Wyznanie starego frajera

Jak napisał Boy: "Kiedy człowiek robi się starszy, wszystko w nim po trochu parszywieje". W dalszym ciągu wierszyka okazuje się, że starsi ludzie mają zwyczaj wspominania bujnej młodości, w czasie której różnych rzeczy nie zrobili i teraz tego żałują. Nie wiem, czego żałują Czytelnicy, ale ja patrząc wstecz widzę liczne, zmarnowane okazje bycia człowiekiem nieuczciwym. A wszystko przez brak istnienia internetu za mej młodości.

Już w czasach szkoły podstawowej, jak kto głupi wieczorami odrabiałem prace domowe, w tamtych czasach polegające głównie na streszczaniu mądrych książek, na przykład o geologii (to po wizycie w muzeum geologii), albo o komputerach (po odwiedzeniu muzeum techniki). W dzisiejszych czasach, korzystając z poleceń copy oraz paste, po szybkim przeszukaniu internetu za pomocą googlowania, referat miałbym gotowy w kilka minut. Nikt nigdy nie odkryłby źródeł, o ile tylko miksowałbym je zręcznie. W dalszym ciągu kariery szkolnej byłoby jeszcze lepiej. Darowałbym sobie lektury ceglastych klasyków, bo bryki są dostępne dziś bez żadnego wysiłku. Za to miałbym dużo czasu na ściąganie poprzez P2P licznych gier, oczywiście sieciowych. Zamiast wałęsać się po podwórku z kolegami, grałbym z nimi, a potem czatowałbym aż do upojenia. Zamiast pisać wierszyki dla panienki z sąsiedniej ławki (buziaczki, Gosiu!), które ścigają mnie do dzisiaj, przerażając swoją grafomanią, bo ich nie zniszczono, to swoje zapały miłosne powierzyłbym SMS-om, a raczej mejlom, bo iPhone ciągle nie ma możliwości kopiowania tekstu. Jest bowiem oczywiste, że zamiast pisać własne, kopiowałbym cudze wypociny. Poetą się nie jest, poetą się bywa, a w internecie jest bardzo duża podaż wierszy. Także miłosnych.

Chmurna i górna młodość studencka to byłby okres prawdziwego używania życia. Zamiast ślęczeć nad skryptami, kiedyś przygotowywanymi przez nas samych na parafinowanych matrycach, miałbym pod ręką najlepsze podręczniki z całego świata. Skopiowane przez innych. Sam zresztą pewnie wciągnąłbym się w biznes internetowy, tworząc portal oferujący je przetłumaczone (przez innych, bo mnie by się nie chciało) na język polski, a może na wiele innych. Portal zarabiałby na olbrzymim ruchu, generowanym przez innych leniwych. Zresztą, dostęp do szybkiej sieci uniwersyteckiej, podłączonej wprost do sieci szkieletowej, potrafiłbym wykorzystać do wielu innych działań, z których postawienie trakera bittorrentowego byłoby tylko zabawą administracyjną, w sam raz do umieszczenia w życiorysie.

Zaczynając swe życie zawodowe, miałbym CV długie i urozmaicone. Ale zapewne nie poszedłbym na cudze, tylko sam dla siebie robiłbym miliony. Na przykład sprzedając listy adresowe, albo wręcz prowadząc kampanie reklamowe za pomocą botów, zręcznie umieszczonych na komputerach frajerów. Gdybym jednak był na tyle głupi i założył legalny interes internetowy, to szybko wygenerowałbym nim zainteresowanie, by sprzedać się za marne kilka milionów. Oczywiście, narzekając publicznie, że wszystkie zarobione pieniądze i tak wsadziłem w kolejny interes. Internetowy.

Martwi mnie tylko jedna sprawa. Otóż, darmowo korzystając z pracy innych i zarabiając na ich trudzie, miałbym strasznie dużo wolnego czasu, którego nie mógłbym niczym wypełnić. Ostatecznie, ile można pić wódki, używać kobiet i latać po świecie w poszukiwaniu emocji?! Może na starość usiadłbym przy komputerze i coś napisał. Na przykład podręcznik z poradami dla młodych jak żyć. Tylko czy w ogóle ktoś chciałby to czytać? Przecież nie byłbym żadnym autorytetem. Tak samo jak i nie jestem nim dzisiaj, narzekając w tym felietonie na swoje zmarnowane życie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200