Historia prawdziwa czy zmyślona, czyli rzecz o pozornej niemożności

Motto: ''Gdyby AT&T decydowało, jaki aparat faksowy można podłączyć do sieci telefonicznej, to kosztowałby on 20 000 USD, byłby wielkości biurka i transmitował jedną stronę A4 na godzinę'' - Scott McGregor, Uniforum '92.

Motto: ''Gdyby AT&T decydowało, jaki aparat faksowy można podłączyć do sieci telefonicznej, to kosztowałby on 20 000 USD, byłby wielkości biurka i transmitował jedną stronę A4 na godzinę'' - Scott McGregor, Uniforum '92.

Nie lubię standaryzacji. Oczywiście jestem zainteresowany tym, aby napięcie w sieci wynosiło 230 V i jestem za inicjatywą "Najlepiej oglądać dowolną przeglądarką" - ale nie znoszę być umieszczany w tzw. segmencie lub grupie docelowej przez młodych i kreatywnych absolwentów rozmaitych szkół businessu. I dlatego pomimo że lubię Linuxa i używam go już do wszystkich codziennych prac na moim komputerze, to wcale nie uważam, że powinienem do tego kogokolwiek zmuszać.

W moim przekonaniu idea wolnego oprogramowania polega na pozostawieniu wolnego wyboru, a nie narzucaniu komukolwiek "jedynie słusznego", odpłatnego czy też nie, rozwiązania. Dlatego też uważam, że tzw. środowisko open source nie powinno się koncentrować na jak najszybszym nakłonieniu jak największej liczby "konsumentów informatyki" do szybkiej przesiadki z Windowsów na Linuxa. Zapewne byłoby to w interesie producentów "pudełkowych dystrybucji", lecz tym niech zajmują się sami, wszak zarabiają na ich dostawach pieniądze (także na wczasy nad morzem i nowy samochód).

Kto z kogo korzysta?

Producenci oprogramowania komercyjnego biadolą nad tym, że wolne oprogramowanie zabije rozwój technologiczny. Pogląd ten przebija także z artykułu mojego imiennika. Na pozór argument ten jest rozsądny, powtarza go także, choć w nieco innej formie mój imiennik Tomasz Marcinek, wspominając o naśladowczych projektach na sourceforge.net. Oczywiście, bywają też i takie. Czy jednak to wolne oprogramowanie czerpie z rozwiązań komercyjnych, czy też jest odwrotnie?

Klasycznym przykładem jest HTML i HTTP. Przecież to rozwiązanie nie powstało w żadnej firmie komercyjnej (Europejski Ośrodek Badań Jądrowych - CERN doprawdy trudno byłoby uznać za taką).

Pierwsza nowoczesna przeglądarka, za którą powszechnie uważa się Mosaic, powstała w NCSA (z domeny .edu - University of Illinois). Przykłady mogę mnożyć.

Rozwiązania technologiczne są tworzone na uczelniach, w ośrodkach badawczych np. CESDIS (The Center of Excellence in Space Data and Information Sciences NASA, gdzie powstały klastry obliczeniowe Beowulf) i to przez konkretnych ludzi. Z rozwiązań tych korzystają (choć w różny sposób) zarówno firmy komercyjne, jak i twórcy wolnego oprogramowania (ale ci pierwsi często ze względów marketingowych wolą się do tego nie przyznawać).

Nowe idee są tworzone przez pasjonatów, których motorem działania wcale nie jest wyłącznie chęć osiągnięcia natychmiastowego zysku (choć oczywiście też lubią żyć wygodnie). Od przekształcania idei w produkty są korporacje. Jeśli więc jest zapotrzebowanie na określony produkt, to pewnie jakiś zarząd prędzej czy później to zauważy, sporządzi stosowny biznesplan, oszacuje czynniki ryzyka i sukcesu, przygotuje studium wykonalności i po kilku posiedzeniach zostanie podjęta stosowna decyzja, uwzględniająca wszystkie uwarunkowania. Być może produkt będzie trafiony - wtedy będziemy czytać o nim w książkach "wybitnych specjalistów od zarządzania". Jeśli nie, zginie w pomroce dziejów.

