Po obu stronach barykady

Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz - tak najkrócej można ująć stosunki między administracją a biznesem. Ci pierwsi muszą przestrzegać Prawa Zamówień Publicznych, drudzy wykonać plan sprzedaży. Jedno z drugim nie idzie dziś w parze.

Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz - tak najkrócej można ująć stosunki między administracją a biznesem. Ci pierwsi muszą przestrzegać Prawa Zamówień Publicznych, drudzy wykonać plan sprzedaży. Jedno z drugim nie idzie dziś w parze.

"Szkoda czasu, aby poznawać się na arbitrażach" - twierdzi Zbigniew Olejniczak, przewodniczący Rady Informatyzacji i zarazem dyrektor Departamentu Informatyki w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej. Jego zdaniem, skoro administracja źle wydaje pieniądze na zakup nowych technologii, to należy z wyprzedzeniem rozmawiać o planowanych przedsięwzięciach. Tylko jak to robić legalnie? Przed, w trakcie, czy po przetargu? Pytanie tylko z pozoru jest absurdalne, podważające pomysły na wszelkie konferencje i seminaria typu A2B (Adminstration-to-Bussines), ale gdy czyta się Ustawę o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym uśmiech znika z twarzy. Do obowiązków CBA należy m.in. ujawnianie przypadków nieprzestrzegania procedur udzielania zamówień publicznych. A jeżeli któryś z gorliwych funkcjonariuszy potraktuje konferencję jako próbę ustawiania przetargu?

Kompetentny jak urzędnik

Po obu stronach barykady

Zbigniew Olejniczak

Na razie, albo jak kto woli od wieków, branża informatyczna zadaje sobie pytanie jak sprzedawać, jeśli administracja nie wie co kupować? Kto jest winny? "W biznesie ten, kto nie dopełni formalności, wylatuje z pracy. W administracji nie ma kogo rozstrzelać" - komentuje Marek Jarosz, dyrektor łódzkiej spółki CADExpert. Problem jest jednak o wiele bardziej złożony. "Biznes nie rozumie potrzeb administracji" - ripostuje Rafał Gęślicki, konsultant samorządowy, obecnie w Siemensie, wcześniej m.in. urzędnik gminy Łomianki.

Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć handlowców, którzy mają pojęcie o strukturze i zadaniach administracji publicznej i są w stanie dopasować ofertę do jej potrzeb. Zdecydowanie częściej spotykam przedstawicieli firm IT zdumionych tym, że administracja nie kupiła ich rewelacyjnego produktu albo że ogłosiła przetarg akurat wtedy, gdy nie byli w stanie przygotować oferty. Zdaniem Andrzeja Piechowiaka, dyrektora Wydziału Informatyki Urzędu Miasta Poznania, nagminnie zdarzają się przypadki, że firmy przesyłają pytania do Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia na dzień, dwa przed terminem składania ofert. Tym samym ewidentnie starają się unieważnić postępowanie, chociaż znacznie wcześniej pobrały specyfikację. "Toż to syndrom psa ogrodnika!" - irytuje się. Wierzy, że sytuację poprawiłoby spisanie Kodeksu Dobrej Współpracy i publikowanie na stronach urzędowych przykładowych SIWZ jako dobrych praktyk. To rozsądny postulat, szczególnie w świetle nowego trybu Prawa Zamówień Publicznych - dialogu konkurencyjnego, pomyślanego jako forma dochodzenia przez biznes i administrację do konsensusu, co ma być przedmiotem przetargu. Dopiero na końcu postępowania cena staje się istotnym czynnikiem. Ale jak będzie w praktyce, to się wkrótce okaże.

Tymczasem biznes nie chce przyjąć do wiadomości, że urzędnicy traktują cenę jako główne kryterium wyboru. "Kto ma wpływ na pisanie SIWZ? Administracja pisze 100 razy więcej niż potrzebuje" - żali się Janusz Maszkiewicz, prezes ZETO Koszalin. Nic dziwnego, że potem ceny szybko rosną. Są na to dwie rady. Niech urzędowe SIWZ piszą urzędnicy odpowiedzialni za dany proces, np. ewidencję dokumentów. Broń Boże informatycy, aby nie odtwarzali dotychczasowego sposobu działania, co postuluje Robert Górski z SAP Polska. Niech firmy zaś uczą się odmawiać podpisywania nierealnych umów, czego domaga się Sylwester Grzebień z IBM Polska. Słuszne postulaty, prawda? Jestem w stanie uwierzyć, że IBM odrzuci jakiś kontrakt w sektorze publicznym, ale mała firma, która żyje z administracji - wątpię. Chyba że obie strony wreszcie przyjmą do wiadomości, że technologie są wtórne. Po pierwsze trzeba wiedzieć, czego chcemy.

Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma

"Administracja chce kupić to, czego nie potrzebuje - system teleinformatyczny. Powinna zaś zamawiać system informacyjny" - mówi Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Na pozór banalna różnica, ale w gruncie rzeczy fundamentalna. Urzędnicy wiedzą, jak wyglądają procesy administracyjne, jak krążą dokumenty, jakie mają procedury. Niech skupią się na funkcjach, wybór technologii zostawiając firmom IT. Oczywiście, w ślad za tym trzeba jednoznacznie określić, kto jest odpowiedzialny za projekt i po stronie wykonawcy, i po stronie zleceniodawcy. W urzędach musi to być osoba ze ścisłego kierownictwa - najlepiej zastępca burmistrza/prezydenta albo sekretarz. Tylko wtedy można liczyć na spójność projektu.

Z kolei firmy muszą się oduczyć traktować administrację jak zwykłego klienta, który ma "budżet" i wystarczy go "przycisnąć", aby kupił "naszą" usługę lub towar. Proces zakupów w administracji jest cykliczny i zależny od terminu przyjęcia budżetu. Dodajmy do tego procedury zamówień publicznych i okaże się, że dopiero trzeci i czwarty kwartał to realnye terminy realizacji zamówienia. Co powinni robić handlowcy niezależnie od cyklu sprzedaży? Uczyć się procedur administracyjnych, poznawać polityczne uwarunkowania działalności na tym rynku, szukać pieniędzy w unijnych programach, słowem, być jak najbliżej klienta. Dopóki CBA na to pozwoli...

<hr>Wypowiedzi pochodzą z Forum A2B (Administration-to-Business), które odbyło się podczas targów Infosystem 2006.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200