Trzeci Świat w Polsce

Rzadko podejmuję w felietonach tematy tzw. interwencyjne, ale tym razem myślę, że nie tylko warto, ale i trzeba. Tym bardziej, że sprawa dotyczy firmy Apple, do której mam sentyment od ponad ćwierć wieku. Niestety, przez te 25 lat niewiele się zmieniło w stosunkach pomiędzy nią a Polską.

Gdy chciałem kupić swego pierwszego Macintosha, to jak to opisałem swego czasu w kilku felietonach, nie tylko w CW, musiałem się dobrze nagimnastykować. Ale były to czasy obrzydliwej Bogu i ludziom komuny, która robiła wszystko, aby nam życie utrudnić.

Komuna już dawno temu umarła, Apple istnieje formalnie w Polsce, także dzięki mojej skromnej osobie, zaś Polska od ładnych kilku lat jest podobno w Unii. Piszę "podobno", bo poza tzw. objawami zewnętrznymi, widocznymi na przykład na rejestracjach samochodowych, w wielu innych dziedzinach życia niewiele się u nas zmieniło. Ba, powiedziałbym, że w związku z podniesieniem poprzeczki oczekiwań chcielibyśmy poczuć się Europejczykami nie tylko w samochodzie, ale także w sklepie. Szczególnie komputerowym, bo akurat w komputeryzacji to nie mamy się czego wstydzić. Wprawdzie fabryki Apple w Polsce nie mamy i pod tym względem jesteśmy gorsi od Irlandii, ale sklepy iSpot na pierwszy rzut oka niczym nie ustępują swoim odpowiednikom w Europie i spokojnie mogłyby konkurować z Apple Stores z USA. To jednak tylko pozory, opierające się na wyglądzie lad sklepowych. Bo już przyjrzenie się zawartości sklepów prowadzi do niemiłego rozczarowania. Szczególnie, gdy jest się uczciwym użytkownikiem. Jak na przykład mój znajomy profesor, którego kiedyś namówiłem na kupno Macintosha i który połknął tę żabę w całości i to z rozkoszą, ewangelizując wokoło kogo się da, a przede wszystkim rozszerzając swoje możliwości kreatywne.

Ostatnio znajomy ów (pozdrowienia Łukaszu!) postanowił zostać ni mniej ni więcej tylko filmowcem. Zakupił kamerę i zaczął kręcić. Jak wiadomo, to co się nakręci trzeba zmontować. Firma Apple w swej dobroci do każdego komputera dodaje za darmo w ramach tzw. bundle (brr, co za obrzydliwe słowo, ale nie znam dobrego polskiego odpowiednika) mnóstwo programów, wśród nich iMovie, które nie tylko z ikony jest gwiazdą tego show. Oczywiście, nie można oczekiwać, aby Apple rozdawał na lewo i prawo wszystko co posiada, choć zapewne niejeden zwolennik lewackiego podejścia do życia bardzo chciałby dożyć czasów powrotu komunizmu. No, ale robienie dobrego oprogramowania jest kosztowne, szczególnie zaś takiego jak QuickTime, czyli systemowego rozszerzenia pozwalającego na przetwarzanie obrazu i dźwięku. Każdy Mac dostaje z systemem podstawową wersję QT, ale gdy chce się na przykład skompresować film, no to trzeba kupić wersję Pro. Nie jest ona droga i np. w USA kosztuje $29.95 plus podatek. Kosztów P&P nie ma, bo wystarczy zakupić numer seryjny, wpisać go w posiadanym oprogramowaniu i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otrzymuje się setkę wariantów kompresji.

Niestety, nie w Polsce. Znajomy, któremu oferowałem "testowe" użycie mego numeru seryjnego, z dumą oświadczył, że chce być legalny. No i tu zaczęły się schody. Ze strony Apple Polska nie można kupić numeru seryjnego QT, zaś telefony do dwóch sklepów iSpot w Warszawie zakończyły się także niczym. Znajomy oświadczył mi, że czuje się zupełnie jak w Trzecim Świecie. Ciągle jeszcze moje serce bije po polsku, więc kupiłem mu ów numer seryjny w amerykańskim sklepie internetowym Apple. Teraz musimy formalnie, prawdopodobnie przez notariusza, dokonać aktu sprzedaży i zakupu kilkunastu znaków alfanumerycznych, aby być w pełnej zgodzie z wymaganiami fiskusa. Bo przecież Polska nie jest krajem Trzeciego Świata, do jasnej cholery!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200