Nowy, wolny świat reklamowy

Dwa razy przeczytałem tekst Jarosława Lipszyca (1), podrzucony mi przez Jakuba Chabika jako komentarz do felietonu nt. samoizdatu komputerowego (2).

Dwa razy przeczytałem tekst Jarosława Lipszyca (1), podrzucony mi przez Jakuba Chabika jako komentarz do felietonu nt. samoizdatu komputerowego (2).

Dwa razy nie dlatego, abym nie rozumiał, co mówił Lipszyc. Jego pomysł na książki w XXI wieku jest prosty: należy je rozdawać w postaci elektronicznej za darmo, a wdzięczni czytelnicy z rozkoszą kupią wersje papierowe. Istota systemu Lipszyca opiera się na dobrej woli czytelników: jeśli będą chcieli, to coś dadzą autorowi. Jest to podejście typowe dla wielu kościołów, które świetnie działają, nawet poprzez millennia. Problem w tym, że ofiarowywanie ludziom wiary jest trudnym zajęciem.

Gdy czytałem wyznania Lipszyca, doszedłem do wniosku, że gospodarka światowa powoli zmierza do modelu, który rozwiąże problem cen. W internecie można już dostać za darmo całkiem sporo towaru oraz usług, które pozornie nic nas nie będą kosztowały. Korzystam z darmowej poczty Gmail, oferowanej przez Google już od trzech lat i nie widzę powodu, aby komuś zacząć płacić za taką usługę. Mam na komputerze wiele programów freeware, które są lepsze niż komercyjna konkurencja. Istotą tych darmowych ofert jest jednak dodatek reklamowy. Albo widziany wprost, w postaci paska adresów jak w Gmailu, albo w postaci domyślnej, reklamującej autora, jego firmę lub jakąś ideę. Ten pomysł można rozwinąć na wszystkie dziedziny życia.

Wyobraźcie sobie Państwo, że wchodzicie do salonu samochodowego, a miły sprzedawca zamiast zapytać Was o kolor samochodu (nie wiem dlaczego, ale to jest zawsze ich pierwsze pytanie), przedstawia ofertę reklamową. To znaczy pokazuje, jakie reklamy mogą zostać umieszczone na Waszym nowym aucie. Ostatecznie Małysz za kilka nalepek, w sumie jakieś pół metra kwadratowego, bierze miliony. Jeżdżąca reklama jest znacznie bardziej zauważalna. A jeśli uda się Państwu spowodować efektowny wypadek, no to hieny z aparatami od razu go sfotografują i przeniosą reklamę do Internetu. Gdyby Jędrzejczak oraz Zientarski mieli kontrakty reklamowe, to czas reklamowy, który kupili swymi wypadkami z łatwością pokryłby nie tylko odkupienie rozbitych samochodów, ale i sumienia.

W nowym świecie reklamowym w supermarkecie ładowalibyśmy do koszyka dowolny towar. Trudno jednak byłoby zorientować się, co kupujemy, bo całe opakowania pokryte byłyby tekstami i obrazkami. Na torbie cukru nikt nie pisałby "Cukier krzepi", tylko na przykład: "Pralki firmy Zanussi najlepsze do produkcji zacieru". Obok byłaby reklama najnowszego filmu Zanussiego z Dodą. Oczywiście, w owym filmie Doda nie śpiewałaby, tylko prała pieniądze w pralce, pochylając się i pokazując swoje duże, niebieskie oczy. W ten sposób synergia działań marketingowych osiągnęłaby apogeum. Gdyby jeszcze deweloperzy oferowali mieszkania z panelami reklamowymi na ścianach, to spalibyśmy, oddychali, jedli i żyli reklamą. Za darmo.

W tej wspaniałej wizji widzę pewien problem. Otóż o ile można ludzi przekonać do obcowania z reklamą przez cały czas, to zasada zachowania pieniądza, czyli odpowiednik zasady zachowania energii sugeruje, że ktoś musiałby wykonywać płatną pracę. Skoro wszyscy moglibyśmy konsumować za darmo, to powstaje pytanie, kogo wydelegować do pracy za pieniądze, ale bez reklam. Znając charakter Lipszyca i zwolenników wolnej twórczości proponuję, aby to oni wykonywali te prace. Pozwolimy im zachować pieniądze, które w gospodarce reklamowej będą oczywiście bez wartości. Do czasu aż rozwinie się ruch płatnego programowania.

(1)http://jaroslawlipszyc.salon24.pl/69643,index.html

(2) https://www.computerworld.pl/artykuly/57837/Wydawca..czyli.papierowy.DRM.html

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200