Podatki i wybory

Możliwość składania elektronicznych deklaracji podatkowych, i to bez potrzeby posiadania kwalifikowanego podpisu elektronicznego, była źródłem wielu emocji. Najpierw zastanawiano się, czy to w ogóle zadziała, a potem licytowano się szacunkami liczby deklaracji jakie będą złożone tą drogą.

Równolegle pojawiały się opinie, że - niezależnie od ilości - i tak będzie za drogo. W końcu stanęło na niecałej setce tysięcy, co od strony kosztów oznacza podobno jakieś 500 złotych za deklarację, w czym nie bierze się jednak pod uwagę, że system ten można przecież wykorzystać i w następnych latach.

Trudno jednak zgodzić się z opinią, że złożenie deklaracji w tej formie jest oznaką jakiejś szczególnej nowoczesności. Sam wysłałem papier pocztą, bo od lat, z dbałości o czytelność, wypełniam deklarację programem ściąganym z tego samego źródła, a wydrukować i schować i tak muszę, bo fiskus może żądać wyjaśnień przez ileś tam lat, kiedy to mogę już nie mieć programu, dysku z deklaracją albo i całego tego komputera. Cała różnica jest więc - mówiąc informatycznie - tylko w warstwie transportowej i w kilku złotych na kopertę i znaczek.

Kolejne emocje szykują się nam 4. czerwca, kiedy to, w 20-tą rocznicę pamiętnych wyborów z roku 1989, ma się odbyć symulacja wyborów poprzez Internet, która ma być testem działania zaprojektowanego w tym celu systemu. Sam system, sądząc z jego opisu dla profanów (gdzie i tak sporo zawiłości), jest dobrze pomyślany i poparty wnioskami z analizy licznych podobnych rozwiązań z całego świata. Jego autorzy, z prof. Mirosławem Kutyłowskim, spiritus movens całego przedsięwzięcia, włożyli weń wiele nie tylko pracy, ale i serca. Całemu przedsięwzięciu towarzyszy spory entuzjazm ludzi młodych, utrzymujących, że możliwość oddania głosu przez Internet, z domu, działki rekreacyjnej, wycieczki i w ogóle - dowolnego miejsca na świecie, to przejaw nowoczesności, a jednocześnie interes emigrantów i osób starszych, które o własnych siłach do lokali wyborczych dotrzeć nie są w stanie.

I tu zaczynają się wątpliwości. Dokładnie przeanalizowałem cała metodykę głosowania w proponowanym systemie. Jest ona logiczna, spójna i - wierząc w zapewnienia twórców - gwarantuje głosowanie demokratyczne, tajne i weryfikowalne. Gdzie więc dostrzegam słabości? Pierwsza z nich, to dość złożona konieczność nakładania dwóch kart do głosowania - jednej z listą kandydatów, i drugiej - z kombinacją pól oznaczających głosy na "tak" i na "nie". Co jest tu proste i oczywiste dla informatyka, przekracza możliwości pojęcia np. osób starszych, na których akurat interes system się powołuje.

Drugi, poważniejszy zarzut dotyczy samych kart do głosowania, które, według projektu - cytuję ze strony internetowej - "trzeba będzie odebrać". A odebrać znaczy: udać się do urzędu, albo otrzymać pocztą (o brytyjskich nadużyciach z głosami korespondencyjnymi pisałem tu już kiedyś). Do tego dochodzi konieczność weryfikacji głosującego (podpis elektroniczny?). Nie można też zakładać wyborów tylko internetowych, więc lokale z listami też muszą być, więc trzeba zabezpieczyć się przed możliwością głosowania podwójnego.

Konieczność udania się do lokalu komisji jest obecnie ważną częścią aktu wyborczego, podobnie jak procedura postępowania z kartą wyborczą, cały czas pozostającą w zasięgu komisji. To coś zupełnie innego, niż głosowanie w wesołym nastroju, na działce, między grillem a kolejnym piwem.

W systemach tego rodzaju ważne jest nie tylko to, co osiągnęli jego twórcy. Jeszcze ważniejsza jest odporność tych systemów na wszelkie, mogące pojawić się przy okazji, zło. To zaś najczęściej wykracza już daleko poza sferę informatyki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200