Liczby magiczne

Coraz bardziej wątpię w to, czy dziś kształconym informatykom potrzebna jest np. wiedza o liczbach, kolejnych potęgach dwójki, która dla mojego pokolenia była kanonem.

Coraz bardziej wątpię w to, czy dziś kształconym informatykom potrzebna jest np. wiedza o liczbach, kolejnych potęgach dwójki, która dla mojego pokolenia była kanonem.

Okazuje się jednak, że piąta potęga dwójki, czyli 32, to liczba magiczna także dla ekonomistów, na co w drugi dzień Nowego Roku starał się zwrócić uwagę czytelników dziennika New York Times profesor Uniwersytetu Kalifornii - Jared Diamond.

Według jego wywodu, liczba 32 obrazuje różnicę poziomu spożycia, jaka dzieli USA, Japonię, Australię i Europę od krajów ubogich, gdzie na głowę mieszkańca przypada wszystkiego średnio 32 razy mniej, a obejmuje to zarówno zużycie energii, jak i masę odpadów. Twierdzi on, że spośród 6,5 mld mieszkańców Ziemi, na poziomie "32" jest tylko jeden miliard, a reszta jest niedaleko od jedynki (Chińczycy np. są na poziomie "3"). W efekcie każdy nowy Kenijczyk i tak zużyje tylko jedną, przypadającą nań jednostkę, podczas gdy nowy Kanadyjczyk sięga po swoje 32. Stąd miliardowy nawet przyrost w Afryce, to 32 razy mniejsze zużycie wspomnianego wszystkiego, niż gdyby miał on miejsce np. w Australii.

Ale, zdaniem Diamonda, główne niebezpieczeństwo czai się w aspiracjach tych, którzy mają mało, a chcieliby mieć więcej. I tu oczywiste jest, że świat nie jest w stanie wytrzymać dorównania do poziomu europejskiego przez samych tylko Chińczyków (zapominając na chwilę o miliardzie Hindusów, którzy mogą mieć podobne aspiracje). Diamond zwraca też uwagę, że zużycie nie zawsze wyznacza poziom życia, bo takie np. USA, przy niższej niż w Europie ogólnej jakości życia, zużywają dwa razy więcej niż ta Europa energii, czyli w jakiś sposób ją marnotrawią.

Na czym takie marnotrawstwo polega? Na tym samym, czego początki widać i u nas, chociażby po rosnącej liczbie klimatyzatorów czy samochodów wskazujących na to, że ich właściciele mieszkają na dzikim odludziu i do cywilizacji muszą przeprawiać się przez mokradła, wertepy, błota i bezdroża.

Jak dotąd w tym dość ponurym obrazie oszczędzaliśmy komputery, ale i im swoje się należy. Pożerają w końcu prąd cały czas, bo nie da się ich włączać i wyłączać jak lampy.

Google czy Yahoo już narzekają na brak prądu w okolicy, gdzie mają swe ośrodki obliczeniowe (a nas, w latach 70., odsądzano od czci i wiary za marne 50 kW, pobierane przez komputer i jego klimatyzację). Brytyjczycy mówią o ponownym otwieraniu kopalń, które, niemal z poczuciem dziejowej misji, likwidowała w latach 80. niejaka Margaret Thatcher (co odbywało się z naszą dzielną pomocą: górniczy przywódca strajków, związkowiec Arthur Scargill, jeździł, co prawda, podarowanym mu przez nas Polskim Fiatem, ale, w tym samym czasie, naszymi statkami płynął do Zjednoczonego Królestwa nasz węgiel, osłabiający czy nawet neutralizujący efekt strajkowy).

Do roku 2020 chcą Brytyjczycy zaopatrywać gospodarstwa domowe w prąd wyłącznie z elektrowni wiatrowych. Energetyka poznańska właśnie wprowadza nowy, oszczędnościowy system cen za prąd, oparty na zasadzie "więcej zużywasz - więcej płacisz". Czołowy producent komputerów przenośnych zapowiada drastyczne ograniczenie ilości zużywanej przez nie energii. Coraz częstsze są nawoływania do tzw. zielonej informatyki, co i tak wiele nie pomoże, bo rozpasanie w zapisywaniu wszystkiego, co tylko da się zapisać, zdaje się nie mieć granic, ale to temat na osobny felieton.

Za mojej świadomej pamięci wystąpiła inna jeszcze koincydencja liczb - pamiętam biadolenie, gdy cena baryłki ropy przekroczyła - magiczną wtedy - granicę 10 dolarów. Teraz mamy tę baryłkę za więcej niż dziesięć do drugiej, czyli za ponad 100. Skok stanowczo za duży, jak na jedno życie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200