Jak zostałem rewolucjonistą

Śpieszę donieść wszystkim Czytelnikom, że udało mi się przeżyć wakacje oraz rejs opisany w ostatnim felietonie przedwakacyjnym. Ba, dostałem nawet po raz pierwszy w życiu medal - za spędzenie 21 dni w strefie arktycznej. Ale prawdziwe zaskoczenie spowodowała informacja od sponsora mego wyjazdu.

Otóż wywołałem rewolucję i to w biurokracji. Jak na (prawie) emeryta, jest to osiągnięcie niemałe. Zwykle bowiem to młodzi rewolucjonizują świat. U mnie widać wszystko jest na odwrót. Pewnie dlatego, że jestem strasznie leniwy.

Ale po kolei. Otóż, aby w XXI wieku wziąć udział w jakimś przedsięwzięciu, trzeba wypełnić mnóstwo dokumentów. Biurokracja na całym świecie już nauczyła się przysyłać mejlem formularze w postaci plików PDF. Wprawdzie wiele z nich nie ma żadnych gotowych pól do wypełniania, ale dobre i to - zamiast pokrzywionych i ledwie widocznych rubryk na papierze, który był już kopiowany wiele razy i przeleciał przez faks oraz skaner, petent otrzymuje dziewiczą kopię. Z pomocą Acrobata można stosunkowo łatwo dodać dowolny tekst oraz nawet nieco go formatować (wielkość liter). Niestety, taka jest natura każdego biurokraty, że uwielbia podpis. Osobisty. Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego kilka zawijasów ma potwierdzać, że to ja sam wypełniłem datę urodzenia, numer kołnierzyka oraz dalszych sto kilkadziesiąt danych osobowych. Podrobienie podpisu jest czynnością wyjątkowo banalną, szczególnie w czasach komputerowych. Wystarczy wziąć oryginalny podpis, zeskanować i wstawić do dokumentu. A jeśli ktoś jest perfekcjonistą, to zrobić sobie może font z własnym podpisem. A także żony, dzieci oraz wszystkich krewnych i znajomych królika. Mogę Państwa zapewnić, że nic tak nie ułatwia życia jak taki rodzinny font - w razie nagłej potrzeby można wyprodukować każde oświadczenie i podpisać każdy dokument. No, może poza tymi, które musimy pobazgrać w obecności rejenta.

Podpisując cyrograf na zastawienie własnej duszy, doszedłem jednak do wniosku, że odesłanie takiego spreparowanego dokumentu, który urzędnicy sami sobie wydrukują, mogłoby mieć w przyszłości negatywne skutki. Otóż, gdyby na przykład coś mi się stało, to na pewno zaraz by wyciągnięto, że nie podpisałem oświadczeń własnoręcznie, tylko poprzez komputer. Dlatego też obok każdego podpisu graficznego wstawiłem podpis cyfrowy, który Acrobat w wersji Pro ma już od dawna. Wprawdzie do dziś nie mogę nijak zrozumieć, dlaczego format tego znaczka cyfrowego wyznacza się wybierając myszą obszar, który potem jest zawsze niedbale wypełniony danymi, ale sama idea podoba mi się. Gdyby tak jeszcze rząd, zamiast podpisu cyfrowego, po prostu trzymał pod parą serwer z kluczem, to wtedy łatwo byłoby sprawdzać, kto cyrograf podpisał. W moim przypadku, wypełniania dokumentów na chybcika (nigdy żaden biurokrata nie pozwoli sobie na wcześniejsze przesłanie papierków, zawsze wszystko jest na wczoraj), musiałem skorzystać z podpisu cyfrowego wygenerowanego przez siebie samego. Ostatecznie, gdyby zjadł mnie jakiś niedźwiedź polarny albo gdybym utopił się (na trzeźwo; okręt, na którym odbyłem podróż, był tzw. suchy), to moi spadkobiercy bardzo łatwo udowodniliby, że posiadają klucz do podpisu (w domowym archiwum).

Nie wiem dlaczego, ale moje lenistwo (nie chciało mi się jechać na pocztę) i wstręt przed użyciem faksu (nie mam) spowodowało rewolucję w instytucji sponsora mego wyjazdu. Okazało się, że cyfrowe podpisywanie plików PDF bardzo spodobało się biurokratom, którym oczywiście nikt nigdy nie pokazał wszystkich możliwości programu firmy Adobe. Mam nadzieję, że gorączka rewolucyjna ogarnie inne urzędy i że za jakiś czas klasyczny podpis w ogóle zniknie z pragmatyki. Wtedy okaże się, jak był wygodny... do podrabiania.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200