Zakończenie

Cóż, muszę w końcu spłacić czytelnikom dług w postaci zakończenia felietonu, którego pisanie, już pod koniec, przerwała wiadomość o śmierci Stanisława Lema.

Cóż, muszę w końcu spłacić czytelnikom dług w postaci zakończenia felietonu, którego pisanie, już pod koniec, przerwała wiadomość o śmierci Stanisława Lema.

Przypomnę - było o przeglądarkach, a właściwie o jednej z nich - AltaVista - i jej twórcy. Było też, i na tym się skończyło, o moich pierwszych próbach korzystania z programów wyszukujących informacje, które miały miejsce lat temu kilkanaście, w czasach, gdy zasoby Internetu zaczynały dopiero powstawać, a on sam był raczej tylko środkiem transportu, i to o niezbyt imponującej szybkości działania.

Jak napisałem, korzystaliśmy wtedy z płatnego serwisu z rozległymi zasobami z przeróżnych dziedzin. Jedną z nich była bieżąca prasa amerykańska, więc, w trakcie prób i ćwiczeń, postanowiliśmy sprawdzić, czy w ogóle i ewentualnie co pisało się tam wtedy o naszym ówczesnym pracodawcy. Nikt z nas nie miał co do tego wielkich złudzeń, a tu nagle, na pytanie o występowanie słowa "Cegielski", zamiast oczekiwanego zera, w liczniku wyników pojawiła się niespodziewanie liczba dwucyfrowa, a wszystkie znalezione artykuły pochodziły z ostatniego miesiąca.

Z niecierpliwością przeglądaliśmy kolejne znalezione teksty. Już przy trzecim nie było wątpliwości: Cegielski, o którym tak się wtedy w USA rozpisywano, nie było to polskie przedsiębiorstwo, lecz nazwisko koszykarza z jakiegoś znanego klubu, który to pan wzbudził powszechne zainteresowanie nie klasą gry, lecz tym, że był centralną postacią jakiejś wielkiej afery dopingowej.

I taka była moja pierwsza nauczka z wyszukiwaniem informacji: to, co nam wydaje się oczywiste jako warunek, wcale nie musi być tak oczywiste w skali globalnych zasobów informacji. O tej prostej prawdzie przekonywały się zapewne potem kolejno całe rzesze adeptów wyszukiwania informacji, gdy nagle, na swe oczywiste wydawałoby się pytanie, otrzymywali odpowiedzi, których liczba była pięcio- albo i sześciocyfrowa.

Wracając na chwilę jeszcze do tego "naszego" Cegielskiego to, za poprzedniego reżimu, było to bodaj jedyne przedsiębiorstwo w Polsce, które miało oficjalną nazwę o niespotykanej wtedy w Polsce konstrukcji, gdyż, z wyjątkiem krótkiego epizodu z niejakim Stalinem, zawsze były to Zakłady H. Cegielski, a nie Zakłady im. Cegielskiego. Podobnie było z czeskimi koncernem, który za nazwę ma skrót CKD, co pochodzi od nazwy "cesko-moravská Kolben Danek", w której dwa ostatnie słowa, to nazwiska wspólników. Różnica jest jednak taka, że w Czechach mało kto o tym wie.

Wielce interesująca jest historia rozwoju technik obliczeniowych w obu tych przedsiębiorstwach, o czym, mam nadzieję, będzie jeszcze kiedyś okazja napisać, bo też mało kto wie, że sięga ona aż czasów II wojny światowej.

Na razie - epizod z czasów, gdy komputerów z pewnością nie było.

Kiedyś otóż kolega, który szefował u Cegielskiego działowi obliczania zarobków, przy okazji jakichś porządków w archiwach, znalazł zakładowy regulamin wynagradzania z czasów wielkiej hiperinflacji z wczesnych lat dwudziestych XIX wieku. Inflacja ta musiała postępować niemal godzinowo, bo regulamin ów przewidywał codzienne wypłaty zarobków, a zaraz po wypłacie była, też regulaminowa, dwugodzinna przerwa w pracy, aby pracownicy mogli pójść coś kupić, bo następnego dnia pieniądze te nie miały już istotnej wartości.

Gdybyśmy coś takiego mieli robić dzisiaj, to zanim te wszystkie komputery poradziłyby sobie z wyliczeniem zarobków i ich przekazaniem na rachunki bankowe, to to, co miałoby zapewnić rodzinie np. obiad, starczyłoby może na bułkę, albo dwie.

Co?, że dziś przecież nic takiego nie może nas spotkać? - You have been warned - jak mawiają Anglosasi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200