Wolne oprogramowanie szybkie zmiany

Jakkolwiek używanie terminu "wolne oprogramowanie" zamiennie z "open source" to nieścisłość, niemniej oba modele są podobne: oba oznaczają bazę tysięcy produktów stworzonych na zasadach niekomercyjnych i udostępnianych za darmo, choć pod pewnymi warunkami. W realiach przedsiębiorstw termin "wolne oprogramowanie" oznacza system Linux i szeroką gamę aplikacji, których wspólną cechą jest fakt, że nie są może tak dojrzałe jak komercyjne, za to nie trzeba za nie płacić. Wolne oprogramowanie znalazło trwałe miejsce w przedsiębiorstwach i innych organizacjach. Czas zastanowić się nad jego przyszłością.

Jakkolwiek używanie terminu "wolne oprogramowanie" zamiennie z "open source" to nieścisłość, niemniej oba modele są podobne: oba oznaczają bazę tysięcy produktów stworzonych na zasadach niekomercyjnych i udostępnianych za darmo, choć pod pewnymi warunkami. W realiach przedsiębiorstw termin "wolne oprogramowanie" oznacza system Linux i szeroką gamę aplikacji, których wspólną cechą jest fakt, że nie są może tak dojrzałe jak komercyjne, za to nie trzeba za nie płacić. Wolne oprogramowanie znalazło trwałe miejsce w przedsiębiorstwach i innych organizacjach. Czas zastanowić się nad jego przyszłością.

Obserwując w ostatnich latach zmagania pomiędzy wolnym a komercyjnym oprogramowaniem, trudno nie poszukać analogii do pierwszej wojny światowej. Każda ze stron mocno siedzi w swoich okopach, czasem któraś robi wypad, w wyniku którego front przesuwa się parę kilometrów w jedną czy drugą stronę, czasami ktoś złamie konwencje wojenne wypuszczając trujący gaz, ale właściwie przez lata niewiele się zmienia.

A jak obecnie wygląda sytuacja? Obszary zajmowane przez każdą ze stron są dość wyraźne rozdzielone. Oprogramowanie komercyjne trafia przede wszystkim do przedsiębiorstw oraz użytkowników indywidualnych. Niezagrożoną pozycję ma Microsoft jako de facto monopolista na platformie desktop. Wspomagają go inni dostawcy, a główna przyczyna popularności komercyjnych produktów to szeroka dostępność rozwiązań dla biura i domu, począwszy od profesjonalnych pakietów biurowych, poprzez programy graficzne i inżynierskie, aż po gry sieciowe i programy do kopiowania płyt CD. Dość luźne podejście do kwestii praw autorskich sprawia, że dla wielu użytkowników oprogramowanie komercyjne jest i tak darmowe, więc kluczowa zaleta oprogramowania wolnego nie ma szansy się uzewnętrznić.

Nieco inaczej wygląda sprawa z serwerową stroną informatyki. Pozycja giganta z Redmond nie jest tak dominująca, szczególnie w sektorze baz danych, systemów operacyjnych oraz oprogramowania podstawowego (np. serwerów webowych albo platform middleware). Oprócz innych komercyjnych dostawców, jak IBM, Oracle, Sun czy Sybase, duży segment rynku dzierży wolne oprogramowanie. Kombinacja Linuxa jako systemu operacyjnego, Apache jako serwera webowego oraz MySQL lub PostgreSQL jako platformy bazodanowej to częsty widok w nawet najbardziej konserwatywnych korporacjach. Z innych powszechnie używanych aplikacji open source warto wymienić Sambę, OpenOffice, zestaw języków skryptowych (PHP/PERL/Python) oraz grupę aplikacji sieciowych (np. BIND, postfix itd.).

Bardzo wyraźnie zaznaczone jest wolne oprogramowanie w sektorze niekomercyjnym: na uczelniach, w urzędach, fundacjach i szkołach.

Natomiast wyleczyliśmy się już chyba z bezkrytycznego entuzjazmu - wdrożenie platformy open source w Monachium (14 tys. komputerów) napotkało trudności integracyjne, a cieniem na migracji położyła się kwestia patentów. W Polsce wiele inicjatyw społeczności wolnego oprogramowania "rozeszło się po kościach" - tak jak projekt Janosik, czyli linuxowa wersja Płatnika ZUS.

Kłamstwa, wierutne kłamstwa i TCO

Decyzje przedsiębiorstw na temat oprogramowania właściwie powinny być dość przewidywalne, bo bazują na całkowitym koszcie utrzymania, czyli TCO. Jednak wyliczenia nie są takie proste, i to z dwóch powodów.