Świat poza Internetem

Historia prawdziwa czy zmyślona, czyli rzecz o pozornej niemożności
W swym (skądinąd błyskotliwym) tekście Tomasz Marcinek powołuje się na rezultaty ankiety internetowej firmy Novell, przywołując je jako "głos ludu", a od dawna wiadomo, że to "głos Boga". Ale na ile można tym wynikom wierzyć? Od ładnych kilku lat Janusz Korwin-Mikke uzyskuje bardzo dobre wyniki w głosowaniach internetowych, które okazują się później "wirtualne" i zupełnie różne od wyników rzeczywistych wyborów. Nie należy więc zbytnio polegać na sondażach internetowych ze względu na ich niereprezentatywność, tym bardziej że dostępne są także wyniki profesjonalnie wykonanych sondaży.

W Polsce badania takie przeprowadzili w 2005 r. Krystyna Strzała i Tomasz Plata-Przechlewski. Projekt był finansowany ze środków Ministerstwa Edukacji i Nauki, a jego wyniki opublikowano na stronie:http://gnu.univ.gda.pl/~tomasz/Proj/osss .

I cóż tam mamy? Otóż w losowej próbie 994 przedsiębiorstw i instytucji zatrudniających ponad 50 osób wolne oprogramowanie jest wykorzystywane powszechnie. W jednostkach budżetowych w 55% przypadków, zaś w przedsiębiorstwach w 45%, przy czym pozwoliłem sobie zsumować tylko pozycje "wysokie" i "bardzo wysokie" (tabela 2.6, str. 18). Ogółem wolne oprogramowanie jest wykorzystywane przez 61% badanych instytucji i przedsiębiorstw! A jak to jest z tymi zastosowaniami desktopowymi wolnego oprogramowania, które Tomasz Marcinek skazuje w swym tekście na zagładę?

Odpowiedź mamy na następnej stronie (op. cit.):

A więc wynik całkowicie różny od opinii zawartej w artykule! Nie będę męczył PT Czytelników kolejnymi tabelami, medianami, odchyleniami standardowymi itp. Zainteresowanych odsyłam do tekstu źródłowego. Sami autorzy podkreślają, że zwraca uwagę bardzo szerokie wykorzystywanie wolnego oprogramowania w "segmencie desktopowym" (cóż, czasem nowomowa się przydaje...). Lektura cytowanego opracowania (łącznie 45 stron) daje bardzo dużo do myślenia. Co więcej, z danych podanych przez autorów jednoznacznie wynika, że Polska przoduje w wykorzystywaniu wolnego oprogramowania na tle innych krajów europejskich (tab. 4.2, str. 37), wyprzedzając nawet Niemcy!

Kasa czy pasja?

Najlepiej jeśli chodzą w parze. Jednak wbrew powszechnej opinii, świat dokonuje postępu dzięki pasji. Jaki zarząd czy rada nadzorcza wytrzymaliby ciągłe wysadzanie w powietrze kolejnych fabryk, w czym dość długo specjalizował się Alfred Nobel? Podejrzewam, że "w słusznej trosce o interesy spółki i jej akcjonariuszy" Dział Badań nad Dynamitem zlikwidowano by bardzo szybko jako zbyt kosztowny i nierokujący nadziei. I diabli by wzięli Nagrody Nobla.

A więc pasja może urodzić kasę! (czasem także wirtualną, choć niemałą - wystarczy wspomnieć tylko słynny boom internetowy). Czy może być odwrotnie? Oczywiście że tak, jednak te przypadki zdarzają się dość rzadko. Najczęściej kasa rozleniwia i sprzyja konformizmowi. Jeśli jednak połączy się z pasją, wspólnie mogą przenieść góry. To właśnie z połączenia pasji z kasą powstały imperia. Gdy brakło pasji upadały, bardzo skutecznie trwoniąc kasę (przykłady światowe i krajowe dostarczam na życzenie - za drobną opłatą).

