Dowód na III RP

Zmienić ustawę, kupić system IT, obciążyć kosztami obywateli i ronić krokodyle łzy nad błędami poprzedników. Oto jak od lat wygląda operacja wymiany dowodów w Polsce.

Zmienić ustawę, kupić system IT, obciążyć kosztami obywateli i ronić krokodyle łzy nad błędami poprzedników. Oto jak od lat wygląda operacja wymiany dowodów w Polsce.

W tej historii znajdziemy okruchy powieści szpiegowskiej, komedii omyłek, ludzkich dramatów i politycznego kabaretu. Jedni będą dowodzić patologii III RP, drudzy będą wieszać psy na obecnej ekipie MSWiA. Ale wciąż 5,8 mln osób nie wymieniło starego, książeczkowego dowodu osobistego na plastikową kartę. Na nic groźby, prośby i kolejne nowelizacje ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych. Dlaczego państwo wymusza na nas taką operację i żąda za to dodatkowych pieniędzy? Czemu w ciągu ostatnich siedmiu lat nie połączono wreszcie wydziałów spraw obywatelskich, które mają wgląd w system PESEL i zajmują się m.in. wydawaniem dowodów osobistych, z Urzędami Stanu Cywilnego rejestrującymi najważniejsze zdarzenia z życia człowieka: urodzenie, małżeństwo i zgon? Jak wydłużenie akcji wymiany dowodów osobistych wpłynie na projekt PL-ID - nowego, biometrycznego dokumentu tożsamości?

Kukułcze jajo

W 2000 r. Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka, dzisiaj poseł Platformy Obywatelskiej, podpisał umowę o wartości 1,1 mld zł na budowę nowego systemu wydawania dowodów osobistych z konsorcjum, w którym za oprogramowanie odpowiadała spółka Multipolaris, firma byłych oficerów węgierskich służb specjalnych (szczegóły na naszej stroniehttps://www.computerworld.pl/operacjadowod ). Jej szefem był wówczas generał Ferenc Hevesi Toth, as wywiadu Węgier z lat 80. Ze studiów we Wrocławiu wyniósł umiejętność posługiwania się językiem polskim i znajomość z przyszłym zastępcą szefa Urzędu Ochrony Państwa, płk. Mieczysławem Tarnowskim. To on uznał, że Multipolaris gwarantuje zachowanie bezpieczeństwa danych osobowych milionów polskich obywateli oraz ochronę informacji niejawnych, o czym już nie były wcale przekonane następne władze.

"Firma Multipolaris powstała na kanwie wydziału węgierskiej służby bezpieczeństwa, której zadaniem było fałszowanie dowodów dla Układu Warszawskiego. To jest kwestia bezpieczeństwa państwa" - wyjaśnia konieczność zerwania współpracy Piotr Piętak, obecny wiceminister spraw wewnętrznych i administracji. Przy okazji zastanawia się, czy rzeczywiście państwo powinno pobierać od obywateli dodatkowe pieniądze za wymianę dowodów osobistych. Jak policzyło Życie Warszawy, od 2001 r., kiedy rozpoczęła się ta operacja, wydano ich już ok. 28 mln. "Tym samym do budżetu państwa wpłynęła kwota ok. 828 mln zł. Ile faktycznie kosztowała produkcja dokumentów, a ile zarobił na tym budżet?" - pyta gazeta.

Poszukaliśmy na to pytanie odpowiedzi w naszych artykułach. Według Kazimierza Ferenca, który był wiceministrem u Marka Biernackiego, formalnie opłata za wydawanie dowodów (30 zł) miała pokryć koszty budowy i funkcjonowania systemu w formie Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. "Konsorcjum płacimy w formie zakupu czystych kart poliwęglanowych 19 zł za sztukę. Reszta to koszty transmisji i utrzymania Centrum Personalizacji" - tłumaczył Kazimierz Ferenc. Słowem, konsorcjum kalkulowało, że państwo kupi od nich w ciągu dziesięciu lat - o takim okresie mówiła umowa - aż 57,9 mln kart.

A teraz najwięcej krokodylich łez nad wyzyskiem obywateli przez państwo wylewają posłowie Platformy Obywatelskiej. Postulują wręcz, aby następne tego typu operacje obciążały już bezpośrednio budżet państwa. Szkoda, że nie pytają o zdanie Marka Biernackiego, dlaczego sugerował Krzysztofowi Janikowi z SLD, swojemu następcy, aby zbytnio nie dochodził, jak to było z umową z firmą Multipolaris. Lecz i SLD nie było lepsze. Grzegorz Białoruski, dyrektor gabinetu ministra Krzysztofa Janika, łamiąc przepisy antykorupcyjne wszedł do spółki Biatel, która przejęła udziały Multipolarisu w spółce PolDok 2000. Sprawa zakończyła się skandalem, a kwestia węgierskiego koproducenta pozostała otwarta, tym bardziej że Multipolaris nie wywiązywał się z umów. Za rządów Leszka Millera system produkcji dowodów i paszportów nie był zabezpieczony przed wypływem danych osobowych naszych obywateli.

