Kultura eliksiru

Wykorzystanie genetyki i psychofarmakologii do poprawiania ludzkiego organizmu i mózgu dokonuje się ciągle w ramach poprawiania natury, choć oznacza już ingerencję w prawa ewolucji. O wiele bardziej brzemienne w skutki będzie wykorzystanie do tego celu najnowszych technologii i bioelektroniczna hybrydyzacja człowieka.

Wykorzystanie genetyki i psychofarmakologii do poprawiania ludzkiego organizmu i mózgu dokonuje się ciągle w ramach poprawiania natury, choć oznacza już ingerencję w prawa ewolucji. O wiele bardziej brzemienne w skutki będzie wykorzystanie do tego celu najnowszych technologii i bioelektroniczna hybrydyzacja człowieka.

W czerwcu 2006 r. Washington Post artykułem Joela Garreau "Dawka dla geniusza" wywołał dyskusję, czy można bez ograniczeń zezwalać uczniom i studentom na zażywanie środków psychofarmakologicznych, które zwiększają sprawność umysłu. Jak się ma zachować prawo w sytuacji, gdy brak moralnych hamulców, które by to ograniczały? Nie ma zakazu zatruwania się alkoholem, nikotyną czy narkotykami, ale w pewne dziedziny wkracza jednak prawo: sportowcowi nie wolno wspomagać farmakologicznie swego organizmu nie dlatego, że jest to szkodliwe, lecz dlatego, że wypacza sens współzawodnictwa. A w przypadku środków psychotropowych chodzi nie tylko o narkotyzowanie się dla wprawienia się w odpowiedni nastrój, lecz właśnie o osiągnięcie lepszej pozycji we współzawodnictwie z innymi: w nauce, biznesie, sztuce itp.

Wraz z postępem medycyny środki będą coraz mniej toksyczne, więc będzie coraz mniej przeciwwskazań zdrowotnych co do ich zażywania. Nie uchyla to jednak pytania o etyczność i uczciwość ich stosowania w celu skutecznego konkurowania na rynku. Jest to w istocie pytanie o równość szans, która jest kamieniem węgielnym nowoczesnej demokracji. Jeśli nie ma równego dostępu do tych specyfików - zwłaszcza najnowszych, bo są drogie w porównaniu z generycznymi (starszej generacji), to czy można pozwolić tylko bardziej zamożnym na kupowanie sobie lepszej pozycji?

A dlaczego nie? Bogaci mogą wszak zafundować sobie lepszą opiekę zdrowotną, studiować na lepszej uczelni. Dlaczego więc nie miałoby to dotyczyć psychotropów? Każdy może sobie konwertować swój kapitał ekonomiczny na inny: kulturowy, społeczny itp. Już nie wystarczy naturalna inteligencja racjonalistyczna czy emocjonalna. Żeby się dostać do markowej uczelni, trzeba najlepiej wypaść na testach SAT.

Pragmatyczny Amerykanin stawia problem tak: jeśli mam pieniądze i nikomu nie szkodzę, to dlaczego nie mógłbym skorzystać z nowych dobrodziejstw nauki? Każdy zakaz rodzi próbę jego obejścia. Jeśli zakaże się psychotropów w jednym kraju, to rynek sobie z tym radzi: pojawi się turystyka terapeutyczna. Jeśli jest na coś zapotrzebowanie, to natychmiast pojawia się oferta. Zresztą jest też wiele doskonałych technik "produkcji" zapotrzebowania.

Jeśli dostęp będzie powszechny, to nic nie stanie na przeszkodzie, aby wszyscy z niego korzystali. To będzie oznaczać postęp - będziemy coraz więcej wydobywać ze swego umysłu, co generalnie podniesie ludzką innowacyjność i twórczość. A to jest w dzisiejszym społeczeństwie, opartym na wiedzy, imperatyw kategoryczny.

Zresztą jakie jest inne wyjście? Jedynie badanie moczu przed egzaminami albo po, tak jak się to robi w przypadku testów antydopingowych. To by jednak oznaczało budowanie systemu powszechnej kontroli, a więc totalizację społeczeństwa. Poza tym byłoby nieskuteczne, jeszcze bardziej niż kontrola antydopingowa sportowców. Pomysłowość ludzka radzi sobie z każdą regulacją. Byłaby to nieustanna zabawa w kontrolerów i oszustów. Kultury, które nie miałyby problemu z etyczną dopuszczalnością takich praktyk, zyskałyby na nieuczciwej konkurencji o lepsze mózgi.

Czy to znaczy, że nie ma problemu? Otóż nie. Problem jest, ale trochę gdzie indziej.

Uciec w inną rzeczywistość

Ludzie od wieków marzyli o cudownym leku, panaceum, eliksirze: młodości, zdrowia, męskości, urody, mądrości, mocy. Marzenia te rozbudzały postaci herosów, mocarzy, mędrców przerabiane w epoce kultury masowej na supermanów, Rambo itp. Eliksir należał do świata baśni, w realu się nie materializował, ale dawał wiarę, wyznaczał punkty orientacyjne, napędzał psychicznie, działał jak placebo, wyzwalał "wolę mocy", dzielność, (pierwiastek thymos), potrzebę wyczynu (homo hubris). Dziś można powiedzieć za Castellsem, że jest to usilne pragnienie bycia superwzmocnioną jednostką, na co szanse stwarza Internet.

