Bolesne powroty do pracy

Powrót z wakacji oznacza bardzo przykre doznania. Najpierw gehenna dróg krajowych, zatkanych przez takich jak my powracających do miast nieszczęśników, a potem następny szok - pierwszy dzień w firmie czy biurze.

Powrót z wakacji oznacza bardzo przykre doznania. Najpierw gehenna dróg krajowych, zatkanych przez takich jak my powracających do miast nieszczęśników, a potem następny szok - pierwszy dzień w firmie czy biurze.

Powrót z wakacji oznacza bardzo przykre doznania. Najpierw gehenna dróg krajowych, zatkanych przez takich jak my powracających do miast nieszczęśników, a potem następny szok - pierwszy dzień w firmie czy biurze.

Dlaczego nie można by skończyć urlopu i jednocześnie gładko rozpocząć pracy, nie przenosząc się spod opiewanej przez Kochanowskiego lipy, nie rezygnując z widoku na jezioro (załóżmy, że jest tam Internet)? Przecież już 11 lat temu w NetWorldzie nr 4/95 pisaliśmy "Telepraca w biurze odległym może być co najmniej tak efektywna jak praca w biurze macierzystym, pod warunkiem zastosowania nowoczesnej technologii teleinformatycznej, spełniającej wymagania jak największej liczby telepracowników". A były to czasy, gdy najnowsze modemy umożliwiały "transmisję z szybkością 28,8, a nawet 115,2 kb/s...". Dlaczego więc dzisiaj, gdy dysponujemy bez porównania szybszymi łączami i o niebo bardziej funkcjonalnymi narzędziami zdalnego dostępu, telepraca wciąż nie jest zjawiskiem masowym? Tym bardziej że - oprócz oszczędności w firmie - może się przyczynić do rozwiązania problemów w skali krajowej, a nawet globalnej: wzrastających kosztów paliwa i energii, zakorkowanych dróg i prowadzącej do zmian klimatu emisji dwutlenku węgla?

Wygląda na to, że trudno jest w budżetach IT oszacować wydatki na telepracę, a tym samym i oszczędności. Nawet w przodującym technologicznie kraju, tam gdzie wymyślono Internet i większość innych rzeczy potrzebnych do telepracy, nie do końca sobie z tym radzą. Amerykańskie agencje federalne mają przykazane, by organizować telepracę dla swych pracowników, którzy mogą swoje zawodowe obowiązki wypełniać w domu. Ale te agencje nie mają pojęcia, ile wydają na rzeczy potrzebne do telepracy. Gdy w końcu przebadano niektóre z nich, okazało się, że agencje ograniczające się do zapewnienia podstawowych narzędzi i usług wydają ok. 300 USD rocznie na telepracownika, a te które tworzą wyrafinowane zdalne stanowiska pracy - sporo powyżej 5000 USD (http://www.teleworkexchange.com ). Drobna różnica! Stojąca za tymi badaniami GSA (General Services Administration) w swoim raporcie określiła też podstawowy i idealny wariant wyposażenia telepracownika. Ten pierwszy to laptop, router i firewall w domowym biurze, w tym drugim dochodzą do tego m.in. kamera internetowa, ręczny terminal mobilny, narzędzia do pracy grupowej i VoIP.

Jeszcze większym problemem na drodze do telepracy wydają się bariery kulturowe i mentalne. Zarząd obawia się braku kontroli nad pracownikami - zgodnie z zasadą "jeśli cię nie widzę, to znaczy, że nie pracujesz". Podwładni są zwykle bardziej zainteresowani telepracą, ale także nie wolni od obaw - bo nie będą postrzegani jako oddani firmie pracownicy - tym samym pomijani w awansach i premiach, bo ich wydajność będzie kwestionowana itd.

Jeśli dodamy do tego obawy administratorów o bezpieczeństwo korporacyjnych danych, to jak nic czeka nas jeszcze wiele bolesnych powrotów z wakacji i czarnych poniedziałków, zanim coś się zmieni. No chyba, że świat opanują histerie w rodzaju tej z ptasią grypą, bo telepraca bywa postrzegana jako recepta na rozprzestrzenianie się epidemii. Ale to wyjątkowo marna pociecha.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200