Czego nie było i wciąż nie ma

Mimo że od 20 lat używamy w Polsce Internetu, nie wypracowaliśmy kultury korzystania. I nie chodzi tu o sprowadzenie tego zjawiska do prostego opisu dobrych obyczajów.

Refleksję nad polskim Internetem (zwykle rozumianym jako sieć WWW) należałoby rozpocząć od formalnej strony, wskazując na chronologię rozwoju technologii dostępowej w Polsce. Od łączności za pomocą modemu we wczesnych latach 90., przez debiut szerokopasmowych technologii DSL i ADSL na przełomie wieków, aż po aktualny trend "smartfonizacji" Internetu, na który spojrzeć należy w szerszych ramach upowszechniania się rozmaitych technologii bezprzewodowych. Trzeba dodać, że trend ten będzie się umacniał.

Proponuję podzielić polską rzeczywistość na kilka sektorów i retrospektywnie spojrzeć na to, jak Internet miał je zmienić oraz ile z tego udało się faktycznie zrealizować.

Administracja publiczna

Funkcjonowanie elektronicznego podpisu, elektroniczny obieg dokumentów, informatyzacja urzędów, samorządów, policji czy sądów - to wciąż ułamek tego, co nam obiecywano. Z czynników, które mogły zawieść, zawiodły prawie wszystkie. Ślamazarne przetargi, liczne odwołania - to tylko początek historii. Do tego dochodzą niekończące się wdrożenia poszczególnych elementów, na które składać się ma e-państwo.

Z zasadniczych ułatwień w kontaktach z administracją publiczną warto wspomnieć o elektronicznym formularzu PIT, który cieszy się lawinowo rosnącą popularnością. To zasługa braku wymogu posiadania elektronicznego podpisu. Miał być przepustką do internetowych kontaktów z urzędnikami dla każdego obywatela, ale koszty, formalności i funkcjonalność spowodowały, że nawet same urzędy niechętnie z niego korzystają.

Światłem w tunelu jest platforma ePUAP, której zadaniem jest udostępniać rozwiązania informatyczne urzędom oraz samorządom, w celu kontaktów z obywatelami drogą elektroniczną. ePUAP miał być wdrożony w latach 2007-2010, jednak prace nad nim na dobre zakończyły się w czerwcu 2011, kiedy to w życie weszły odpowiednie przepisy. Niestety, obecnie z systemu korzysta raptem około 20 tys. użytkowników. Po części jest to wynik ograniczonej liczby usług dostępnych na platformie. Pomimo opóźnienia tylko nieliczne urzędy przygotowały się na start systemu. Z drugiej strony, wciąż niewielu obywateli jest świadomych funkcjonowania tego typu narzędzia. Nie ma więc mowy o przemianie jakościowej, jaka dokonała się w Estonii.

Gospodarka

2,7% PKB w 2009 roku w Polsce zostało wytworzone przez sektor gospodarki związany z Internetem - głosi raport Boston Consulting Group. To wynik średni w Europie - są gorsi, ale i dwukrotnie lepsi od nas. Do 2014 roku udział ten wzrośnie do ponad 4%, a przyjmując, że wzrost gospodarczy będzie słabszy, wyniki mogą być jeszcze lepsze. Kryzys, jak na razie, omija branżę internetową, a w szczególności e-handel, który odpowiada za lwią część wygenerowanych blisko 3% PKB. Wraz z handlem internetowym wyrosło kilka potężnych firm na polskim rynku, ale najwięcej korzyści odniosły koła zamachowe polskiej gospodarki - małe i średnie przedsiębiorstwa. Wygodne zakupy w sieci wymuszają szybkie przelewy pieniężne. O komfort Polaków zadbały banki, które stworzyły lepsze lub gorsze serwisy online, zaś korzystanie z nich często nagradzają darmowym prowadzeniem kont. Dzięki dużo lepszemu dostępowi do informacji korzyści odczuła branża turystyczna, która odnotowała znaczący wpływ zamówień drogą internetową, podobnie jak linie lotnicze.

Z drugiej strony, nie zanotowaliśmy potężnego skoku produktywności w ciągu ostatnich lat, czyli w czasie największego rozwoju Internetu szerokopasmowego w Polsce. Polskie firmy nie rzuciły się na elektroniczne narzędzia, a w szczególności oprogramowanie ułatwiające życie pracownikom. Wprowadzano raczej to, co niezbędne. Nie udało się także zasadniczo podnieść poziomu innowacyjności polskiej gospodarki dzięki Internetowi. Chociaż pojawiały się zapowiedzi, że nieograniczone możliwości komunikacyjne oraz dostęp do informacji pomoże polskim przedsiębiorcom kreować innowacje na skalę Europy i świata, to nic takiego się nie wydarzyło. Podobnie jak wybudowanie stadionów piłkarskich nie podniosło poziomu polskiej piłki.