Ludzie od tysiącleci pragnęli wprowadzać się w inną rzeczywistość i wiedzieli, jak to robić dzięki wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Psychofarmakologia nie jest wynalazkiem naszych czasów, chemiczne wspomaganie człowieka, w tym mózgu, jest stare jak kultura, sięga odkrycia środków halucynogennych, z których rozwinęła się farmakologia psychotropowa. Środki te pełniły u ludów prymitywnych pewne funkcje magiczne i sakralno-rytualne. Nowoczesna cywilizacja stworzyła całe generacje specyfików psychotropowych i narkoleptycznych. Ich zażywanie w większości nie wyrasta z potrzeby mocy, ale eskapizmu, hedonizmu, samowykluczenia z nieprzyjaznego otoczenia, wykreowania sobie własnego świata.

Postęp dokonał się dzięki zbożnej potrzebie niesienia pomocy ludziom psychicznie chorym, ale rychło poszło to właśnie w stronę eskapizmu. Świadom tego był Alfred Hofmann, który jako pierwszy dokonał syntezy dwuetyloamidu kwasu lizergowego, znanego od skrótu niemieckiego jako LSD. Hofmann był przekonany (albo tylko postracjonalizował swe odkrycie, czyli "dorabiał" doń ideologię), że ten narkotyk będzie pobudzał psychodeliczne doświadczenie transpersonalne, co w świecie anomii społecznej mogłoby mieć dobroczynne skutki. Uczony przyznał u schyłku życia, że nie przewidywał, iż użycie tego specyfiku dokona tylu spustoszeń. Przypisuje to faktowi oderwania konsumpcji na Zachodzie od Erlebniskultur (kultury przeżywania). "Naszemu społeczeństwu brakuje łącznika tradycji. Nie mamy ani misteriów eleuzyjskich, ani indiańskiej obrzędowości" - stwierdzał. Racjonalno-scjentyczna kultura Zachodu nie przygotowała do tego ludzi; raczej narzuciła im przekonanie, że skoro nasza świadomość jest efektem procesów chemicznych, to nie ma w tym nic zdrożnego, że się ją także chemicznie pobudza.

Nie ulega wątpliwości, że rynek oferujący podobne specyfiki nie dostarcza kultury, lecz przyjemności. Filozofia czy mitologia nie odpowiadają już na kluczowe i odwieczne dla ludzkiej kondycji pytanie etyczne "jak żyć?", zastępując je pytaniem "jak być kompetentnym i szczęśliwym?". Genetyka, psychofarmakologia, czy biotechnologie ustawiają się w kolejce, aby to szczęście dać na zamówienie. Wytwarzanie "inteligentnych" (zauważmy - wszystko dziś musi być inteligentne) lekarstw prokognitywnych, wzmacniających neurogenezę (czyli produkcję neuronów) nawet w wieku starczym, zachwalanych niekiedy jako eudajmoniczne ("szczęściodajne"), stało się potężnym przemysłem, zwłaszcza od czasu upowszechnienia prozaku, leku na depresję. Jeśli uda się wyeliminować ich toksyczność, to można przewidywać, że ekspansja tego przemysłu jest jeszcze przed nami, co pokazał przykład viagry w innej dziedzinie farmakologicznej. A dla wielu wyzwolenie mocy intelektualnych jest co najmniej tak samo atrakcyjne jak potencja. Wielka międzynarodowa firma MERK, producent leków prokognitywnych, na tym buduje swój image "firmy moralnej" - oferującej szczęście, pobudzającej innowacyjność i wiele innych rzeczy, za którymi ludzie tęsknią.

Jest to ucieczka od ryzyka, pragnienie budowania sobie własnego projektu życiowego. W ten sposób jednak od ryzyka się nie ucieknie. W Stanach Zjednoczonych kilka milionów dzieci zażywa regularnie ritalin leczący z deficytu uwagi, który bierze się m.in. z nadkonsumpcji mediów. Jak podaje Fukuyama, w książce "Our Posthuman Future", 28 mln Amerykanów zażywa leki psychotropowe (adderal, provigil, strattera i in.), które pełnią funkcę środka kontroli społecznej, pozwalają na sterowanie ludźmi, kreują androginiczną osobowość pośrednią, zadowoloną z siebie i uległą (kobiety bardzo pewne siebie, mężczyźni mniej agresywni). W społeczeństwie, w którym nie ma agresji, nie ma też sympatii, męstwa, współczucia, heroizmu, siły charakteru. Będą to "ostatni ludzie" bez celów i pragnień, bez owego pierwiastka thymos.1 Takie społeczeństwo pogrąża się w stagnacji, bo natura człowieka, jak powiadał Bruno Bettelheim, jest źródłem nieszczęść, ale także wszystkiego, co w nim dobre. Ludzie "na prochach" będą funkcjonalni dla systemu: wystarczy raz się doń zalogować. A wtedy można już kontrolować nie tylko to, co czynimy, ale i co myślimy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200