nie chodził na starym sprzęcie, a stare aplikacje źle współpracowały z nowym sprzętem. I kończyło się upgrade’em wszystkiego.

Te czasy się kończą. Postęp nie gna już naprzód tak szybko jak jeszcze dziesięć lat temu. Grę rynkową wygrywa prawnik w sporach o patenty, a nie projektant produktu. Kto nie zrozumie, że pieniądze zarabia się dziś nie na robieniu dobrych, trwałych i niezawodnych produktów, a na ich szybkiej i drogiej wymianie, błyskawicznie wypadnie z rynku. Koleżankom i kolegom informatykom polecam zaprzyjaźnienie się z "małym psujem".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200