Społeczeństwo i kultura

Dochodzimy do miejsca, w którym socjologia winna zweryfikować przypuszczenia sprzed lat co do tego, jak Internet wpłynie na kulturę i jej źródło, czyli społeczeństwo. Po pierwsze, zwykło się mówić o Internecie jak o "drugim świecie", niezależnym od rzeczywistości nas otaczającej, analogowej, zwanej potocznie "realem". Ten fundamentalny błąd zaważył na opiniach, które głosiły, że korzystanie z Internetu spowoduje osłabienie silnych więzi międzyludzkich, w ramach rodziny i kręgu przyjaciół. Internet miał także destruktywnie wpływać na czas wolny Polaków, którzy mieliby stracić wszelkie inne zainteresowania.

Obraz internauty został pomylony z obrazem internetoholika. Fakty są zaś takie, że najwięcej czasu spędzamy w Internecie na komunikowaniu się z przyjaciółmi i rodziną. Polski Internet pęcznieje od hobbystycznych forów internetowych, których uczestnicy chętnie spotykają się także w "realu". Czytelnictwo niezmiennie fluktuuje na poziomie niskim lub bardzo niskim od wielu lat. Wzrost popularności Internetu nie przyniósł druzgocących zmian w tej kwestii.

Pomyliliśmy się także w sprawie zasięgu Internetu. Spodziewano się, że Internet będzie przede wszystkim szerokim oknem na daleki świat, tymczasem, jak ogłosił niedawno Google, 80% zapytań adresowanych do najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki dotyczy kwestii lokalnych - w obrębie wsi, miasta, miasteczka, czyli najbliższego sąsiedztwa. Naturalnie, ilość nie jest równoznaczna z jakością. Trzeba być świadomym, że Internet po części zastąpił książkę telefoniczną i inne źródła jej podobne, i stąd proporcje są takie, a nie inne.

Wniosek z powyższych obserwacji płynie następujący: nie skupiano się na kwestiach przyziemnych i codziennych, ale snuto raczej przerysowane wizje, które zostały oparte jedynie na możliwościach, jakie dawały nowe technologie, a nie na obserwacjach socjologicznych. Skoro jednak czarne wizje się nie ziściły, to czy można powiedzieć, że jest dobrze? Niekoniecznie.

Jednym z dyskutowanych od dawna zagadnień, związanych ściśle z opiniami o poziomie polskiego czytelnictwa, jest ogrom lichych jakościowo treści na stronach WWW. Zachodziła istotna obawa, że pewne źródła w postaci książek zostaną porzucone na rzecz niesprawdzonych i amatorskich tekstów - byle jak napisanych i nie mniej kiepsko opracowanych. Trzeba uczciwie przyznać, że obawa ta się sprawdziła. Wygodny dostęp do sieci, ogrom treści, banalnie działające wyszukiwarki, a w końcu łatwe w przyswojeniu (bo powierzchownie opracowane) treści merytoryczne zalały szkoły, gimnazja, licea. Nawet uczelnie wyższe nie ustrzegły się powoływania się studentów na Wikipedię w miejsce Encyklopedii PWN. Można by w tym miejscu wygłosić tyradę na temat braku elementarnego szacunku ludzi młodych do redaktorów i autorów, o wygodnictwie młodzieży i zanikających wartościach inteligenckich w społeczeństwie polskim. Można, ale nie tędy droga.

Po pierwsze, musimy przyznać, że polscy internauci (z czego gros to ludzie młodzi) mają poważny problem z ewaluacją treści w sieci internetowej. Z czego to wynika? Spróbujmy porównać adaptację społeczną książki oraz Internetu. Istotne jest rozróżnienie zdolności adaptacyjnych na techniczne i merytoryczne. Przygotowanie techniczne do obsługi książki wyraża się w poznaniu liter alfabetu. Kto jednak widział szkołę, w której uczą alfabetu, ale nie uczą oceniać źródeł i literatury, czyli zawartości treściowej książek? Dzieje się tak, ponieważ odgórnie narzucony system edukacji został przemyślany pod kątem zarówno technicznym, jak i merytorycznym - lepiej lub gorzej. W przypadku Internetu sprawa ma się zgoła inaczej, gdyż jest to narzędzie zaadaptowane przez społeczeństwo w sposób oddolny. Techniczny próg korzystania z Internetu okazał się bardzo łatwy do przeskoczenia - nawet dla kilkuletniego dziecka. Problem pojawia się w przypadku merytorycznego przygotowania do filtrowania treści zamieszczonych w sieci. Internet, podobnie jak telewizja, padł ofiarą własnych technicznych możliwości. Internetowi, podobnie jak telewizji, wróżono potężną karierę edukacyjną, ale wszystko zmierza ku "urozrywkowieniu" jego funkcjonalności.

Bez namysłu i dyskusji

Tym sposobem docieramy do sedna problemu. Pomimo że od 20 lat używamy Internetu, nie wypracowaliśmy kultury korzystania z niego, i nie chodzi tu o sprowadzenie tego zjawiska do prostego opisu dobrych obyczajów. Podobny problem pojawił się, gdy Polacy uzbroili się w telefony komórkowe - nagle wszyscy stali się dostępni 24/7. Ale była to jedynie techniczna dostępność, sprzętowe możliwości urządzenia, które pracuje bez wyłączania kilka lat bez przerwy. Sęk w tym, żeby wiedzieć, kiedy go nie używać oraz do czego go używać. W przypadku telefonu sporą część problemów rozwiązuje krótka szkoła dobrych obyczajów - ci, którzy nie otrzymali jej od rodziców, otrzymają ją od życia. Prędzej lub później. W przypadku Internetu rzecz idzie o to, jak ubrać komputer i przeglądarkę WWW w kulturowe ramy społeczne - jak pohamować technologiczne nienasycenie społeczeństwa?

