Permanentna inwigilacja

Pełna anonimowość w sieci jest mrzonką, a mimo to głos społeczności domagających się szeroko pojętej wolności nie milknie. Pożywkę dla tych postulatów przynosi internetowa codzienność.

Wielu użytkowników sieci nie wyobraża sobie życia bez wyszukiwarki Google, która od ponad dekady niepodzielnie króluje w rankingach, stając się powoli synonimem internetu. Coraz więcej doniesień o zbieraniu przez Google prywatnych danych użytkowników każe się jednak poważnie zastanowić nad tym, czy lubiana wyszukiwarka rzeczywiście jest tym, czym być powinna.

Przypomnijmy, że wskutek niedawnej burzy medialnej, koncern przyznał, że od 2006 roku jego pojazdy wykonujące fotografie na potrzeby usługi "Street View" przechwytują prywatne dane z niezabezpieczonych sieci Wi-Fi. Przedstawiciele firmy stwierdzili, że proces rejestracji danych z sieci bezprzewodowych był wynikiem błędu programistycznego, co jednak nie spotkało się z powszechnym zrozumieniem. W maju br. hamburska prokuratura rozpoczęła dochodzenie przeciwko Google, w sprawie potencjalnego naruszania prawa do prywatności internautów przez analizowanie ich aktywności w sieci (m.in. powiązanie adresów IP z plikami cookie, co pozwala tworzyć osobny profil preferencji każdego internauty).

Kampania przeciwko inwigilacji nieświadomych internautów zatacza także coraz szersze kręgi w społecznościach sieciowych. Zainteresowani łatwo odnajdą badania, z których wynika, że dzięki wykorzystaniu elementów Google Analytics, 80% naszej aktywności (wyniki zapytań w wyszukiwarkach, przeglądane zasoby WWW, ściągane i wysyłane pliki, poczta elektroniczna) może być rejestrowane.

Aby ukazać skalę problemu programiści z F.A.T. (Free Art. & Technology) opracowali specjalne nakładki na przeglądarki Firefox i Chrome, które alarmują użytkownika za każdym razem, gdy jakiekolwiek dane mają być przesłane do Google. Choć twórcy tych małych aplikacji przyznają, że sami korzystają z narzędzi udostępnianych przez Google, to ich stosunek do zbierania danych przez tę firmę jasno określa moment, w którym udostępnili swoje programy - podczas F*ck Google Week.

Bardziej zaawansowanym rozwiązaniem chroniącym naszą prywatność podczas używania wyszukiwarki jest GoogleSharing. Dzięki tej "wtyczce" komunikacja między komputerem użytkownika a serwerami Google odbywa się za pośrednictwem serwerów proxy, co uniemożliwia Google identyfikację użytkownika i powiązanie jego aktywności z konkretnym profilem. Można również skorzystać z aplikacji Google Clean, blokującej wysyłanie danych na serwery koncernu.

Dla większości internatów niesmak powstały w wyniku systematycznie publikowanych wiadomości o kontrowersyjnych praktykach Google nie będzie stanowił dostatecznego powodu, by choćby spróbować ograniczyć korzystanie z usług tej firmy (Google Chrome, Picasa, Earth, Desktop, Toolbar itp.). Wydaje się, że władze koncernu doskonale o tym wiedzą. Eric Schmidt, dyrektor generalny Google, wprost przyznaje, że jeśli ktoś tak bardzo nie chce, aby ktokolwiek wiedział o tym, co robi, to może w pierwszej kolejności powinien zaprzestać swoich działań… Taka strategia może być słuszna, póki Google rośnie w siłę, poszerzając obszary rynku, na których jest monopolistą. Historia pokazuje jednak, że nie warto zadzierać z internautami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200