Banki i chmurka

W tym tytule to wcale nie miało być żadnej chmurki i żadnego w ogóle zdrobnienia. Miała być zwykła, porządna chmura, czyli najbardziej oczywiste tłumaczenie angielskiego "cloud".

W tym tytule to wcale nie miało być żadnej chmurki i żadnego w ogóle zdrobnienia. Miała być zwykła, porządna chmura, czyli najbardziej oczywiste tłumaczenie angielskiego "cloud".

Miała być, ale nie jest, bo napiszę np. "chmura w bankach", albo "banki w chmurze" i zaraz skojarzy ktoś: - No, widać i do nas już to przyszło, w końcu gość w banku pracuje, to pewno wie więcej niż my, z ulicy. A ja wiem tyle, co ten prezes od funduszu hedgingowego, co to go zapytał reporter BBC: - To jakimi właściwie aktywami obraca pana fundusz? Odpowiedź była - jak to się powiada - do bólu szczera i dla wszystkich zrozumiała: - Właściwie - to nie wiem...

Zostawmy jednak na boku te globalne kryzysy (ale tylko na chwilę, bo tak w ogóle to rewolucyjna czujność obowiązuje!) i przyjrzyjmy się temu mglistemu zjawisku informatycznemu, jakim jest, nie mający jeszcze polskiej nazwy, cloud computing. Tym bardziej, że dziś właśnie nasz macierzysty tygodnik doniósł w Internecie o czterech aż centrach mających uprawiać cloud computing pod szyldem firmy IBM. I to nie gdzieś u siebie, bo tam wiadomo - jak na razie jeszcze drogo (zob. wyżej), tylko w miejscach dość z punktu widzenia informatyki egzotycznych: Hanoi, Seulu, Sao Paulo i Bangalore. To ostatnie zresztą może jest egzotyczne w ogóle, ale już nie informatycznie, bo poza komputerami i informatykami mało co tam jeszcze jest, chociaż może nie wszyscy z tamtejszych pięciu milionów mieszkańców są już informatykami.

Ta chmurka to w ogóle fajna rzecz, bo przedstawia komputery, których niby nie ma (jak tych aktywów w funduszach hedgingowych), ale gdzieś jednak są, chociaż nas to i tak mało obchodzi, bo - jak mawiał mój dawny szef - my chcemy mieć prąd, a nie elektrownię. I to właśnie pokazał nam ładnie niejaki pan Carr, gdy ponad dwa lata temu był w Polsce. Najpierw był obrazek z plątaniną przewodów, a potem tylko gniazdko w ścianie, poprzez które jest i sieć, i pamięć, i jeszcze procesory, a wszystkiego - ile kto tylko zapragnie.

No i robi się fajnie, bo tego komputera niby nie ma, ale jednak gdzieś jest (w chmurce właśnie) i można na nim wszystko, tak jakby był. Bywa też, że tego komputera, co gdzieś tam ma być, nie ma naprawdę i tu mamy sprawę z bankami. Bo gdyby tak bank podłączyć do tej wtyczki, co to ją pan Carr pokazywał, to niepotrzebne byłyby te wszystkie wielkie bankowe komputery, tylko że tak to jakoś jest - że jak nie ma komputera, to nie ma banku. No i jak zabraknie tego, co to gdzieś tam w tej chmurze, to co zrobi bank? No - nic nie zrobi i nie będzie nawet wiedział, gdzie tego, co miało być, zabrakło. A jak przed chwilą widzieliśmy - wybiera się na to miejsca egzotyczne, bo jest tam (jeszcze) egzotycznie tanio. Ale egzotyczne bywają tam też przepisy i zwyczaje, więc do końca nie wiadomo, kto i co naszego czyta i komu pozwala to oglądać, a może i coś jeszcze więcej. A tego bank już ścierpieć nie może, bo nawet gdyby mógł, to przyjdą potem do banku tacy jeden z drugim badacze i zaczną sprawdzać, wytykać i napiszą o tym jeszcze, a to co napiszą, do władzy zaniosą...

Na razie więc - może to i fajna ta chmurka, bo pobawić się można, poćwiczyć też, ale żeby tak od razu i serio, i bank, to może lepiej jeszcze nie teraz...

A najbardziej podobała mi się niedawno pewna dyskusja listowna (czyli na liście dyskusyjnej), gdzie kilka głosów nie miało nic przeciw komputerom mainframe, jeden zaś miał je za dinozaury na wymarciu i cały czas kontrował je naszą chmurką właśnie. A tu okazuje się, że wszystkie cztery egzotyczne Blue Clouds, które wywołały jakoś niniejszy tekst, oparte są o mainframe'y właśnie, na każdym z których pracuje ileś tam set linuksów.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200