Nie ma wolności bez anonimowości

Czyli rzecz o tym, jak długi ogon zamerdał krótką głową.

Nie ma wolności bez anonimowości
Globalny hack. Tak Bruce Sterling obrazowo nazwał do znudzenia dyskutowane upublicznienie przez Juliana Assange'a, założyciela serwisu WikiLeaks, setek, a może i tysięcy ściśle tajnych not dyplomatycznych. Ktoś mógłby pomyśleć, że był to wyraz podziwu dla geniuszu Assange'a - ale nic z tych rzeczy. Sterling, pisarz S-F i wytrawny znawca hakerów i hakeryzmu, jest zamieszaniem wokół WikiLeaks wyraźnie poirytowany. I nie chodzi tu tylko o niekończący się potok okraszonych zdjęciami Assange'a nowinek prasowych. W nieco rozwlekłym artykule zamieszczonym w 21•C magazine udało mu się przemycić kilka cennych uwag na temat samej wagi wydarzenia, którego symbolem stało się WikiLeaks.

Pod zbiorczym hasłem WikiLeaks kryją się co najmniej dwa zagadnienia, które chciałbym omówić. Po pierwsze, zjawisko anonimowych donosów za pomocą elektronicznej skrzynki podawczej - odpowiednio zabezpieczonej przed czujnym okiem Wielkiego Brata. Po drugie, na fali kontrakcji przeciwko instytucjom utrudniającym życie WikiLeaks na dobre rozkwitła działalność podziemnych cyberaktywistów, którzy nazwali się Anonymous.

Pytanie o media

Podstawą krytyki Bruce’a Sterlinga jest porównanie działalności WikiLeaks do amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego NSA (National Security Agency). Pisarz wytyka WikiLeaks robienie zbędnego medialnego zamieszania wokół zgromadzonych przecieków i sugeruje zajęcie postawy podobnej do promowanej przez NSA - tzn. dyskrecji do granic możliwości. Chociaż porównywanie agencji wywiadowczej do portalu, któremu przyświeca idea maksymalnej transparentności, wydaje się raczej zaciemniać sytuację, niż wnosić coś wartościowego do dyskusji, to warto się nad tym chwilę zastanowić. Na łamach lutowego wydania magazynu Technology Review (wydawanego pod skrzydłami Massachusetts Institute of Technology) Paul Boutin zastanawiał się nad przyszłością modelu anonimowych przecieków, które zaproponowało WikiLeaks. Jak się okazuje, model współpracy z "donosicielami", który wypracowało WikiLeaks, próbują zaadaptować media o światowym zasięgu - The New York Times i Al Jaazera.

Niewykluczone, że obie redakcje skorzystają z technologii opracowanej przez OpenLeaks, którego założyciel Daniel Domscheit-Berg postanowił zdecydowanie rozważniej podejść do tematu tak niefortunnie podjętego przez byłego pracodawcę (serwis WikiLeaks). To, że nikt się nie obnosi z tymi próbami tak głośno, jak robił to Julian Assange, wiąże się z istotną obawą. Nikt z redakcji powyższych mediów nie chce skończyć jak mentor WikiLeak - z realną groźbą kary śmierci w USA za szpiegostwo. Sprawa jest poważna. Jonathan Zittrain, profesor prawa z Uniwersytetu Harvarda, mówi wprost, że tego typu działalność może być potraktowana jako podżeganie do szpiegostwa. Ryzyko zaskarżenia jest bardzo wysokie, zaś prawo do ochrony źródeł dziennikarskich nie przewiduje stworzenia podawczej skrzynki elektronicznej, która pozwala na uploadowanie tajnych informacji państwowych. Co więcej, konstrukcja owego "boksu zrzutowego" zakłada pełną anonimowość nadawcy materiałów. Stąd cała odpowiedzialność (także za weryfikację dokumentów) spada na adresata.

Rodzi się więc pytanie o przyszłość nowej formy dziennikarstwa "przeciekowego": czy zostanie prawnie zinstytucjonalizowane, czy może zejdzie do podziemia? Lepiej postawić pytanie inaczej: czy znajdą się chętni, aby donosić na własny rząd? Tutaj docieramy do sedna tego, czym przecieki mogą się stać. "Skargi do gazet przestały działać. Uliczne demonstracje i protesty już nie pomagają. Apelowanie do ludzi, których wybraliśmy, definitywnie nie odnosi już skutku". To zdania, które otwierają wywiad z Anonimowymi, przeprowadzony przez niezależny serwis p2pnet. Przekaz jest klarowny - skoro władzy nie są w stanie kontrolować nawet media i ruchy obywatelskie, zrobią to przecieki, haki zarówno na elity polityczne, jak i biznesowe. Być może największym problemem mediów jest ich głęboko zakorzeniona instytucjonalizacja w systemie prawnym i politycznym, a jedynym rozwiązaniem jest działanie poza jakimikolwiek instytucjami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200