Papier, wiara i cuda

Wczesną jesienią spędziłem wakacje na innym kontynencie. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem po przylocie, było skierowanie się do sklepu prowadzonego przez lokalnego operatora telekomunikacyjnego. Prosta wymiana karty SIM za równowartość nieco ponad stu złotych zapewniła mi na najbliższe trzy tygodnie telefonię komórkową, nielimitowany dostęp do internetu i nawigację samochodową.

Ktoś powie: globalizacja. Ale globalizacja dzisiaj nie w modzie, pociągnijmy więc inny wątek: standardów. Nie byłoby mojej wakacyjnej wyprawy na inny kontynent bez spokojnej pewności, że pod inną długością i szerokością geograficzną będę mógł wykorzystać możliwości technologii, z których na co dzień korzystam w domu. Dzięki czemu? Dzięki dobrym międzynarodowym standardom interoperacyjności.

Tworzenie standardów jest bardzo niewdzięczną pracą. Co można dobrego powiedzieć o zajęciu, które polega na zapisywaniu propozycji, tworzeniu dokumentów, rozsyłaniu ich, nanoszeniu poprawek, ponownym rozsyłaniu, a potem uzgadnianiu niekończących się szczegółów z zainteresowanymi? Zresztą, większość globalnych koncernów standardy popiera tylko werbalnie, a tak naprawdę pragnie narzucić własne rozwiązania. Gdy wreszcie kompromis uda się wypracować, okazuje się, że technologia poszła do przodu, samo życie usystematyzowało rozwiązania, albo niegdysiejsi adwokaci standardu nie chcą go używać albo stosują strategię embrace, extend, extinguish.

Podejrzewam, że jakieś 99% pracy nad standardami idzie do kosza albo na wieczne zapomnienie. Ale dzięki pozostałym 1% w ogóle funkcjonuje globalna gospodarka. Książka pracowicie zapisana bez większej wiary w sukces przez gryzipiórka z ANSI, ISO, CEN, IEEE trafia wreszcie do pragmatycznych inżynierów, którzy uznają, że nie będą wymyślali czegoś nowego i zaczynają trzymać się standardu.

Siła rażenia dobrej i akceptowanej normy jest taka jak dobrej technologii albo nawet większa. Dobitnie świadczy o tym historia telefonii komórkowej: na początku lat 90-tych rozwijała się ona wolniej w USA niż w Europie właśnie ze względu na brak standardów niezależnych od producenta. Czy potrafimy sobie wyobrazić cywilizację bez systemu jednostek SI? Łączność bezprzewodową bez standardów IEEE? Albo internet bez HTML lub TCP/IP?

A przecież każdy z tych standardów to tylko zadrukowany papier oraz grupa ludzi, która uważa, że lepiej stosować zasady tam zawarte niż wymyślać własne. Podczas moich zagranicznych wakacji mogłem odczuć, że ta wiara potrafi czynić (technologiczne) cuda.

Papier, wiara i cuda
W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200