Książka 2.0

Śmierć druku wieszczona jest od tak dawna, że chyba już nikt w nią nie wierzy. W każdym razie trudno uwierzyć, aby stała się faktem w perspektywie kilkunastu lat.

Śmierć druku wieszczona jest od tak dawna, że chyba już nikt w nią nie wierzy. W każdym razie trudno uwierzyć, aby stała się faktem w perspektywie kilkunastu lat.

Kindle ma rozmiary książki w papierowej okładce, sześciocalowy monitor i waży niecałe 300 g. Wyświetlany na ekranie w technologii E Ink tekst e-książki jest czytelny i kontrastowy, a samo urządzenie - podobno - trwałe. Na bateriach działa przez 30 godzin, o ile nie korzysta z połączenia bezprzewodowego. Czas ładowania baterii nie przekracza dwóch godzin. Kindle ma kilka cech, którymi zwykła książka nie może się poszczycić. Czytelnik może zmienić rozmiar czcionki, co docenią z pewnością starsi bibliofile; w pamięci urządzenia można przechowywać ok. 200 książek, kolejne setki na karcie pamięci, a resztę na półkach wirtualnej biblioteki utrzymywanej przez Amazona. W czytanej książce można odnaleźć dowolne poszukiwane hasło czy frazę.

Książki na stos?

Od wcześniejszych e-czytników Kindle odróżnia posiadanie bezprzewodowego łącza umożliwiającego ładowanie książek zakupionych w serwisie Amazona bezpośrednio na urządzenie, bez pośrednictwa komputera. Sklep Amazon z e-książkami oferuje w tej chwili 88 tys. tytułów. Edycje Kindle'a dostępne są za 10 USD, lecz wydania sprzed lat można kupić już za 2 USD. Kindle może posłużyć też do lektury gazet i magazynów, których subskrypcja znalazła się w startowej ofercie Amazona. Urządzenie można wykorzystywać do przeglądania Internetu, a w osobistej bibliotece użytkownika mogą znaleźć się dokumenty Word czy pdf.

Amazon kilkakrotnie opóźniał premierę Kindle'a, co pozwalało snuć przypuszczenia, że w laboratoriach projektantów powstaje prawdziwe cacko. Nic z tego. Kiedy wiosną tego roku w Internecie pojawiły się jego zdjęcia, zdegustowani internauci zaczęli się zastanawiać, czy ktoś specjalnie starał się, aby Kindle był tak brzydki i nieatrakcyjny. Zakłopotanie wywołała też sama nazwa. Kindle oznacza "rozpalać, rozjarzać się, roziskrzać". Zaskoczeni internauci pytali, czy to oznacza, że w tym ogniu mają spalić wszystkie posiadane przez siebie książki? W połowie listopada Kindle oficjalnie pojawił się na rynku i okazało się, że jego projektanci nie zechcieli wziąć pod uwagę żadnej z krytycznych uwag. Abstrahując od poziomu - niewysokiego - na jakim toczy się ta konkurencja, będący na rynku od roku czytnik e-książek Sony Reader, bezpośredni rywal Kindle'a, jest znacznie ładniejszy, co nie zmienia faktu, że nie zbliża się nawet do jakości wzornictwa Apple.

Kindle nie wyświetla kolorów ani animacji, co dla czytelnika powieści może nie ma znaczenia, ale już ewentualny prenumerator elektronicznego National Geographic lub wielbiciel komiksów czy mangi mógłby kręcić nosem. Nie wykorzystuje najpopularniejszego obecnie formatu eRea-der.com, lecz własny, stworzony przez zakupioną dwa lata temu firmę Mobipocket, preferowany przez kilkanaście procent czytelników e-książek. Oznacza to, że posiadacze e-booków czytanych dotychczas np. na Sony Readerze czy ekranie zwykłego komputera nie będą mogli przenieść zasobów na urządzenie Amazona. Teoretycznie łącze bezprzewodowe umożliwia surfowanie po Internecie, w praktyce jest to doświadczenie dość niemiłe ze względu na ekran w czterech odcieniach szarości i brak wsparcia dla multimediów.

E-książka bardzo niszowa

Według danych Stowarzyszenia Wydawców Amerykańskich, całkowita wartość sprzedaży książek na rynku amerykańskim w 2006 r. ukształtowała się na poziomie 24 mld USD. Wartość sprzedaży e-booków wzrosła w ciągu roku o 24%, do 54 mln USD. Widać więc, że sprzedaż e-booków stanowi zaledwie 0,2% sprzedaży tradycyjnej. O ile nic się nie zmieni, książka elektroniczna nie ma szans na wejście do głównego nurtu w ciągu kilku lat. Co mogłoby się wydarzyć?

Sytuacja mogłaby wyglądać nieco inaczej, gdyby czytniki miały "wartość dodaną", coś, dzięki czemu książka w postaci elektronicznej byłaby dla czytelnika warta więcej niż książka w postaci papierowej. Aby jednak taka wartość mogła się pojawić, prawdopodobnie same e-książki musiałyby stać się inne niż książki tradycyjne. W Japonii szaleje w tej chwili moda na powieści pisane specjalnie na telefony komórkowe (keitai), dostarczane czytelnikom zazwyczaj w odcinkach. Wydawcy próbowali sprzedawać keitai już w 2002 r., oferując na początku powieści znanych autorów. Nie sprzedawały się, co sugerowało, że odbiorcy keitai są zupełnie inną, powstającą dopiero i odmienną grupą czytelników. Nie chwyciła również pornografia, gdyż okazało się, że potencjalni czytelnicy to przede wszystkim kobiety. Powoli okazywało się, że najlepiej sprzedają się romanse i dreszczowce z pewną dawką seksu, pisane przez autorów nieznanych w głównym nurcie, lecz specjalizujących się w tego właśnie rodzaju powieściach. Upodobania japońskich czytelników wydają się często dziwaczne Amerykanom i Europejczykom, ale może należałoby się pochylić z uwagą nad hipotezą, że książka elektroniczna nie powinna być zwykłą książką przekształconą w postać cyfrową.

Niejeden sfrustrowany ciężarem i ceną akademickich podręczników student zauważył, że byłby nawet skłonny kupić Kindle i nawet za 400 USD, gdyby mógł załadować na owo urządzenie podręczniki przewidziane w danym semestrze za cenę niższą niż ich papierowe wersje, przy oczywiście mniejszym ich ciężarze. Być może e-czytniki mogłyby stać się rozwiązaniem właśnie na rynku edukacyjnym, na którym podręczniki wykorzystywane są tylko przez określony, kilkumiesięczny okres. Można wyobrazić sobie załadowane na Kindle szkolne słowniki, leksykony i encyklopedie dobrane przez nauczycieli dla każdego rocznika, uzupełniane online materiały do przeczytania na następną lekcję. Ale nie na urządzeniu, które jest czarno-białe i nie odtwarza multimediów. Do tego w ten sposób firmy zaangażowane w przemysł elektronicznych podręczników i ich czytników weszłyby w tę samą niszę co producenci lekturowych filmów, zapewniając sobie pokaźny, perspektywiczny, a z czasem może nawet przymusowy rynek odbiorców.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200