Wywracanie kota ogonem

Kilka razy obiecywałem sam sobie, że już nigdy więcej nie będę pisał o prawie autorskim, a w szczególności o problemie ściągania plików z muzyką i filmami z internetu. Niestety, siłę woli mam słabą i naturę grzeszną (zupełnie jak wielu obywateli), więc własnych postanowień nigdy nie przestrzegam. Tym bardziej, że czyhają na mnie pułapki, zastawiane przez życzliwych Czytelników oraz serdecznych przyjaciół.

Kilka razy obiecywałem sam sobie, że już nigdy więcej nie będę pisał o prawie autorskim, a w szczególności o problemie ściągania plików z muzyką i filmami z internetu. Niestety, siłę woli mam słabą i naturę grzeszną (zupełnie jak wielu obywateli), więc własnych postanowień nigdy nie przestrzegam. Tym bardziej, że czyhają na mnie pułapki, zastawiane przez życzliwych Czytelników oraz serdecznych przyjaciół.

Dzisiejsza okazja ("okazja czyni złodzieja", nieprawdaż?) została sprowokowana przez koleżankę ze szkolnej ławy. Gdy czterdzieści lat temu wybieraliśmy się na studia, ona nie miała wątpliwości. Tylko na prawo. Ja wprawdzie na lewo nie zdecydowałem się, ale zupełnie nie mogłem zrozumieć ochoty do uczenia się zawiłych paragrafów. Zostało mi to do dzisiaj. Podobnie jak i koleżance, która wyznała przez IM, że czytając moje felietony (cytuję): "1/2 nie rozumiem absolutnie, 1/3 w 50% (tylko niektóre słowa i stwierdzenia), a resztę jako-tako". Usłużnie dodałem, że owa reszta to 1/6...

Nasza minidyskusja została spowodowana moim oświadczeniem, że ewolucje, które wyczyniają prawnicy interpretując prawo, przekraczają granice wyobraźni. A poszło o podrzucony mi przez koleżankę komentarz<sup>1</sup>) Jakuba Chwalby, asystenta w Instytucie Prawa Własności Intelektualnej UJ. Czyli pracownika polskiej Mekki prawa autorskiego. Otóż pan asystent, co radzę samemu przeczytać, bo ja nie podejmuję się streścić całości wywodów, stwierdza w gruncie rzeczy, iż całe prawo autorskie jakie mamy, jest do chrzanu. A raczej wręcz przeciwnie: jest ono wspaniałe, gdyż w żaden sposób nie zabrania kopiowania niczego, co już zostało rozpowszechnione. Skoro złodzieje na ogół nie kradną utworów nie rozpowszechnionych (bo o nich nie wiedzą), tzw. wykładnia krakowska jest całkowita. To znaczy, jeśli uznamy jej poprawność, to powinniśmy zaraz usiąść do komputerów i zacząć kopiować do sieci P2P, albo i od razu na serwery (lepiej jednak zagraniczne), wszystko co się da i nie da z domowej biblioteki CD oraz DVD, o konwersji kaset VHS i o płytach winylowych nie zapominając.

Pod koniec rewelacyjnej, by nie rzec rewolucyjnej diagnozy, Jakub Chwalba zdaje się jednak dostrzegać jej totalność, podobną do systemów totalitarnych. Dlatego też w ostatnim akapicie proponuje wprowadzenie mechanizmu, który pozwoli autorom dostać jakieś wynagrodzenia. Pomysł sam w sobie nie jest nowy, ale skoro w tę stronę podobno idzie już Unia Europejska, to nie mam wątpliwości, że za kilka lat każdy dostawca internetu będzie musiał ściągać haracz. Zebrane kwoty, jak zwykle pomniejszone o nikłe koszty administracji oraz o VAT, zostaną równo podzielone pomiędzy twórców. Dlatego od dziś zaczynam rozpowszechnianie wszystkich moich licznych utworów, łącznie z muzycznymi - mam pierwszy stopień muzykalności, tj. wiem kiedy grają. W nadziei, że gdy UE zacznie rozdzielać dopłaty autorskie, to będą one obliczane z hektara, to jest, chciałem powiedzieć, od megabajta. W ten sposób łatwo powiększę grupę trzech czwartych ludzi po pięćdziesiątce, którzy w Polsce już nie pracują.

Nigdy nie rozumiałem powiedzenia o wywracaniu (odwracaniu) kota ogonem, gdyż kojarzyło mi się ono z męczeniem biednego zwierzęcia. Tymczasem okazuje się, że z takiego procederu można sobie zrobić całkiem przyjemny zawód. Zazdroszczę Ci Małgosiu trafnego wyboru! Warto było męczyć się, studiując prawo rzymskie, casusy i logikę. Szczególnie tę ostatnią.

<sup>1</sup>http://www.rp.pl/artykul/179350.html

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200