Pierwszy to niska wiarygodność ocen. Cytując Marka Twaina można by powiedzieć, że analizy TCO na temat oprogramowania wolnego i komercyjnego dzielą się na kłamstwa, wierutne kłamstwa oraz statystyki. IDC w raporcie powstałym na zlecenie i za pieniądze firmy Microsoft pokazuje, że TCO serwerów windowsowych w perspektywie pięcioletniej jest niższe niż linuxowych, i to aż o niemal 20%. Głównym źródłem kosztów jest tzw. staffing, czyli po prostu nakład pracy ludzkiej. Inna analiza, przeprowadzona przez australijską organizację Cybersource, wskazuje na ponad trzydziestoprocentową różnicę TCO na korzyść... Linuxa i aktywnie krytykuje pozostałe raporty, wskazując bądź to luki metodologiczne, bądź to tendencyjny dobór produktów i zastosowań, na których przeprowadzono badanie.

Drugi powód to inna baza kosztów. TCO to nie jedna analiza, a cały model numeryczny. Zmienne wejściowe tego modelu są specyficzne dla danego przedsiębiorstwa oraz danego kraju. Nie da się wyliczyć "TCO systemu komercyjnego" oraz porównać do "TCO systemu open source", bo w różnych organizacjach te wyliczenia będą różne. TCO Linuxa na stacjach roboczych w politechnice w Polsce będzie zupełnie inne niż w urzędzie administracji powiatowej w USA - choćby konfiguracja sprzętowa i programowa była identyczna.

Gdy na rynku brakuje jednoznacznych wytycznych, przedsiębiorstwa podejmują decyzję przede wszystkim na podstawie doświadczeń innych, podobnych organizacji. Nikt nie ma wątpliwości, że wybrane aplikacje z rodziny wolnego oprogramowania udowodniły swoją przydatność w wielu zastosowaniach. Jednak pytanie Anno Domini 2006 brzmi inaczej: "czy da się oprzeć strategię informatyczną przedsiębiorstwa na systemach rodziny open source?" Jedynym, co można powiedzieć na dziś, jest to, że to dobre i ważne pytanie, a każda odpowiedź na nie obarczona jest dużą dozą niepewności.

Ku zaskoczeniu analityków, kariera oprogramowania open source nie została istotnie zaburzona ani przez agresywne kampanie negatywne Microsoftu, ani przez pozwy SCO, które jeszcze dwa lata temu zdawały się wystawiać na szwank zaufanie przedsiębiorstw do rodziny Linuxa. Na froncie tej wojny pozycyjnej wydaje się więc panować spokój, a oczy antagonistów zwrócone są ku przyszłości.

Bez zarażania i inne nowości

A skoro o przyszłości mowa, to najważniejszym wydarzeniem w świecie wolnego oprogramowania jest nowa propozycja trzeciej wersji licencji GNU GPL. Pierwsza jej aktualizacja od czasu, gdy niemal 15 lat temu Richard Stallman opublikował wersję 2, koncentruje się na następujących istotnych kwestiach związanych z wolnym oprogramowaniem:

  • Reguluje kwestię patentów na oprogramowanie z pozycji bardzo mocno przeciwnych patentom;
  • Staje się bardziej "międzynarodowa", uwzględniając systemy prawne inne niż anglosaski;
  • Uniemożliwia wykorzystanie wolnego oprogramowania w systemach DRM (Digital Rights Management).
Jednak najważniejszą zmianą jest rezygnacja z zasady "zarażania" oprogramowania open source. Chodzi konkretnie o zapis poprzedniej licencji GNU, w myśl którego użytkownik takiego oprogramowania może je dowolnie modyfikować, ale nie ma prawa tak stworzonego produktu rozpowszechniać w sposób inny niż na zasadach open source. Stwierdzenie to bywa interpretowane w rozszerzony sposób, tj. że każdy kod zawierający fragmenty pochodzące z bibliotek GNU staje się jednocześnie dostępny na zasadach GPL, co powszechnie było krytykowane przez środowiska komercyjne i samych użytkowników.

Na koniec trzeba dodać, ze licencja GNU GPL nie jest jedyną, ani chyba nawet najpopularniejszą licencją wolnego oprogramowania. Pełną listę licencji wolnego oprogramowania zawiera stronahttp://gnu.open-mirror.com/philosophy/license-list.pl.html i chyba nie ma sensu, by w tym miejscu omawiać każdą z nich.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200