Milionerzy, bez emerytów

Kiedy 12 lat temu napisałem felieton pt. Emeryci-milionerzy (łatwo go znaleźć guglując tytuł), to marzenie Tomasza Sielickiego, szefa Computerlandu, o setce pracowników jego firmy, mających mieć akcje wartości ponad miliona złotych, było bliskie zrealizowania.

Inne przepowiednie z felietonu okazały się całkowicie fałszywe. Liniowa ekstrapolacja inflacji złotówki dała mi kurs 4,75 PLN/$. W rzeczywistości kurs ten waha się dziś nieco powyżej 4 PLN, ale za euro. Inflacja w Polsce od dawna jest bliższa zeru niż kilkunastu procentom. Ale i tak mechanicznie przyjęty model rozwoju naszej gospodarki nie był wcale taki zły.

Gorzej, niestety, poszło z milionerami. Szybkie sprawdzenie akcjonariatu firmy Signity (mój faworyt technologiczny polskiej giełdy, następca CL) ujawnia, że Sielicki z ponad 450 tysiącami akcji po 13 PLN rzeczywiście jest milionerem. Zapominając na chwilę o akcjonariacie instytucjonalnym, raport giełdowy jasno pokazuje, że siedem milionów akcji jest warte mniej niż 100M PLN. A przecież udziałowców jest znacznie więcej niż stu. Tyle o pięknym marzeniu. Muszę przyznać się, że mój tekst okazał się być proroczy w sporej części: tej dotyczącej emerytów. Fundusze odkładane na złotą jesień (to m.in. są inwestorzy instytucjonalni) cienko przędą i właściwie cała nadzieja pokolenia czterdziestolatków sprzed 12 lat opiera się dziś na systemie ZUS-owskim, czyli wypłacie emerytur z aktualnie zbieranych składek. W tekście zrobiłem też uwagę o arkuszach kalkulacyjnych, które są "brutalnym narzędziem przymusu, ściągającym każdego fantastę szybko na ziemię". Otóż bardzo wstydzę się takiego stwierdzenia. Albowiem to arkusz obliczeniowy, w praktyce Excel, jest najlepszym możliwym środkiem do omamiania ludzi. Pozwala na niesłychanie łatwe pokazywanie trendów oraz wyliczanie modeli, które nie mają żadnego odniesienia do rzeczywistości.

Prawdziwym szokiem była dla mnie niedawno zasłyszana w radio wiadomość, że bogactwo świata podwoiło się w czasie pierwszych siedmiu lat obecnego stulecia. Oznacza to, że na całym świecie przez siedem lat co roku przyrastało nam o 11% więcej bogactwa. Nie wiem, jak definiowali je autorzy, ale sądzę, że chodziło o posiadane pieniądze oraz ich odpowiedniki, zapewne także o wartość nieruchomości. Był to zabójczo szybki wzrost - lepszy nawet niż 8% średniego przyrostu rocznego wartości akcji na giełdzie nowojorskiej w latach 1930 - 2000. Tymczasem każdy, kto pobawił się arkuszem wie, że wstawić do niego można dowolne liczby, a komputery są bardzo cierpliwe. Zdrowy rozsądek jest znacznie mniej tolerancyjny. O ile modelowanie rzeczywistości za pomocą praw fizyki napotyka na pewne ograniczenia (na przykład zasada zachowania energii), o tyle w ekonomii takich bardzo sztywnych zasad nie ma. Dlatego w każdym kraju i w każdym środowisku znaleźć można naiwnych, którzy gotowi są uwierzyć w cudowny przyrost kapitału w stosunku rocznym na poziomie 20% (słynna oferta Berniego Madoffa, oczywiście tylko dla wybranych). Cóż, dwadzieścia jest tak samo dobrą liczbą jak osiem albo jedenaście.

Zastosowanie arkuszy obliczeniowych w przygotowywaniu budżetów prowadzi do absurdalnej sytuacji, w której od zarządzających oczekuje się ciągłego wzrostu. Jestem ciekaw, ilu spośród Czytelników CW, pracujących właśnie nad przewidywaniem obrotów na rok 2010, zakłada ich spadek? Szczególnie w branży komputerowej jest to trudne. Ostatecznie przez ostatnie 12 lat szybkość komputerów (mierzona szybkością zegara procesora), pamięć operacyjna RAM oraz pamięci masowe (dyski) wzrosły średnio o trzy rzędy, czyli 1000 razy. Ale to był tylko wzrost fizyczny.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200