Internet polityków

Skłonność polityków do prostowania zakrętów, które napotyka społeczeństwo, każe wymyślać recepty również na problemy z Internetem. Pojawiają się koncepcje prostych terapii - blokada, zakaz, inwigilowanie i piętnowanie odbiegających od norm zachowań, śledzenie płatności, kont bankowych, ograniczenie prywatności...

Rzeczywistości wirtualnej potrzebne są reguły zapewniające wygodę i bezpieczeństwo, przynajmniej nie gorszą, jak w świecie poza komputerem. Wiele osób za cenę własnej wolności chciałoby bronić dzieci przed niebezpiecznymi znajomościami, utrudnić życie pedofilom, odcinać prewencyjnie od Internetu wszystkich naruszających normy. Producenci treści chcą odcinać tych, którzy nie zapłacili tantiem. Operatorom nie za bardzo podobało się zaakcentowanie swobód obywatelskich w nowym unijnym pakiecie telekomunikacyjnym, potencjalnie komplikujące relacje z abonentami. W próbach uregulowania Internetu w niektórych państwach uderzające jest, jak łatwo ostatnio dochodzi do formułowania poważnych rangą propozycji legislacyjnych, forsowanych zwykle w imię wyższych racji, ale bez refleksji na temat technicznych, społecznych i rynkowych warunków rozwoju technologii.

Polityk medialny

Trudno być może oczekiwać od polityków pogłębionej intuicji w sprawach przyszłości technologii informacyjnych, bo pokoleniowo większość zdobywało doświadczenie życiowe w czasach, kiedy nie było telefonów komórkowych, zwykły telefon był dobrem ściśle reglamentowanym, a podstawowym źródłem informacji był jedynie słuszny dziennik telewizyjny. Nie różnią się w problemach adaptacyjnych od przedsiębiorców, przegrywających konkurencję, z braku wiedzy o narzędziach informacyjnych, światowych wydawców z sektora mediów, którzy obrażają się na serwisy, tworzące drugi obieg informacji, czy organizacji zarządzającymi prawami autorskimi, które trwają w koncepcjach ochrony z czasów Gutenberga.

To oczywiście nie znaczy, że techniki informacyjne są przez polityków lekceważone. Wykreowana przez telewizję i prasę informacja, potrafi natychmiast przewrócić zwykły plan prac rządu, dymisjonuje ministrów, powoduje, że premier zarządza ekspresowe prace nad nową ustawą, Sejm i kierownictwa wszystkich partii skupiają całą uwagę na powołaniu speckomisji, która zbada, komu mogła posłużyć informacja podsłuchana przez niedyskretne, tajne służby. Wszystko odbywa się w tempie, dostosowanym do potrzeb telewizyjnych kanałów informacyjnych, karmiących się sensacją i mocnymi akcentami. Premier patronujący wojnie ze złem hazardu korzysta z atutu szybkości nowoczesnego przekazu informacyjnego, ale skoro sprawa nie dotyczy jakiegoś zupełnie nowego zjawiska, to błyskawiczna kampania legislacyjna jest raczej zabiegiem wizerunkowym. Granie w Internecie jest złe, podobnie jak pedofilia i pornografia dziecięca, pojawia się nawet nowy termin "twardy hazard".

Niczyje ustawy

Przede wszystkim nie wiadomo, czy istotą problemu jest hazard, lobbing, czy korupcja? Wciągnięcie w tę grę ustawową Internetu pokazuje przy okazji w sposób boleśnie przejrzysty, jak trudno rządzącym zrozumieć, że demokracja w epoce technologii informacyjnych to nie tylko codzienne konferencje prasowe, autopromocja polityków na blogach i obietnica, że na stronie KPRM zaczną się wreszcie pokazywać robocze projekty ustaw, nad którymi pracuje rząd.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200