Łowy na malucha

Wpadł mi ostatnio w ręce numer magazynu ''Barbie'', którym zaczytują się dziewczynki od około czterech do około dziesięciu lat. Była tam historyjka obrazkowa złożona z lalek sfotografowanych w zabawkowych plenerach, z doczepionymi ''dymkami''. Barbie wybiera się na bal, w związku z tym najpierw idzie do studia fitness, skąd samochodem jedzie do miasta, później kupuje suknię w butiku (płacąc wyraźnie wyeksponowaną złotą kartą kredytową), potem robi makijaż i wreszcie dociera na imprezę, gdzie - rzecz jasna - robi furorę swoim wyglądem.

Wpadł mi ostatnio w ręce numer magazynu ''Barbie'', którym zaczytują się dziewczynki od około czterech do około dziesięciu lat. Była tam historyjka obrazkowa złożona z lalek sfotografowanych w zabawkowych plenerach, z doczepionymi ''dymkami''. Barbie wybiera się na bal, w związku z tym najpierw idzie do studia fitness, skąd samochodem jedzie do miasta, później kupuje suknię w butiku (płacąc wyraźnie wyeksponowaną złotą kartą kredytową), potem robi makijaż i wreszcie dociera na imprezę, gdzie - rzecz jasna - robi furorę swoim wyglądem.

Od razu wyczułem przewrotną intrygę wydawcy gazety: Barbie była fałszywa. Żadne z miejsc i żaden z przedmiotów nie był oznaczony marką. Prawdziwa Barbie nie jest jakąś ubogą amatorką chińskich podróbek tylko kobietą z klasą, która byle czego nie dotknie. Prawdziwa Barbie nie poszłaby to fitnessu tylko do Gymnasionu, nie nakładałaby na policzki zwykłego pudru, a co najmniej L'Oreal i na pewno zapłaciłaby AmExem albo Diners Club - bo Visę to ma każda, za przeproszeniem, Cindy czy Vanessa. Tymczasem sfotografowana lala byłą najwyraźniej przybyszem z bajkowej krainy Nologo, która - jak wszyscy wiemy - naprawdę nie istnieje.

Wiem, gdzie w tym czasie była prawdziwa Barbie. Udzielała się na własnej stronie WWW. Polecam wizytę na niej - w szczególności rodzicom. Moim zdaniem witryna jest prawdziwą wizytówką przyszłości w dziedzinie, która pewnie kiedyś dorobi się chwytliwej nazwy i skrótu, a którą na potrzeby tego felietonu nazwijmy dziecięcym wzmocnieniem konsumeryzmu.

Amerykańscy ekonomiści oszacowali, że dzieci do 12 roku życia mają wpływ na zakupy o wartości 188 mld dolarów, z czego na same zabawki przeznaczane jest 29 mld rocznie. Za te pieniądze można zatrudnić sztab naprawdę dobrych specjalistów, którzy "wdrukują" w umysł naszego dziecka odpowiednie marki, produkty i wzorce zachowań ("najpierw fitness, potem zakupy, na końcu impreza"). Aż pewnego dnia, podczas wizyty w sklepie dziecko powie: "tatusiu, tamten nowy soczek jest lepszy od tego, który zawsze kupowaliśmy" - choć na pewno nie miało okazji spróbować nowego!

Kilkanaście lat temu rozwinięte społeczeństwa spostrzegły rolę telewizji w imprintingu zachowań konsumenckich u dzieci. W efekcie pojawiły się m.in. regulacje prawne dotyczące przekazu telewizyjnego (np. wymóg oznaczania programów kategorią wiekową i ograniczenia reklam kierowanych do dzieci). W stacjach telewizyjnych można znaleźć bloki programowe, którym rodzice mogą zaufać - bo są "konsumencko bezpieczne" dla dzieci.

Ale technologia idzie naprzód i dzieci z dobranocki przesiadają się na gry komputerowe i Internet. Prawda jest brutalna: jeśli pozostawimy przekaz komputerowy kierowany do maluchów poza naszą kontrolą, koncerny i opłacani przez nie specjaliści od dziecięcej psychologii postarają się użyć dziecięcego wzmocnienia konsumeryzmu, aby skierować strumień naszej gotówki w kierunku pożądanym przez interesy korporacji.

Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko temu, że firmy chcą zarabiać ku pożytkowi ich właścicieli. Natomiast jestem przerażony dysproporcją sił w walce o umysły dzieci, która toczy się między koncernami a rodzicami. Na razie ani nie dorobiliśmy się produktów ani regulacji, które pozwalałyby nam bezpiecznie zostawić dzieci sam na sam z Internetem. Dlatego jako rodzic proponuję prostą metodę, o której skuteczności przekonują mnie znajomi: ograniczać czas spędzany przez dziecko w cybreprzestrzeni i - w miarę możliwości - zachęcać je do ruchu na dworze. A przede wszystkim - wyrabiać zmysł krytyczny w samodzielnej ocenie i selekcji treści.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200