Kowal zawinił, Cygana powiesili

1,1 mld zł

na taką kwotę podpisano w 2000 r. umowę na budowę nowego systemu wydawania dowodów osobistych.

Na przykładzie dowodów osobistych łatwo zrozumieć problemy z budowaniem sprawnej administracji publicznej. Gdy ruszała akcja wymiany tych dokumentów, sprawy ewidencji ludności, dowodów osobistych i paszportów przynależały do działu administracji rządowej "administracja publiczna". W kolejnych nowelizacjach pojawiły się także sprawy rejestracji stanu cywilnego oraz zmiany imion i nazwisk, ale jako zadanie działu "sprawy wewnętrzne". Niby niewielka różnica, ale skutecznie blokująca, i to w obrębie jednego resortu spraw wewnętrznych i administracji, tworzenie jakichkolwiek interfejsów między systemami informatycznymi z obu działów.

Samorządowcy nie kryją emocji. Przez lata muszą wciąż duplikować pracę w wydziałach spraw obywatelskich (gdzieniegdzie jako referaty ewidencji ludności, dowodów osobistych i paszportów) i urzędach stanu cywilnego. "Największą przeszkodę w budowaniu sprawnej administracji stanowi minister właściwy ds. administracji. Nie uznaje on, że tworzenie i aktualizowanie wielu rejestrów państwowych jest zadaniem własnym gminy - dane dotyczące osób i zdarzeń stanu cywilnego lub powiatu - rejestracja pojazdów" - wyjaśniał na naszych łamach Piotr Kołodziejczyk, sekretarz miasta Poznania (publicstandard.pl/artykuly/53810.html).

Dowód na III RP

Piotr Kołodziejczyk, sekretarz miasta Poznania

W konsekwencji na mocy tworzonych z inicjatywy MSWiA przepisów resort ten tworzy i dostarcza samorządom programy dziedzinowe, całkowicie odseparowane od infrastruktury informatycznej urzędów gmin i powiatów - osobna sieć komputerowa, dedykowane komputery obsługujące wyłącznie te aplikacje, zabezpieczone przed zastosowaniem do innych celów bazy danych. "Z tego powodu niemożliwa jest bezpośrednia integracja systemu Pojazd, Kierowca czy Systemu Obsługi Obywatela z innymi aplikacjami funkcjonującymi w urzędzie. W rezultacie nie można wykorzystać danych znajdujących się w rejestrze referencyjnym - bazie danych Ewidencji Ludności EWD - w trakcie wprowadzania danych o osobach ubiegających się o dowód osobisty, prawo jazdy lub dowód rejestracyjny. Trzeba je przepisywać ręcznie z systemu do systemu, co wydłuża proces obsługi obywatela i stwarza ryzyko niespójności baz" - tłumaczy.

Co to oznacza? Bywa tak, że w niektórych komórkach organizacyjnych każdy urzędnik ma na stanowisku pracy dwa komputery. Tak jest w przypadku osób przygotowujących wnioski o wydanie dowodu osobistego, które muszą sprawdzić dane osobowe zawarte we wniosku z danymi ewidencji ludności i w przypadku jej stwierdzenia "przepisać" te dane z jednego systemu (ekranu) do drugiego. "Takie twórcze rozwiązanie problemu interoperacyjności dwóch systemów informatycznych za pomocą użytkownika oznacza zarówno zbędne koszty dublowanego sprzętu, jak i szkodliwą redundancję danych" - konkluduje Piotr Kołodziejczyk.

Wreszcie w tym roku ustawicznie nowelizowana ustawa o działach przydzieliła ewidencję ludności, dowody osobiste i paszporty do działu "sprawy wewnętrzne". Do szczęścia brakuje już tylko - drobnostka - centralnej ewidencji aktów stanu cywilnego, która ma powstać w ramach projektu PESEL 2, aby to urzędy stanu cywilnego wydawały dowody osobiste i w pełni przejęły kontrolę nad wszystkimi zdarzeniami z naszego życia. Na razie możemy się pocieszyć, że samorządom pozwolono połączyć dane z systemu ewidencji ludności z danymi z systemu wydawania dowodów osobistych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200