Państwowa (nie)prywatność

W debacie o cyfrowym państwie potrzeba pogłębionej dyskusji o ochronie prywatności w sieci, w tym również o odpowiedniej ochronie naszych danych telekomunikacyjnych.

Sporo emocji w dyskursie publicznym budzą ujawnione właśnie przez fundację Panoptykon, na podstawie danych UKE, działania służb policyjnych, które w Polsce wyjątkowo chętnie sięgają po dane o naszych połączeniach telekomunikacyjnych. Ponad 1,8 mln zapytań w roku 2011 to ogromna liczba jak na standardy cywilizowanego państwa europejskiego. Bieżące zapytania o połączenia lub dane lokalizacyjne - w przeciwieństwie do podsłuchów czy danych gromadzonych w ramach obowiązku retencji - nie zawsze mieszczą się w kategorii spraw objętych kontrolą sądów. Działania policjantów żądających od przedsiębiorcy telekomunikacyjnego informacji o połączeniach wymagają na pewno lepszego uregulowania, pozwalającego unikać powodów do sensacji.

Państwo z dostępem do danych

Dane o połączeniach są objęte tajemnicą telekomunikacyjną. Z drugiej strony, nie są też jednak specjalnie chronione. Billingi przesyłane są w zwykłej kopercie, numery przechowywane w pamięci telefonu. Zwykle pozwalamy, aby nasz numer pokazał się odbiorcy, nawet jeżeli go nie znamy. Dane o lokalizacji telefonu komórkowego są dostępne odbierającemu połączenie na numer alarmowy 112. Wiele komercyjnych aplikacji w smartfonach korzysta z informacji o lokalizacji. Zwykle nie ma powodów, aby nasza troska o prywatność ograniczała się tylko do uprawnień państwowych funkcjonariuszy. Ale czy już potrafimy w tej sprawie osiągnąć społeczne porozumienie?

Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zabrało się energicznie za zagospodarowanie i uporządkowanie państwowych systemów informacyjnych, w tym rejestrów, w których przetwarza się i przechowuje dane o obywatelach. Optymalizacja systemów informacyjnych, którymi dysponują rządowe i samorządowe instytucje administracji publicznej, to strategiczne wyzwanie organizacyjne i techniczne, którego przyszłość nawet dla największych optymistów będzie jeszcze długo pozostawała mglista. Równolegle ma następować stopniowe otwieranie państwowych zasobów informacyjnych zgodnie z promowaną w polityce unijnej zasadą, że informacja wytworzona za publiczne pieniądze powinna być publicznie dostępna.

To może być zmiana o znaczenia ustrojowym. Wpłynie nie tylko na funkcjonowanie administracji i jej rolę w życiu publicznym, ale też i na sam paradygmat demokracji przedstawicielskiej. Minister Michał Boni chyba nieźle to rozumie, bo stara się wciągnąć w debatę o zmianach zaangażowane w sprawy społeczne pokolenie sieci, które dotąd mogło tylko recenzować działania państwa na własnych forach.

Wielki brat patrzy

Jeszcze nie tak dawno wizja Orwellowskiego Wielkiego Brata, zmaterializowana w telewizyjnych reality show wydawała się abstrakcyjnym epizodem w historii mediów, skompromitowanym przez kilka skandali. Dzisiaj telewizyjny ekshibicjonizm przekracza kolejne granice. Na blogach i w internetowych serwisach społecznościowych ludzi stać na najintymniejsze zwierzenia. Celebryci zdobywają sławę w mediach w oderwaniu od rzeczywistych talentów.

Internet komercjalizuje się, zdobywając rynek reklamowy. Handlowcy chwalą się postępem w sposobach sprzedaży, bo mogą wcisnąć konsumentowi produkty ubrane w coraz lepiej spersonalizowaną ofertę. Trudno w tej sytuacji uniknąć podejrzeń, że łatwość pozyskiwania i przetwarzania informacji w sieci może być nadużywana nie tylko przez tych, którym sami powierzyliśmy nieopatrznie nasze dane i nie tylko w celach przestępczych lub z powodu ideologicznej, anarchistycznej złośliwości.

Państwowe depozyty danych

W nasz stosunek do uprawnień, które mają rządzący, trwale wpisana jest obawa, że również oni nie zawsze działają z czystych pobudek. A jeżeli nawet, to działając w imię jakichś ważnych, w swym mniemaniu, racji, mogą potraktować nasze interesy instrumentalnie, mając za nic naszą prywatność. Wiemy przecież, że państwo ma tajemnice. Strzegą ich służby, które nie mogą o sobie nic publicznie mówić. Dlatego gwarancje swobód obywatelskich należą do tych wrażliwych obszarów relacji państwo - obywatel, które wymagają prostej, jednoznacznej, zrozumiałej dla wszystkich wykładni.

Kiedy kilkanaście lat temu pojawiły się nowe uregulowania w sprawie ochrony danych osobowych, wymuszone upowszechnieniem systemów automatycznego przetwarzania danych, wydawało się, że wystarczy określić katalog danych osobowych i dać podstawy prawne dla ich ochrony. Rozwój sieci, mobilność, wielowymiarowość internetu i multimedialność sprawiają, że te kwestie komplikują się i dostarczają wielu nowych problemów prawnych. Coraz ważniejsze staje się podejście, w którym przedmiotem ochrony jest prywatność, co daje nam możliwość decydowania o sposobie udostępniania informacji. W ten sposób łatwiej zrozumieć zakres ochrony prawnej. Powinno być też łatwiej określać granice i uwarunkowania, w których można prywatność naruszyć.

Przykładem może być tajemnica lekarska, która od wieków chroni interes pacjenta. Teraz, kiedy coraz więcej wrażliwych danych medycznych przenosi się do systemów IT, nie ma właściwie problemu z interpretacją, kto i w jakim zakresie może mieć do nich dostęp, bo wyjaśniono, że pozostają one własnością pacjenta. Sami decydujemy o udostępnianiu tych danych, ale są sytuacje, w których lekarz może to prawo naruszyć, choćby po to, aby ratować życie nieprzytomnemu.

Z kolei, decydując się na pobyt w przestrzeni publicznej, nie powinniśmy sobie rościć pretensji do ochrony wizerunku w związku z obecnością wszędobylskich kamer monitoringu wizyjnego, właśnie dlatego, że to przestrzeń publiczna. W przestrzeni publicznej internetu chcemy zachować też koniecznie miejsce na prywatność. Chcemy mieć takie prawo do własnej sfery sieciowej prywatności, ale trudno liczyć na to, że zapukanie do niej będzie zawsze wymagało sądowego nakazu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200