Pantoflarz z internetu

Podobno każdy ma w życiu szansę na piętnaście minut sławy. Niektórym, jak na przykład koledze felietoniście*, udaje się złapać swoją na tzw. Żyda. Niestety, na liście internetowej, która wywołuje emocje w pewnych gazetach ogólnopolskich oraz stacjach telewizyjnych, moje nazwisko, choć bez imienia, znajduje się od dawna. Nawet przedstawianie argumentów genetycznych** nic tu nie pomoże, bo niektórzy wiedzą lepiej i już. Zresztą, media karmią się swoistą papką: wiadomość o pogryzieniu psa przez człowieka zawsze miała większe szanse na czołówki niż informacja o czyimś pochodzeniu.

Podobno każdy ma w życiu szansę na piętnaście minut sławy. Niektórym, jak na przykład koledze felietoniście*, udaje się złapać swoją na tzw. Żyda. Niestety, na liście internetowej, która wywołuje emocje w pewnych gazetach ogólnopolskich oraz stacjach telewizyjnych, moje nazwisko, choć bez imienia, znajduje się od dawna. Nawet przedstawianie argumentów genetycznych** nic tu nie pomoże, bo niektórzy wiedzą lepiej i już. Zresztą, media karmią się swoistą papką: wiadomość o pogryzieniu psa przez człowieka zawsze miała większe szanse na czołówki niż informacja o czyimś pochodzeniu.

Tak więc żyłem sobie spokojnie w cieniu sławy innych i nie narzekałem. Było mi dobrze, bo sława, jak to mówią, na pstrym koniu jeździ: dziś jest, jutro jej nie ma. Nic nie jest wieczne, także spokój za życia. Przedpokój sławy zastał mnie w pantoflach i to dosłownie oraz w przenośni. W sobotę rano siedziałem przed komputerem w pidżamie oraz w papuciach, pisząc kolejny felieton, gdy dostałem e-mail od pani redaktor Zimoląg z TVN, proszący o podanie numeru telefonu. Odpowiedziałem natychmiast, bo sława bywa kapryśna i mogła się rozmyślić. Jakoż za chwilę rozmawiałem z przedstawicielką redakcji robiącej program "Rozmowy w Toku". Zaproponowano mi, ni mniej ni więcej, udział w programie o pantoflarzach. Zgodnie ze starą zasadą, że media wiedzą lepiej, nie protestowałem, tylko z wrodzonym wyczuciem sytuacji zaproponowałem pani redaktor, aby porozmawiała z moją żoną. Ostatecznie jako pantoflarz nie mogłem sam podjąć decyzji o udzieleniu wywiadu.

Z korespondencji wymienionej z przedstawicielką TVN zrozumiałem, że przygotowuje program na temat polskich pantoflarzy. Znalazła w internecie (Google się kłania?) mój dawny felieton***, gdzie w pierwszych zdaniach napisałem: "Muszę się Państwu przyznać, że jestem pantoflarzem. A raczej osobnikiem uzależnionym od opinii żony". Wprawdzie kilka zdań dalej zaznaczyłem, że od jakiegoś czasu mieszkamy z żoną po dwóch stronach dużego kontynentu, ale widać w Polsce jest taki niedostatek pantoflarzy, że nawet rak na tym bezrybiu dał się zaklasyfikować jako rybka. Mała, ale pewnie smakowita. Niestety, Google ciągle jeszcze nie załatwia całego procesu trawienia wiadomości. Pani redaktor jakoś początkowo nie skojarzyła daty opublikowania pantoflarskiego felietonu (listopad 2003) z faktem, że dzwoniła na komórkę z numerem w USA. Zresztą, dzwonienie słabo nam wychodziło, bo 9 godzin różnicy czasu pomiędzy Warszawą a San Diego (przypominam: miasta siostrzane) powodowało, że gdy ja wstawałem o zaraniu, to pani redaktor właśnie kończyła pracę.

Po wymianie kilkunastu listów (dzięki czemu mam pełną dokumentację, którą jako najcenniejszą część schedy przekażę moim potomkom) okazało się, że w Polsce będę dopiero jesienią, a i to tylko kilka dni w Warszawie, więc zapewne do studia TVN w Krakowie nie będzie mi po drodze. W ten sposób utraciłem szansę, jaką dał mi szczodry los, aby zostać sławnym Polakiem. Choć tylko pantoflarzem, a i to farbowanym, ale moją twarz zobaczyłyby miliony (z badań oglądalności programu wynika, że jakieś trzy). Do Małysza oraz Dody jeszcze daleko, ale zrobiłbym pierwszy krok. Rodzina, szczególnie dzieci, nie mogą wybaczyć mi braku entuzjazmu dla podróży na nagranie programu. Podobno ludzie biją się o takie okazje, którą ja zmarnowałem przez własną głupotę.

Zainteresowanych dziennikarzy informuję, że w felietonach przyznałem się do kilkunastu innych cech osobowych, dewiacji, zboczeń, uzależnień, ułomności oraz przynależności w przeszłości. Jest z czego wybierać przez Google. Dajcie mi szansę - choć raz jeszcze.

*https://www.computerworld.pl/artykuly/artykul.asp?id=53510 orazhttp://rewers.computerworld.pl/ news/103862.html

**https://www.computerworld.pl/artykuly/artykul.asp?id=52518

*** https://www.computerworld.pl/artykuly/artykul.asp?id=36931

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200