Bez Łady i składu

Doniósł mi znajomy (pozdrowienia Grzesiu!), że piszą o mnie. Jestem osobą próżną i uwielbiam, kiedy o mnie piszą, więc natychmiast rzuciłem wszystko i zajrzałem na strony polskiego Forbesa1.

Doniósł mi znajomy (pozdrowienia Grzesiu!), że piszą o mnie. Jestem osobą próżną i uwielbiam, kiedy o mnie piszą, więc natychmiast rzuciłem wszystko i zajrzałem na strony polskiego Forbesa<sup>1</sup>.

Rzeczywiście, w dużym artykule pt. "Wejście Sadownika" znalazłem swoje imię oraz nazwisko. Niestety, kontekst był kompletnie bez sensu. Napisałem do redakcji sprostowanie, ale nikt nie raczył mi odpowiedzieć, już nie mówiąc o zamieszczeniu. Nie pozostaje więc nic innego, tylko samemu prostować pokrętne informacje.

Inkryminowany kawałek, opublikowany przez panią Iwonę Kokoszka w piśmie Forbes, numer 11/07, strona 44, brzmi dosłownie tak:

"... Jędrzejczyk... dystrybutorem Apple'a stał się przypadkiem, kiedy twórcy polskiej wersji systemu Mac OS - Jakub Tatarkiewicz i Ryszard Łada - poszukiwali inwestora na wykupienie zabezpieczającego weksla. Namówili na to Jędrzejczyka, wówczas właściciela firmy handlowej Weltinex, ale po roku odeszli i założyli własną firmę konsultingową".

Otóż w świecie wiele rzeczy dzieje się przypadkowo, jednak założenie firmy i otrzymanie kontraktu z jednym z największych koncernów komputerowych wymaga czegoś więcej, choć akurat nie weksla. Kulisy powstania firmy SAD opowiedzieliśmy swego czasu z Andrzejem Teleżyńskim w wywiadzie dla CW<sup>2</sup>. Tamże każdy mógł sobie przeczytać, kto i kiedy zrobił lokalizację Mac OS. Widać jednak użycie Google jest dla pewnych dziennikarzy czynnością zbyt skomplikowaną ze względu na mnogość wyników - wpisanie "Tatarkiewicz + lokalizacja + Macintosh" daje ich 224. Jednakże jako pierwszy pojawia się wspomniany już wywiad. Rzeczywiście, pada tam nazwisko Ryszarda Łady, ale jako pracownika firmy Apple, który przyjechał do Polski, aby doglądać interesów firmy. Nigdy nie był on zatrudniony w SAD-zie, nie zajmował się lokalizacją, ani nie zakładał ze mną firmy konsultingowej. Wszystko to zrobił ktoś inny, a mianowicie Andrzej Teleżyński. To tyle sprostowania.

W całej miniaferze jest jednak coś znacznie bardziej niepokojącego niż tylko nierzetelne dziennikarstwo. Otóż przeszukiwanie, które opisałem powyżej, nie ujawnia artykułu z Forbesa. Nawet dodanie słowa "Forbes" też nie pomaga. Być może wymagam zbyt wiele od Google, ale człowiek rozbestwił się. Mam nadzieję, że gdy ten felieton ukaże się na łamach CW, to wtedy Google będzie już miał zrobione zindeksowanie czterech słów - zapewne pokaże mój felieton, a nie oryginalny artykuł. Nie byłoby to źle, bo kolejny adept łatwego pisania miałby informacje podane na talerzu.

Jest jeszcze druga sprawa, która nieco mnie martwi. Otóż za kilkadziesiąt lat, a może nawet już za kilka, nikt nie będzie wiedział, co naprawdę wydarzyło się, bo w internecie będą różne, sprzeczne informacje. Zainteresowani zapewne nie będą mieli ani czasu, ani ochoty, aby pisać sprostowania. Zresztą skleroza zrobi swoje. Nie, żebym przeceniał własny udział w tworzeniu historii, ale skoro po piętnastu latach można wszystko przekręcić w prostej sprawie, to skąd właściwie wiemy, jak wyglądały początki wielkich firm komputerowych, takich jak Optimus, Prokom czy Computerland? Śledztwa CBA nic nie ujawnią, a raczej, znając tę agencję, pewnie ukryją. Szczególnie liczby dotyczące cen, obrotów, marż oraz zysków.

Może jednak cenzura, szczególnie dziennikarzy internetowych, byłaby na miejscu? Tylko kto ją będzie wprowadzał?!

<hr>

<sup>1</sup>http://www.forbes.pl/forbes/2007/10/25/044_wejscie_sadownika.html

<sup>2</sup>http://www.idg.pl/artykuly/54158/Kwasne.jablka.do.szarlotki.html

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200