Mediaset-yzacja?

No i mamy przestać płacić za posiadanie odbiorników radiowych i telewizyjnych (stara ustawa, jeszcze w mocy, zrównuje używanie z posiadaniem). Chociaż nie do końca - przez ponad 40 lat wiedziałem, ile płacę, a teraz pójdzie na to ileś tam z podatków i to ileś tam ktoś będzie arbitralnie ustalał.

Mogę mieć jedynie swoją małą schadenfreude, że ci, co dotąd nie płacili, teraz się nie wykręcą i dopadnie ich to w podatkach. Słaba to jednak pociecha, bo podatki się przecież nie zmieniają, więc oni tego nie odczują. Więcej zyskają firmy, bo te musiały dotąd płacić osobno za każdy posiadany odbiornik i to również ten w służbowym samochodzie.

Będzie Polska więc wyjątkiem w Europie, bo opłata taka obowiązuje tu w większości państw. Czesi mają osobną opłatę za radio (45 koron miesięcznie) i telewizję (135). Brytyjczycy płacą rocznie prawie 150 funtów, a Irlandczycy 160 euro. W ich przypadku okazuje się właśnie, że to i tak za mało, bo RTE (Radio Telefis Eireann) ma obecnie milion euro deficytu tygodniowo i w październiku może nie mieć pieniędzy na wypłaty wynagrodzeń. W związku z tym zarząd planuje tam redukcję liczby zatrudnionych, a - jak podaje tamtejsza prasa - jego szef zarabia więcej niż prezydent USA, a za samo bycie członkiem zarządu dostaje się rocznie po 30 tysięcy ekstra i jeszcze po tysiącu miesięcznie za dolegliwą konieczność dojazdu do pracy własnym samochodem. Gdy w dyskusji pod artykułem na ten temat zapytał ktoś: Za co dostają aż tyle? - ktoś inny przytomnie odpowiedział, że za to by wskazali ilu trzeba zwolnić, aby ich własne zarobki nie doznały uszczerbku.

We Włoszech płacą nieco mniej (120 euro rocznie) i tam chyba najbardziej mogliby się dopytywać: Za co?, bo szczytem intelektualnych uniesień jest tam serial Comissario Rex. Na włoską telewizję publiczną, zresztą, znaczny (o ile nie znaczący) wpływ ma właściciel tej prywatnej (Mediaset), jako że tak się składa, iż jest on tam jednocześnie urzędującym premierem. W powszechnym przekonaniu to prywatna właśnie ciągnie tam publiczną w dół, co też jest już widoczne w Polsce (i to nie tylko w telewizji).

Skoro o płaceniu za oglądanie i słuchanie mowa, nie sposób nie zauważyć i tendencji pozytywnych, jakie z trudem, ale jednak, torują sobie drogę w Internecie. W tym samym Internecie, gdzie skala procederu zwanego piractwem jest może i znaczna, ale przede wszystkim - wyolbrzymiana.

Obie strony tego sporu - producenci nagrań i internetowi "ściągacze" - zdają sobie sprawę, że coś z tym trzeba zrobić, bo status quo utrzymać się nie da. Można, jak to czynią jedni, próbować sprzedawać w Polsce płytę Diany Krall za kwotę bliską stu złotym, ale można też próbować zupełnie innego i nowego podejścia.

Robi tak np. brytyjski serwis internetowy WE7, powstały z inicjatywy kilku artystów (m.in. Peter Gabriel) w porozumieniu z wielkimi wytwórniami nagrań. Ceną za możliwość posłuchania wybranego z listy utworu (lub całej nawet płyty), jest tam wysłuchanie "doklejanych" reklam. Wybierając kolejne utwory (bywa, że są to tylko ich fragmenty) można układać i odtwarzać nawet później własne listy utworów, a łącznik do całej takiej listy można wysłać komuś, kto też będzie mógł posłuchać. A jak się coś bardzo spodoba - za niewielkie pieniądze (ok. pół funta) można dany utwór kupić w wersji MP3. Są tam też łączniki do wykonań poszczególnych utworów dostępnych w serwisie YouTube.

Mają Brytyjczycy jeszcze i drugi podobny serwis - o nazwie Spotify. Ten jednak, grzecznie pozwala się zarejestrować, by na koniec poinformować, że na razie nic z tego, ale powiadomimy cię, gdy "serwis będzie dostępny również w twoim kraju". Poczekamy, napiszemy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200