Karaibska legislacja i bezmyślna interpretacja

Przesunięcie terminu przyjmowania deklaracji PIT, podań i innych dokumentów w postaci elektronicznej przez administrację publiczną na maj 2008 r. nie powinno być dla obywateli zaskoczeniem, bowiem bałagan w informatyzacji administracji rośnie.

Przesunięcie terminu przyjmowania deklaracji PIT, podań i innych dokumentów w postaci elektronicznej przez administrację publiczną na maj 2008 r. nie powinno być dla obywateli zaskoczeniem, bowiem bałagan w informatyzacji administracji rośnie.

Zmiana przepisów zobowiązujących administrację publiczną do przyjmowania dokumentów w postaci elektronicznej i przesunięcia daty wprowadzenia tego obowiązku na maj 2008 r. niestety nie jest zaskoczeniem. Należało się tego spodziewać przynajmniej od 18 września 2001 r., tj. od dnia uchwalenia ustawy o e-podpisie. Ta dobra ustawa poważnie naraziła się władzy publicznej. Otóż w art. 58 ust. 2 nałożyła na nią obowiązek umożliwienia wnoszenia podań i wniosków oraz dokonywania innych czynności w postaci elektronicznej, już (!) od 16 sierpnia 2006 r. Tym samym ustawa ta stała się w oczach administracji wrogiem numer jeden i absolutnie największą, a niekiedy nawet jedyną barierą informatyzacji.

Stare, nowe problemy

Sporny przepis nakłada obowiązek przygotowania się administracji do przyjmowania wszelkich dokumentów elektronicznych, a nie tylko tych podpisanych elektronicznie. Sprawa staje się kuriozalna, wziąwszy pod uwagę fakt, że obowiązek przyjmowania e-dokumentów nie wynika bynajmniej z tego przepisu, lecz z wielu innych regulacji, np. Kodeksu Postępowania Administracyjnego (KPA), Ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym itd. Administracja nie może więc odmówić rozpatrzenia dokumentów wniesionych elektronicznie. Obowiązujące w administracji instrukcje kancelaryjne regulują lepiej czy gorzej, ale już od siedmiu lat tryb obsługi dokumentów wnoszonych elektronicznie. Skoro art. 58 ust. 2 Ustawy o podpisie elektronicznym nie nakłada na administrację żadnego nowego obowiązku, to o co w tym wszystkim chodzi? Determinacja administracji w zakresie przesunięcia przedmiotowej daty może oznaczać niezrozumienie przepisu albo pozorację działań.

Ideą dodania art. 58 ust. 2 do ustawy o e-podpisie było przypomnienie władzy publicznej o prawach obywatela do korzystania z dobrodziejstwa Internetu, a odległy, pięcioletni termin miał zagwarantować zaplanowanie środków finansowych i przygotowanie organizacyjne administracji. Tymczasem ona sama pozostaje w błędnym przekonaniu, że przesunięcie tej daty zwolni ją z obowiązku obsługi e-dokumentów. Niestety MSWiA zdaje się utrzymywać wszystkich w tym przeświadczeniu.

Złożyć e-deklarację, ale jaką?

Podobnie rzecz ma się z e-deklaracjami podatkowymi. Chyba wszyscy zapomnieli, że przepisy o nich już od dawna obowiązują. Od 1 stycznia 2004 r. Art. 3a Ordynacji podatkowej pozwala na składanie deklaracji podatkowej w postaci elektronicznej, o ile zostanie ona opatrzona kwalifikowanym podpisem elektronicznym. Od ponad dwóch lat nie da się jednak skorzystać z tej możliwości, gdyż nigdy nie ustalono formatu, w jakim ma być złożona. Tymczasem z uzasadnienia do nowelizacji Ordynacji podatkowej, która w tym zakresie miała wejść w życie właśnie 16 sierpnia br., można się dowiedzieć, że powodem zmiany tego przepisu była jego niepraktyczność, czego dowodem jest fakt, że… nikt nie złożył takiej deklaracji.

Zmiana polega na tym, że część podmiotów zobowiązano do składania deklaracji podatkowych wyłącznie w postaci elektronicznej, a organizację ich obsługi ma uregulować rozporządzenie ministra finansów. Sęk w tym, że mimo wielu zapowiedzi do dziś nie ma nawet projektu przedmiotowego rozporządzenia. Nikt więc nie wie, jak ma wyglądać system e-podatki, w tym również przedsiębiorcy starający się o zamówienie na realizację tego systemu. Formalnie ministerstwo nie jest spóźnione, delegacja ustawowa do wydania tego rozporządzenia miała wejść bowiem w życie w dniu… powstania obowiązku składania deklaracji wyłącznie w postaci elektronicznej.

Bałagan prawno-informacyjny

W rzeczywistości problem informatyzacji polskiej administracji w najmniejszym stopniu nie jest związany z podpisem elektronicznym. Wynika on przede wszystkim z:

1. Braku regulacji prawnych, np. w zakresie archiwizacji e-dokumentów albo potwierdzania odbioru e-dokumentów.

2. Bubli prawnych, takich jak Rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z dnia 29 września 2005 r. w sprawie warunków organizacyjno-technicznych doręczania dokumentów elektronicznych podmiotom publicznym.

3. Problemów z obsługą i obiegiem wewnętrznym e-dokumentów.

4. Niechęci do zmian i kosztów z tym związanych.

5. Problemów z przesyłaniem takich dokumentów, udostępnianiem ich, tworzeniem kopii i odpisów, a także przekazywaniem akt zawierających e-dokumenty do sądów administracyjnych, które patrzą na nie równie niechętnie.