Jeśli czegoś zabrakło w ostatnim dwudziestoleciu obecności Internetu w Polsce, to głosu elit o tym, jak jest ważny, jak wiele szkód może wyrządzić i jak jest potrzebny właściwy dystans. Zabrakło nam autorytetów, busoli, która naprowadziłaby społeczeństwo uczące się nowej technologii na to, jak z niej korzystać i na co uważać. Zabrakło dyskusji o tym, co w Internecie ważne, co złe, co godne polecenia.

Z powodu braku takich głosów, które z kolei nie przełożyły się na zmiany w systemie edukacji, grozi nam determinizm techniczny na skalę porównywalną tylko z wtargnięciem w nasze życie telewizji. Chodzi o determinizm w sensie, jak rozumie go Lech Zacher, pisząc o wielkiej zależności, niemożliwości życia i pracy bez techniki, o sytuacji, w której dotyka nas dominacja technologii. Determinizm ma swoje źródła w zasobach Internetu i sile obliczeniowej komputerów, które znacząco przerastają mentalne możliwości naszych umysłów.

Od kilku lat pojawiają się badania, które wskazują na inny sposób rozumienia informacji przez młode pokolenie internautów. Mowa tu o wielowątkowym, płytkim przetwarzaniu danych określonym przez Garego Smalla multitaskingiem. Wielu z nas chciałoby wierzyć, że jest to krok naprzód w naszej ewolucji, ale mało kto ma odwagę przyznać, że może to być równie dobrze świadectwo postępującej inwolucji kolejnego pokolenia. Niski próg technicznego dostępu, płytkość treści i rozrywkowa forma całości prowadzą do dominacji technologii nad nieprzygotowanym do tego umysłem ludzkim.

Brakuje właściwej świadomości i wiedzy, które powinny prowadzić do autorefleksji jednostki nad jej relacjami z technologią sieciową. Bezkrytyczne stanowisko większości sprawia, że Internet staje się nie bramą do intelektualnych wyżyn, ale opium, nie przydatnym narzędziem, ale używką. Przychodzi na myśl cenna konstatacja Ortegi y Gasseta: "świat jest cywilizowany, ale nie są cywilizowani jego mieszkańcy". Brakuje nam zrozumienia tego, że, z jednej strony, technologia jest autonomiczna w sensie rozwoju według własnych prawidłowości, w sposób narastający. Z drugiej strony, nie może istnieć bez człowieka, który może i powinien wpływać na nią w celu zapobieżenia technicyzacji swojego życia.

Andrzej Lemański jest specjalistą ds. marketingu internetowego i PR w firmie Rafko oraz współpracownikiem Zakładu Komunikacji Społecznej w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku.

Uczeń bez przygotowania

W polskich szkołach wraz z wprowadzaniem komputerów oraz łączy internetowych nie zadbano, niestety, o merytoryczne przygotowanie uczniów do korzystania z Internetu. Nie ma mowy, aby nazywać merytorycznym przygotowaniem naukę korzystania z przeglądarki internetowej stron WWW. Chodzi tu o podejście do kulturowych wartości, norm i problemów związanych z korzystaniem z Internetu, budowaniem krytycznej świadomości, jak dalekim od doskonałości jest on narzędziem. Tego typu tematów nie poruszają żadne z proponowanych w polskiej szkole lektur, tak jakby internetowa codzienność młodzieży była tematem zbyt ordynarnym dla znawców poezji i literatury.

Obok przepastnej szkolnej bibliografii nie powstała netografia - spis stron polecanych uczniom przez MEN. Nie edukuje się uczniów, gdzie warto być w Internecie, a jakich miejsc unikać. Nie próbuje się stworzyć czegoś na miarę kanonu wartościowych stron WWW, nie rozmawia się o tym, chociaż przeciętny Polak spędza w sieci ponad 14 godzin tygodniowo. Być może dlatego szkoła kojarzy się z książkami, a prawdziwe życie z Internetem.

Nie promuje się także wśród rodziców idei zrównoważonego rozwoju młodego człowieka, który powinien umieć zdystansować się do nowoczesnych technologii, w których młodzież wydaje się zatopiona. Zwraca się czasami uwagę na ochronę nieletnich przed niewłaściwymi treściami w Internecie, jednak już nie chroni się ich przed samym Internetem, rozumianym jako narzędzie, które może przynosić wiele szkód. Zapewne wielu osobom trudno wyobrazić sobie dyskusje nad szkodliwością Internetu w kraju, który wciąż walczy o maksymalną "internetyzację" całego społeczeństwa. W kraju, w którym dyskutuje się o cyfrowym wykluczeniu, zapominając o nie mniej groźnym cyfrowym wyjałowieniu umysłów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200