Wirtualna rzeczywistość a nagłe, narodowe tragedie

Dramatyczne wydarzenia ostatnich dni ukazują, że obawy o przyszłość ludzkości więzionej w uzależnieniach od cyfrowej, wirtualnej rzeczywistości są niepotrzebne, bo nie mieszczą się w realiach naturalnych, społecznych potrzeb. Kiedy dzieje się coś naprawdę ważnego, wolimy przeżywać to wspólnie.

W tłumie oczekującym w ubiegłą niedzielę przez kilka godzin na warszawskiej ulicy na żałobny kondukt spotkałem mnóstwo ludzi, którzy spontanicznie tłumaczyli, że gdyby chcieli wszystko dobrze widzieć, oglądaliby telewizję, ale wolą choć przez mgnienie być fizycznie razem, blisko trumny Prezydenta.

Internet, komputery, telefony komórkowe, telewizja, to narzędzia pomagające utrzymać więzi z innymi ludźmi, bynajmniej ich nie zastępując. Dopiero teraz wzrasta pokolenie, które nie pamięta czasów bez Internetu. Większość z nas uczestniczy w budowaniu społecznych doświadczeń w korzystaniu z elektronicznych środków komunikacji, wiedząc, że jesteśmy wciąż na początku drogi. Niektórych wciąż cieszą nowe zabawki, ale ogromna część ludzi wokół nas w ogóle tego jeszcze nie doświadcza. Boimy się o prywatność, nie chcemy być zawsze na uwięzi, męczy nas kakofonia informacji, bezustanny atak sprzedających nam towary, ataki sieciowych natrętów, pomysłowych przestępców, ale równocześnie szukamy bliskości znajomych z pomocą serwisów społecznościowych, odpowiadamy na nowe zaproszenia, chcemy trwać w bezustannej rozmowie, dyskutujemy, rozsyłamy swoje myśli, drobne, wirtualne prezenty. Dzieląc się wrażeniami z tymi, których uznaliśmy za znajomych, poznajemy ich prywatne upodobania i opinie, w sposób zupełnie inny niż w zwykłych, codziennych relacjach życia w mieście. Na razie bawi nas łatwość budowania wirtualnych tożsamości, możliwość znacznie łatwiejszego niż w normalnym życiu wkładania aktorskich masek. Każdy w końcu zostawia po sobie mnóstwo śladów, pamiątek, nie zawsze uporządkowanych.

Ścieranie cyfrowych śladów

Od osób w telewizji słyszymy tę samą historię o zapowiedzi nagranej w poczcie telefonu komórkowego, karmiącej irracjonalną nadzieję, że poległy właściciel telefonu niedługo wróci i oddzwoni. Przez jakiś czas to okazja, by przypomnieć głos. Czy operatorowi wolno go wymazać, razem z nieopłaconym kontem?

Wieczorem tamtego pamiętnego dnia, pośród wielu symboli oficjalnej pamięci po ważnych politykach, rozpoznając z bolesną empatią kolejne, znajome nazwiska na tej okropnej, długiej liście, znalazłem na Facebooku profil ślicznej, młodej dziewczyny Natalii Januszko. Rodzaj typowego, zwykłego pamiętnika, jakich są miliony w serwisach społecznościowych: prywatne myśli, wrażenia, zdjęcia, polecane filmiki z niebanalną muzyką na YouTube. Dopiero dzisiaj, wiedząc kim była, można odczytać, że zdawkowe wzmianki dotyczą pracy stewardessy i że latała na bardzo nietypowych trasach. Z tą wiedzą ostatnie zapisy, tuż sprzed świąt, łatwiej rozszyfrować - mowa o pustyni, moro, wojnie. Natura serwisu społecznościowego daje przyzwolenie, by wejść w jej udostępnioną publicznie prywatność, pomyśleć o młodej odwadze i trochę poznać ją, by płakać razem z jej prawdziwymi, niewirtualnymi przyjaciółmi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200