Porażka, czyli remis

Bodaj dwa lata temu dobrą, wakacyjnie lżejszą lekturą okazała się francuska książeczka "Witaj lenistwo", przewrotnie, ale trafnie i zabawnie pokazująca, jak całkiem nieźle można egzystować w wielkiej korporacji, umiejętnie stwarzając pozory pracy, a nawet - zapracowania.

Bodaj dwa lata temu dobrą, wakacyjnie lżejszą lekturą okazała się francuska książeczka "Witaj lenistwo", przewrotnie, ale trafnie i zabawnie pokazująca, jak całkiem nieźle można egzystować w wielkiej korporacji, umiejętnie stwarzając pozory pracy, a nawet - zapracowania.

Wtedy polecił mi ją ktoś, do kogo mam zaufanie (pani er - dziękuję!). W tym roku nikt niestety niczego mi nie polecił, więc byłem zdany tylko na siebie i to, co tu i tam można wyczytać. Wynik? Remis!

Najpierw były dwie "wojenne" książeczki Hanny Samson. Tematyka z pozoru taka, że mogąca przyprawić tzw. obrońców moralności o pianę oficjalnego oburzenia na ustach (i ciche ślinienie się przy pokątnej lekturze). W istocie zaś książeczki te to perełki pure nonsensu, groteski i drwiny z naszej potocznej, ogłupiającej i głupocie hołdującej rzeczywistości, tej politycznej nie wyłączając.

Pośród fajerwerków satyry przebija tam jednak gorzka dość wymowa, której przewrotnym, bo wszystko w tych książeczkach jest przewrotne, wyrazem jest stwierdzenie bohaterki, że jej, kobiety, walka o niezależność (od mężczyzn) nie ma przecież sensu, bo "walcząc o nią, samej sobie wyświadczam niedźwiedzią przysługę, niwecząc swoje szanse na właściwe kobietom spełnienie się w zależności".

Z drugą wakacyjną lekturą nie było już tak lekko, chociaż też zabawnie.

Nie pamiętam już co zachęciło mnie do sięgnięcia po książkę "Porażki marek. Największe upadki rekinów biznesu". Okazała się ona być zbiorem licznych i krótkich, niepowiązanych ze sobą przypowieści o tym, jak znanym i potężnym firmom nie udawały się próby czy to wprowadzenia nowego produktu, czy wejścia na nowy rynek z czymś, co całkiem nieźle przyjęło się już gdzie indziej.

Gdzieś do około setnej strony szło gładko, choć dość nijako, a uwagę zwracało głównie udane i zgrabne tłumaczenie, które zwycięsko wychodziło z dylematów, które można sobie było wyobrazić, mimo braku oryginału. Gdy jednak, dokładnie na str. 100, nazwa ponad stuletniej brytyjskiej firmy sprzedającej leki i kosmetyki "Boots Chemist" pojawiła się jako "chemik Boots", zadzwonił dzwonek ostrzegawczy.

Potem było już z górki na pazurki. Skojarzono np. stopniowy upadek wielkiego niegdyś przewoźnika lotniczego PanAm, przede wszystkim ze spowodowaną przez terrorystów katastrofą jego samolotu nad miasteczkiem Lockerbie w Szkocji.

Prawdziwe schody zaczęły się jednak, gdy doszło, a kiedyś dojść musiało, do tematyki komputerowej (widać wydawnictwa oszczędzają jak mogą i nie wspomogą nawet tłumacza czy redaktora konsultantem z branży).

No i mamy, że protokół teletransmisji to oprogramowanie szyfrujące (s. 258), a WAP to marka (s. 259). Przy opisie głośnych dawno temu perypetii firmy Intel z jedną z instrukcji zmiennoprzecinkowych mikroprocesora czytamy, że "funkcje matematyczne opisujące skomplikowany wzór chipa nie były zbyt dokładne".

Każdy rozdział książki kończą "mądre" rady i wnioski z omówionego w nim przypadku. Nie dość, że są one irytująco banalne ("śledź trendy rynkowe", "bądź lepszy od konkurencji", "wyróżniaj swoją markę", "reaguj szybko", "nie kłam", "działaj zgodnie z prawem" i dziesiątki podobnych), to jeszcze powtarzają się po kilka razy w tym samym brzmieniu.

Do końca trudno wytrwać, ale warto. Dla dwóch spraw. Pierwsza to po to, by co i raz dowiadywać się o licznych przypadkach wysokich szefów, którzy w nagrodę za przedstawione tam, kosztujące setki milionów wpadki, awansowali jeszcze wyżej. Druga, by dowiedzieć się czegoś, o czym branża nasza w jakiejś dziwnej zmowie milczy: na str. 259 otóż, każdy może przeczytać o "nieistniejącej już firmie Sun Microsystem" (właśnie tak, bez "s" na końcu).

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200