Hasło tegorocznych igrzysk olimpijskich brzmiało "Passion Is Here...". To właśnie pasjonaci (a nie korporacje) stworzyli świat komputerów osobistych. Część z pasjonatów zrobiła także kasę, i bardzo dobrze! Można pisać oprogramowanie według normy "1000 linii kodu dziennie, a jeśli 1200 to premia", księgowi to uwielbiają! W ten sposób w godzinach od 8.30 do 16.30 (z przerwą na lunch) mogą powstawać nawet bardzo solidne i porządne produkty. Prawdziwe nowości rodzą się jednak z pasji, czasem w garażu, czasem w weekend w pustym laboratorium lub w zupełnie innych dziwnych miejscach i porach. Ale jak już się narodzą i zdołają okrzepnąć, biznes może je tylko zaakceptować. Przez jakiś czas udało się (podobno) powstrzymać biznesowi wprowadzenie filmów dźwiękowych, ale powstał "Śpiewak Jazzbandu" i nie było już wyjścia.

Historia pewnej niemożności

Zgadzam się z większością tez postawionych w artykule Tomasza Barbaszewskiego nie dlatego, że zmieniłem poglądy, lecz dlatego, że nie jest to w istocie artykuł polemizujący z tezami mojego artykułu zamieszczonego w CW 10/2006 pt. "Historia pewnej niemożności". Napisałem w nim, że Linux jako platforma systemowa nie doczekał się do tej pory większych wdrożeń na desktopie, ponieważ platforma ta daje producentom aplikacji biznesowych nikłe szanse na sprzedaż licencji.

Nie próbuję w ten sposób powiedzieć, że, jak zdaje się zrozumiał mnie Tomasz Barbaszewski, wolne oprogramowanie wstrzymuje rozwój technologii. Wręcz przeciwnie. Stwierdziłem jedynie to, co jest łatwe do stwierdzenia, a mianowicie, że firmy chcące żyć z licencji nie spieszą się do tworzenia desktopowych (samodzielnych czy też klientów systemów serwerowych) aplikacji dla systemu Linux.

Powiem więcej, nawet wtedy gdy aplikacja może bezproblemowo działać na Linuxie (np. jeśli została napisana w Javie), zazwyczaj i tak działa na kliencie Windows. Ma to związek z jednej strony z niechęcią klientów do zmiany środowiska desktopowego (tu można by wskazać wiele przyczyn cząstkowych), a z drugiej, ze zdrowym rozsądkiem i wynikającym z niego brakiem przekonania, że gdy jeden dostawca zaoferuje aplikację dla Linuxa, podobnie uczynią wszyscy dostawcy obsługujący firmę (co usprawiedliwiałoby zmianę platformy).

W kwestii badania dotyczącego wolnego oprogramowania, na które powołuje się Tomasz Barbaszewski, chciałbym powiedzieć, że nie kwestionuję jego metodyki, doboru próby losowej, sposobu losowania, przyjętych miar i innych parametrów formalnych. Po lekturze wyników mam jednak wątpliwości związane z ogólnikowością postawionych pytań i wysnutych na ich podstawie wniosków - zwłaszcza w kontekście mojego własnego artykułu, którego przedmiot był w sumie bardzo wąski, znacznie węższy niż wolne oprogramowanie.

Wolne oprogramowanie to nie to samo co Linux, w szczególności Linux na desktopie. Sytuację gmatwa dodatkowo fakt, że wolne oprogramowanie na desktopie to często oprogramowanie dla Windows. Idę też o zakład, że duża część respondentów biorących udział w badaniu (spośród których wielu nie jest informatykami i nie zatrudnia informatyków na stałe, co jasno stwierdza dokument opisujący badanie) nie rozróżnia pojęcia wolnego oprogramowania od oprogramowania darmowego.

Zbyt wiele jest w wolnym oprogramowaniu niuansów, by na podstawie nawet formalnego badania wyciągać daleko idące wnioski. Przytoczone tu badanie nie wyjaśnia jasno tego, jak respondenci klasyfikowali swoje oprogramowanie. Czy np. aplikacja napisana przez informatyków urzędu w ramach ich czasu pracy działająca na serwerze PHP na Linuxie udostępniana w sieci urzędu poprzez przeglądarkę Mozilla Firefox na platformie Windows została potraktowana jako wolne oprogramowanie? Czy przeglądarka to aplikacja desktop? Moim zdaniem nie.

Tomasz Marcinek

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200