Koń (Przywalskiego) a sprawa polska

Będąc na wysuniętym przyczółku naszego tygodnika, zgodnie z poleceniem służbowym Redaktora Naczelnego, staram się w felietonach poruszać tematy, które dotykają problemów ważnych po tej stronie stawu. Jednakże czasami w żaden sposób nie mogę uciec od tematyki polskiej.

W tutejszych mediach, szczególnie publicznych (są takie, choć to brzmi nieprawdopodobnie), dużo szumu wywołuje książka pani Diane Ackerman pt. "The Zookeeper's Wife". Autorka jeździ po różnych miastach i bierze udział w spotkaniach autorskich, które zawsze w programie mają czytanie urywków jej opowieści o Antoninie Żabińskiej, żonie Jana, dyrektora warszawskiego ZOO w latach 1929 - 1951. Podobno Maciej Dejczer przygotowuje film o wojennych losach Antoniny i Jana oraz ich heroicznej postawie w trakcie ratowania uciekinierów z getta warszawskiego. Za uratowanie kilkuset osób państwo Żabińscy zostali uhonorowani przez Instytut Yad Vashem drzewkami posadzonymi w ich imieniu. Kiedy więc lokalne radio NPR podało informację o przyjeździe pani Ackerman, postanowiłem i ja zapoznać się z jej dziełem.

Znajoma (dziękuję Alicjo!) pożyczyła mi książkę, a ja niecierpliwie otworzyłem ją na chybił-trafił. Jak to zwykle bywa z przypadkami, przed oczyma znalazłem zdjęcie koników, podpisane "Przywalski horse, a rarity in prewar zoos. Jan was understandably proud of the foal". Coś mi jeszcze po głowie chodziło, że owa duma dyrektora Żabińskiego nazwana została od nazwiska zruszczonego Polaka Przewalskiego. Zajrzałem więc do Wikipedii, która potwierdziła moje przypuszczenie: Przewalski's Horse, czyli equus ferus przewalskii, którego w roku 1881 opisał Nikolai Przhevalsky. Inne źródła internetowe (nigdy nie należy wierzyć Wikipedii na 100%...) potwierdzają tę opinię. Skąd więc nagle zmiana w książce? Dla upewnienia się, że nie mam do czynienia z literówką, sprawdziłem natychmiast indeks. Jak wół znalazłem tam nie tylko "Przywalski horses", cytowane w kilku miejscach, ale także wpis "Przywalski, Nikolai". Raz jeszcze wróciłem do internetu, ale prawie nikt nie stosuje pisowni nazwiska pana pułkownika i jego konia przez "y", poza kilkoma egzotycznymi stronami, z których wiele odwołuje się do... książki pani Ackerman.

Lubię rekonstruować wydarzenia. Zacząłem więc analizę sytuacji i doszedłem do wniosku, że autorka zapewne źle zanotowała nazwę konika. Kiedy pisała odpowiedni rozdział opowieści i pierwszy raz wpisała "Przywalski", to słownik komputerowy pokazał brak takiego słowa. Autorka dodała je do słownika, tak jak to czyni większość z nas, bez zastanowienia się. Każde kolejne użycie było więc automatycznie poprawiane, łącznie z nazwiskiem pułkownika na str. 82. Indeks, robiony komputerowo, oczywiście także poszedł tym samym śladem. W dzisiejszych czasach prawie żadne wydawnictwo nie korzysta już z pomocy redaktorów, którzy kiedyś na piechotę sprawdzali fakty i cytaty. Ostatecznie w dobie internetu sam autor może wykonać tę pracę. Za darmo.

Napisałem mejla, adresując go zarówno do autorki jak i do wydawnictwa, w którym zwróciłem uwagę, że pułkownik oraz jego koń nie mogli nazywać się od współczesnego słowa "przywalać", co oznacza m.in. bicie, a raczej od słowa "przewalać", które wprawdzie dziś w slangu oznacza oszustwo, ale kiedyś odnosiło się np. do odwracania siana na łące. Niestety, moje śledztwo oraz analiza językowa widocznie nie trafiły do przekonania adresatów, bo nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Książkę mimo wszystko polecam, mając nadzieję, że przynajmniej w polskim tłumaczeniu (kto je wyda?) nie będzie w niej błędu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200