Przyszłość już tu jest
- Mirosław Filiciak,
- 21.12.2010
Przyszłość, do której prowadzą nas nowe technologie komunikowania, rozpadła się na milion kawałków, a równocześnie rozmyła w teraźniejszości.
Znikanie przyszłości najlepiej ilustruje to, jak zmieniła się literatura science fiction. William Gibson, duchowy ojciec cyberpunka, człowiek, który ćwierć wieku temu wymyślił termin "cyberprzestrzeń" i który kreślonymi przez siebie wizjami oddziaływał na całe pokolenie współtwórców nowych technologii, nie pisze już o przyszłości. Jego najnowsza trylogia, zapoczątkowana w roku 2003 przez "Rozpoznanie wzorca", a domknięta we wrześniu tego roku przez "Zero History", rozgrywa się w teraźniejszości. W wywiadach Gibson mówi, że pisanie o przyszłości jest dziś wyjątkowo kłopotliwe i przyznaje, że w jego pracy ważniejsze jest sprawne posługiwanie się wyszukiwarką Google niż fantazją. Przyszłość już tu jest - tyle tylko, że ukryta w niszach sieci. Przewidywanie trendów polega więc głównie na zastanawianiu się nad tym, które z nich wejdą do głównego nurtu. Czy swoją pozycję stracą serwisy, które rządzą dziś Internetem - czy w naszej codziennej rutynie informacyjno-towarzyskiej wciąż kluczowe będą Google i Facebook? Czy iPad zmieni sposób, w jaki konsumujemy media?
Problem z odpowiedziami na te pytania polega jednak nie na tym, czy będą one twierdzące, czy wręcz przeciwnie. Polega na tym, że najpierw trzeba byłoby ustalić, co rozumiemy przez "my" i czy istnieje jeszcze coś takiego jak główny nurt. Przyszłość jest - jak mówi Gibson - nierówno rozdystrybuowana, a świat rozpada się na coraz mniejsze nisze. iPad może być zarazem wielką nadzieją branży prasowej, także polskiej, jak i ekskluzywnym gadżetem, którego zakupu większość naszych rodaków nie będzie rozważać nie tylko w roku 2011, ale po prostu nigdy. To dwie różne przyszłości - ale paradoksalnie nie wykluczają się nawzajem. Takie paradoksy nie są dziś wyjątkiem, raczej nową regułą.
Różne sieci, różne światy
W grudniu magazyn "Wired" ogłosił, że "skończyła się epoka piractwa muzycznego". Argumenty są następujące: popularność iTunesa i jego naśladowców sprawiła, że muzyka w formatach cyfrowych jest łatwo dostępna i tania, a w tej sytuacji ludziom po prostu nie chce się szukać plików w sieciach peer2peer. Zwłaszcza że skoro to niewiele kosztuje, miło jest dać zarobić wykonawcom. Tyle "Wired". Z polskiej perspektywy ta teza wydaje się absurdalna - sieciowe piractwo kwitnie i dla młodych ludzi jest podstawowym, a często jedynym sposobem dostępu do muzyki (i nie tylko do niej). Jest wątpliwe, by większość z nich miała kiedykolwiek płacić za nagrania. A iTunes - usługa ta zapoczątkowała płatną rewolucję, o której pisze "Wired" - jest u nas niedostępna. Bo podobnie jak nie istnieje jedna przyszłość, nie istnieje jeden Internet. Choć lubimy myśleć, że zmienił świat w globalną wioskę, to jest zróżnicowany lokalnie, a różne grupy społeczne, także w obrębie jednego kraju, korzystają z niego na bardzo różne sposoby. I komunikują się z różnymi ludźmi, nawzajem siebie nie widząc. Internet nie uspójnił świata, raczej pomógł go poszatkować. Tak jak poszatkował czas.
Manuel Castells, wybitny socjolog mediów, w swojej monumentalnej książce "Społeczeństwo sieci" napisał, że w dobie Internetu dominującą formą czasu jest "czas bezczasowy". Zakłócona została kolejność zdarzeń, wszystko jest teraz - bo mamy natychmiastowy dostęp do wszystkiego, nawet tego, co dzieje się w miejscach bardzo odległych. Czas nie jest już przywiązany do jednego zegara, jednego rytmu. Czas pracy miesza się z czasem wolnym, tak jak mieszają się czasy różnych miejsc na ziemi, z którymi komunikujemy się w czasie rzeczywistym. A skoro czas zerwał z tradycyjną chronologią i z jednego czasu porządkującego stał się siecią różnych porządków, rozsypała się też przyszłość. Co oczywiście nie wyklucza fantazjowania o jej kształcie. W tych fantazjach brzmieć musi jednak nuta nostalgii - tęsknoty za przeszłością, w której wszystko było prostsze.