Podróże międzyplanetarne

Odwiedzałem kiedyś centrum naukowo-badawcze dużego koncernu informatycznego.

Odwiedzałem kiedyś centrum naukowo-badawcze dużego koncernu informatycznego.

Naukowcy, którzy tam pracowali, mieli grupie dziennikarzy zaprezentować zadania, nad którymi pracują oraz swoje osiągnięcia. Problem polegał na tym, że tematy prac oscylowały wokół łańcuchów Markowa, heurystycznego wyszukiwania informacji oraz predykcji zagrożeń. Zaś uczestnicy tzw. press tour, w którym również brałem udział, w zdecydowanej większości rekrutowali się z tygodników popularnych i periodyków ekonomicznych, czyli - mówiąc oględnie - rozumieli jakieś 10% zagadnień, z którymi mierzyli się naukowcy. Słowem, jedni byli z Marsa, drudzy z Wenus.

Równie ciekawe, co same badania, było obserwowanie postaw dziennikarzy i naukowców w tych bliskich spotkaniach trzeciego stopnia. Przebiegały one według różnego scenariusza. Najczęściej obserwowałem kontakt bez kontaktu: naukowiec i dziennikarz nawiązywali rozmowę, ten pierwszy mówił swoim hermetycznym językiem nie dbając o to, czy ten drugi go rozumie. Dziennikarz kiwał głową, coś tam notował, zadawał kontrolne pytanie w rodzaju "co to znaczy dla zwykłych ludzi?" i mężnie znosił niesmak na twarzy naukowca oraz nic nie mówiącą odpowiedź. Na drugim biegunie był "dr Milusi" - z reguły ambitny, młody doktor, który starał się swoje badania przedstawić w możliwie przystępny i przyjazny sposób, a więc przede wszystkim poprzez ich praktyczne efekty oraz analogie z tzw. codziennego życia. Prezentacja nabierała wtedy charakteru reklamy produktu komercyjnego (który będzie na rynku za ok. trzy lata i do tego w zupełnie innej formie) i najczęściej banalizowała przedmiot badań oraz same osiągnięcia, sprowadzając je do gadżetu.

Trudności w międzyplanetarnej rozmowie, jakie zaobserwowałem wtedy, przywodzą mi na myśl codzienne kłopoty komunikacyjne informatyków. Tylko przepaść między naukowcem a dziennikarzem jest większa niż między użytkownikiem aplikacji a jej programistą albo administratorem.

Kiedyś myślałem (i pisałem na tych łamach), że ta bariera jest do przełamania, że to kwestia wspólnego języka, systemu wartości oraz bezkompromisowego nastawienia na klienta. Teraz coraz częściej zdarza mi się pomyśleć, że jest tylko jeden sposób, aby tę przepaść zasypać - przejście z jednego świata do drugiego; swoista "wymiana ról" w obrębie organizacji. To nie jest łatwe, ale mimo to możliwe - nawet informatyk może być użytkownikiem czy klientem dla innego informatyka.

Myślę, że w nadchodzących latach takie "podróże międzyplanetarne" będą coraz częstsze.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200