Sprawa jednego przecinka

Język jako narzędzie komunikacji międzyludzkiej spełnia swą rolę poprawnie, dopóki jest właściwie stosowany.

Język jako narzędzie komunikacji międzyludzkiej spełnia swą rolę poprawnie, dopóki jest właściwie stosowany.

Problemy zaczynają się wówczas, gdy trzeba przy jego pomocy wyrazić kwestie skomplikowane i wymagające precyzji jednocześnie. Wtedy nawet jeden przecinek potrafi wywrócić do góry nogami szyk logiczny zdania, zmieniając jego znaczenie.

Zasady interpunkcji są o tyle ważniejsze od ortografii, że decydują o sensie niesionego w zdaniu przekazu. Zazwyczaj nie mamy problemu z właściwym postawieniem kropki lub pytajnika, ale przecinki to już wyższa szkoła jazdy. Czytając różnego rodzaju akty prawne, ileż to razy mamy wątpliwości co do interpretacji ich sensu. Staramy się wówczas logicznie łączyć lub separować poszczególne frazy złożonych zdań, analizując położenie przecinków, co okazuje się mieć wtedy decydujące znaczenie. O ile w felietonie jak ten pomyłka interpunkcyjna autora nie ma katastrofalnego skutku dla czytelników (nad czym zresztą pilnie czuwa korektor), to w dokumentach o istotnym znaczeniu opaczna interpretacja może przynieść opłakane skutki.

W jednym z poprzednich felietonów "wygłupiałem się", wypisując całe mnóstwo tasiemcowo długich odnośników do stron WWW. Zazwyczaj dosyć ostrożnie dozuję ten środek wyrazu, bo felieton to nie rozprawa naukowa, w której więcej jest odwołań do źródeł, aniżeli wolnej myśli samego autora. W każdym bądź razie po redakcyjnej korekcie we wspomnianym felietonie jeden z aktywnych odnośników przestał działać właśnie za sprawą przecinka, który dodano słusznie, biorąc pod uwagę składnię zdania, ale pechowo złączono go z hyperlinkiem. A dla oprogramowania to już nie to samo, czy wywołujemy adres domenowy z przecinkiem czy bez.

Biorąc pod uwagę wszelkiego rodzaju zawiłości językowe, zwracam uwagę, aby dokumentacja opracowywana przez mój zespół programistyczny nie wnosiła zamętu interpretacyjnego, z czym mieliby się następnie zmagać użytkownicy. Lepiej w takich przypadkach używać prostej składni, czytelnie punktować istotne znaczeniowo frazy niż stosować łamańce językowe o nieprzyswajalnej myślowo długości i wieloznacznym efekcie końcowym. O ile algorytmy powinny wyrażać się maksymalną prostotą, dopuszczalną w danym przypadku, tak też ich słowny opis powinien być równie czytelny i jednoznaczny. Nie ma nic gorszego niż nielogiczny "groch z kapustą" w samym oprogramowaniu i w jego dokumentacji.

Zasady te aż proszą się o stosowanie we wszelkich dziedzinach naszego prawodawstwa. Nie wiem, dlaczego autorzy różnego rodzaju aktów prawnych wybrali sobie za punkt honoru tworzenie zlepków składniowych, które na pierwszy rzut oka mają wyglądać niebywale elokwentnie, natomiast są niezwykle trudne w interpretacji, często niosąc wszelkiego rodzaju wątpliwości co do właściwego znaczenia. Co więcej, jeżeli dany przepis-ustawa jest zbyt nieczytelny, to od razu pojawia się grupa znawców, których źródłem utrzymania jest wiedza na temat właściwej interpretacji tego, co stworzyli ich koledzy po fachu lub oni sami. I przypuszczam, że najbardziej w tym wszystkim właśnie o to chodzi. Stąd też żadna ustawa nigdy nie będzie tak prosta jak przepis kuchenny, bo wówczas zbyt wielu "prostych" ludzi nie miałoby problemów z jej zrozumieniem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200