Niestety informatyzację do polskiego prawa wprowadza się przy okazji i całkowicie przypadkowo. Przykładem niech będzie tzw. ustawa o informatyzacji, która rozpatrywana latami nie rozwiązała prawie żadnych istotnych problemów, a i tak na wieść o jej niechybnym uchwaleniu wyłączyły się z jej zastosowania niemal wszystkie organy konstytucyjne i wiele innych. Polskie prawodawstwo w tym zakresie to przykład "karaibskiej legislacji" - totalne wyspiarstwo. Niestety widoki nie są tak piękne, za to koszty słone jak tamtejszy ocean.

Przedstawiciele rządu, rozważając zmiany art. 58 ust. 2 ustawy o e-podpisie, zapewniają, że kierują się chęcią uniknięcia sytuacji, w której wiele podmiotów zacznie inwestować w rozwiązania nie do końca dobre, tylko po to aby wypełnić ustawowy obowiązek. Cel chlubny, ale narzędzia do jego osiągnięcia zupełnie nietrafione. Należałoby trzymać kciuki za rząd, gdyby zmiany miały dotyczyć bubli prawnych regulujących elektroniczną skrzynkę podawczą, minimalne wymagania dla systemów IT czy projekt rozporządzenia o doręczaniu dokumentów elektronicznych obywatelowi przez administrację. To właśnie te akty prawne, a nie e-podpis, są prawdziwą zmorą administracji.

Samo dostosowanie urzędu do Rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów z dnia 29 września 2005 r. w sprawie warunków organizacyjno-technicznych doręczania dokumentów elektronicznych podmiotom publicznym to koszt co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych, co dla małej gminy jest sumą astronomiczną. Nie dziwi więc fakt, że myśl o dostosowaniu się do tych regulacji napawa administrację samorządową przerażeniem. Przy okazji prowadzi do obchodzenia tych przepisów. Większość samorządów, a śmiem twierdzić, że i administracja rządowa, nie jest i nie zamierza być przygotowana do realizacji tego rozporządzenia. W tym im akurat należy kibicować, mając na względzie cel Planu Informatyzacji Państwa 2006, czyli racjonalizację kosztów informatyzacji. Jednak część podmiotów traktujących poważnie swoje zobowiązania już poniosła wydatki z tym związane. Wśród nich są także małe, prężne gminy. Nie czekały do zmian wprowadzanych za pięć dwunasta. Czy nie powinny się im należeć za to przeprosiny?

Nieporozumienia...

Rząd, jak zapewnia, chce uniknąć zbędnych nakładów na IT, a tymczasem połowa administracji pozostaje w błędnym przekonaniu, że wspomniane Rozporządzenie o elektronicznej skrzynce podawczej, obowiązuje także w zakresie komunikacji z obywatelami. A przecież z delegacji ustawowej i ustawy o informatyzacji wynika, że rozporządzenie to reguluje elektroniczną wymianę danych wyłącznie pomiędzy tzw. podmiotami publicznymi. Z tego jednak nawet autor rozporządzenia, czyli MSWiA, nie do końca zdaje sobie sprawę. Tak więc nieświadoma niczego administracja poniesie zbędne i wysokie nakłady w dobrej wierze.

Mając na uwadze powyższe, zupełnym nieporozumieniem wydaje się pojawiający się ostatnio pomysł na rozwiązanie problemu informatyzacji poprzez wprowadzenie nowego rodzaju e-podpisu. Przecież podpisywanie to problem obywatela, a nie urzędu. Nikt nie wie, jak zastąpienie uniwersalnego, zestandaryzowanego i działającego w praktyce, a także wykorzystywanego w administracji i w wielu aktach prawnych kwalifikowanego e-podpisu enigmatycznym podpisem elektronicznym ma rozwiązać problem informatyzacji administracji. To kolejne puste hasło i próba przerzucenia winy na funkcjonowanie systemu e-podpisu. Trzeba także przypomnieć, że obecnie przyjmowanie dokumentów podpisanych elektronicznie na poziomie podstawowym, tzn. weryfikacja podpisu i nadanie pismu dalszego biegu tak jak dla pism niepodpisanych, np. e-mail, nie wiąże się z żadnymi dodatkowymi nakładami. Aplikacje weryfikujące są bowiem udostępniane bezpłatnie. Co istotne, zgodnie z obowiązującą od listopada 2005 r. zmianą KPA, e-podania administracyjne muszą być podpisane kwalifikowanym podpisem elektronicznym. Niepodpisanie lub podpisanie ich innym rodzajem e-podpisu stanowiłoby wadę formalną tych dokumentów. A przecież podstawą inwestycji w IT musi być stabilność stawianych wymagań.

Niedługo rząd ogłosi kolejny program informatyzacji administracji, a razem z nim wielki sukces, jakim okaże się… wyznaczenie kolejnej daty informatyzacji administracji. Czy rzeczywiście chodzi o podpis elektroniczny i bariery prawne, czy może jednak o coś zupełnie innego?

E-dokumenty sądowe

Jeszcze trzy słowa o informatyzacji sądownictwa, który to problem jest zwykle pomijany w dyskusji. Od 2000 r. obowiązuje art. 125 § 4 KPC zobowiązujący ministra sprawiedliwości do wydania rozporządzenia w sprawie wnoszenia do sądu pism w postaci elektronicznej. Do dziś nie ujrzał światła dziennego nawet projekt tego aktu wykonawczego. Ministerstwo nie czuje się w obowiązku tłumaczyć, mimo że przekroczyło wszelkie rozsądne terminy wydania tego aktu normatywnego. Nikt zresztą się tym nie interesuje ani się o to nie upomina. Dopóki minister nie rozpocznie prac nad rozporządzeniem, dopóty problem informatyzacji sądownictwa wydaje się nie istnieć. Trudno więc go będzie do tego skłonić.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200