Internetowe credo

W czasie jednej z wypraw lokalnego, polskiego klubu wycieczkowego w San Diego pod wielce znaczącą nazwą "Wysokie Progi" (1), kolega (pozdrowienia Witku!) wypowiedział był znamienne zdanie o tym, że wierzy w powszechny internet.

W czasie jednej z wypraw lokalnego, polskiego klubu wycieczkowego w San Diego pod wielce znaczącą nazwą "Wysokie Progi" (1), kolega (pozdrowienia Witku!) wypowiedział był znamienne zdanie o tym, że wierzy w powszechny internet.

Natychmiast skojarzyło mi się to z Credo (wersja nicejska): "Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół...". Dziś, gdy piszę ten felieton, mija właśnie 15 lat od upublicznienia protokołu HTTP przez CERN (2), czyli de facto od momentu, gdy internet rozpoczął swój triumfalny marsz przez świat. Internet pisany przez małe "i", w odróżnieniu od Kościoła, będący rzeczywiście jedynym i powszechnym medium, łączy ludzi dosłownie na całym świecie, także w kosmosie i pod wodą.

Jest charakterystyczne, że Credo, czyli wyznanie wiary, miało w dziejach Kościoła kilka wersji. Rewizjoniści, próbujący zreformować tę instytucję, zaczynali od zmiany jednego z dogmatów, co skutkowało koniecznością dokonania zmian podstawowego tekstu liturgicznego. Nie jest przypadkiem, że komuniści, którzy ruch swój wzorowali na organizacji kościelnej, nawet w nazwach ("Zjednoczona", "Bolszewików") podkreślali jego powszechny oraz internacjonalistyczny charakter. Tymczasem nikt, o ile wiem, nie używa podobnych słów w stosunku do internetu, choć rzeczywiście jest on zjednoczony i bez żadnej konkurencji. Nikt nie walczy o jedność internetu, a jeśli już powstają ruchy dążące do zmian protokołu, jak np. do wprowadzenia IPv6, to wynikają one nie z ideologii, tylko z pragmatyki technicznej - po prostu niedługo zabraknie wolnych numerów IP, a świat wyraźnie dąży w kierunku przydzielania ich wszystkim urządzeniom. Ba, niektóre systemy operacyjne, jak na przykład Mac OS X, są od dawna gotowe do stosowania 6 grup adresu internetowego, co zresztą w praktyce powoduje kłopoty i kończy się poradą producenta, by wyłączać tę opcję (3) w ustawieniach pewnych urządzeń.

W liturgii internetu istnieje zadziwiająca jednomyślność, nie do pomyślenia w żadnym kościele. Język internetu, czyli właśnie protokół HTTP, rzeczywiście ewoluuje, ale z zachowaniem wstecznej zgodności. Podejrzewam, że strony internetowe zrobione piętnaście lat temu, o ile w ogóle są jeszcze gdzieś dostępne w internecie (może Czytelnicy znają przykłady?), z pewnością dadzą się oglądać w dzisiejszych przeglądarkach. Pomimo schizmy Microsoftu, który przez wiele lat usiłował wprowadzać własne standardy, współczesny internet jest wyjątkowo homogeniczny. Zaś rewizjoniści z Redmond ukradkiem i po cichu wracają na łono internetu powszechnego, rezygnując w kolejnych wersjach IE z nietypowych struktur danych i przyjmując z pełną pokorą standaryzację wg W3C. Zresztą w internecie nie ma opcji ekskomuniki. Pod tym względem jest on naprawdę jedyny, choć kilka państw, w tym olbrzymie Chiny, usiłuje globalnie blokować i cenzurować ruch pakietów na swoim terenie. Ale i tam wyznawcy jednego, wolnego internetu mogą skutecznie walczyć z wykluczeniem, np. poprzez stosowanie tunelowania lub inne sztuczki techniczne. Nie ma w internecie pojęcia banicji lub pozbawienia członkostwa, nawet w stosunku do złodziei z sekty P2P. Nie ma też w internecie wojen religijnych, nie licząc przepychanek między zwolennikami różnych przeglądarek. Można oczywiście dobrowolnie przestać korzystać z internetu, ale na taki ruch decydują się tylko prawdziwi pustelnicy XXI wieku.

Wierzę w jeden, ludzki, powszechny i programistyczny internet. Kto jest przeciw? Nie widzę.

(1)http://www.wysokieprogi.org

(2)http://news.bbc.co.uk/2/hi/technology/7375703.stm

(3) http://docs.info.apple.com/article.html?artnum=301038

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200