O czym mówił pan Carr?

Atrakcją jednej z niedawnych konferencji informatycznych był Nicholas Carr, autor słynnej tezy o tym, że informatyka to już nic szczególnego. Mimo tego frekwencja była taka sobie, co tym bardziej dziwi, bo nawet godzina jego wystąpienia (2 po południu) była przecież dość dogodna.

Atrakcją jednej z niedawnych konferencji informatycznych był Nicholas Carr, autor słynnej tezy o tym, że informatyka to już nic szczególnego. Mimo tego frekwencja była taka sobie, co tym bardziej dziwi, bo nawet godzina jego wystąpienia (2 po południu) była przecież dość dogodna.

Carr mówił spokojnie, pewien swego. W wielu miejscach, nawet gdyby ktoś chciał, trudno było odmówić mu racji. Dla mnie jednak, co podkreślałem wiele już razy, tezy Carra nobilitują informatykę, wystawiają jej dobre świadectwo dojrzałości, więc nie pojmuję, o co niektórzy się obrażają.

Gdybym miał coś mu zarzucić, to pewien brak konsekwencji w interpretacji liczb. Na którymś ze slajdów zobaczyliśmy otóż, że stopień przeciętnego wykorzystania komputerów osobistych to 5% czasu, a serwerów - 10 do 35%. No i towarzyszył temu komentarz, że to niedobrze. A to odebrałem już jako bezpośrednie zaprzeczenie tego, co słyszeliśmy chwilę wcześniej, czyli że cała informatyka zmierza w stronę bycia towarem i usługą. Tak jak prąd, woda i ciepło.

A skoro tak - to nic nie kwalifikuje się bardziej do roli takiego towaru, jak właśnie komputer osobisty, który dawno już jest tylko zwykłym przedmiotem użytkowym. Z tego względu naprawdę bez znaczenia jest stopień jego wykorzystania, bo korzysta się zeń wtedy, gdy jest taka potrzeba. Tak jak z radia, telewizora, telefonu i tysiąca innych rzeczy. Nie jest przecież źle, gdy telefon stale nie dzwoni (pamiętacie: - Halo! To sem ja! Vas telefon. Ja zvonim!?...), a radio nie gra.

Co innego serwery - te powinny być wykorzystywane lepiej niż komputery osobiste, ale na pytanie, w ilu średnio procentach?, można odpowiedzieć tylko jedno: z pewnością nie w pobliżu 100. Pewien dyrektor hotelu, długoletni fachowiec w branży, powiedział mi kiedyś, że hotel dewastuje się, jeżeli jest wykorzystywany średnio w więcej niż 50%. Podobnie jest z wieloma innymi urządzeniami - silniki w samochodach wyścigowych, pracujące cały czas w pobliżu granicy możliwości, z trudem wytrzymują jeden czy dwa wyścigi.

Z serwerami jest jednak inna jeszcze sprawa. Jak dotąd (chociaż być może niedługo już) to jeszcze otaczająca nas infrastruktura techniczna służy nam, a nie my jej. Stąd o określonych porach większość z nas wykonuje pewne rutynowe czynności. Dlatego prądu więcej potrzeba po zmierzchu, ale już nie w nocy. I nawet potężne elektrownie, czy całe nawet systemy energetyczne, nieźle się gimnastykują, by dopasować się do zmiennych w ciągu doby potrzeb.

I nigdy nie jest tak, że wszystkie generatory są cały czas w pełni wykorzystane. Podobnie jest z serwerami - nawet jeżeli potrafimy w wyrafinowany sposób rozkładać na nie obciążenie, to i tak nie będzie ono pełne i równe przez całą dobę.

Chociaż i to przyznać trzeba, że myśl o marnującej się mocy obliczeniowej komputerów niektórym nie daje spokoju. Całkiem niedawno pojawiła się wiadomość, że pewien bank francuski zamierza wykorzystywać zasoby nieczynnych po południu i w nocy komputerów osobistych i utworzyć z nich jakiś superkomputer sieciowy. Nic jakoś jednak nie słychać o tym, jak to się udało i nie wiadomo nawet, co takiego komputery te miały wyliczać.

Nicholas Carr na koniec swej prezentacji pokazał, powiększone niemal na cały ekran, gniazdko elektryczne (wyglądało na niemiecki Schutzkontakt, czyli schuko), co miało symbolizować, że podobnie już niebawem będziemy korzystać z zasobów informacyjnych.

Mnie osobiście kojarzy się to jednak z ulubionym powiedzeniem mojego szefa sprzed 30 lat, co powtórzę tu setny chyba już raz. Mając na myśli to samo, co dziś Carr, mawiał on: Potrzeba nam prądu, a nie elektrowni... Trzydzieści lat temu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200