Społeczności epoki IT

Powinniśmy postawić na dziedzinę, której jeszcze nie ma - socjotechnologię.

Powinniśmy postawić na dziedzinę, której jeszcze nie ma - socjotechnologię.

Może zacznijmy od cytatów z dwóch manifestów, które dzieli 150 lat. W 1848 r. dwaj brodaci filozofowie w "Manifeście Komunistycznym" wieścili, że "Dynamiczny rozwój społecznych sił wytwórczych powoduje, że popadają one w sprzeczność z mającymi charakter względnie statyczny stosunkami ekonomicznymi stanowiącymi bazę formacji społeczno-ekonomicznej. Rodzi to konieczność rewolucyjnej zmiany polegającej na zastąpieniu starej bazy nową. Zmiana ta narusza z kolei zgodność między bazą a nadbudową, co czyni nieuchronnym zastąpienie starej nadbudowy nową". W 1996 r. John Perry Barlow w wypowiedzi na grupie dyskusyjnej "Deklaracja Niepodległości Cyberprzestrzeni" apelował - "Rządy przemysłowego świata, zużyte giganty z materii i stali, przychodzę z cyberprzestrzeni, nowego domu umysłu. W imieniu przyszłości proszę was, świat przeszły, zostawcie nas w spokoju. Nie jesteście wśród nas mile widziani. Nie macie suwerenności nad przestrzenią, w której się spotykamy".

J. Barlow swoimi słowami przetłumaczył Marksa na język epoki komputera i Internetu. Nie wiadomo jednak, co w tej epoce jest bazą, co zaś nadbudową. W tej kwestii Marks miał jasność, dziś już takiej pewności nie mamy. Sfera symboli, kultura, wiedza były nadbudową, a twarda ekonomia bazą. W epoce dematerializacji ekonomii to właśnie przetwarzanie znaków i symboli rodzi bogactwo: np. wartość sprzedaży produktów związanych z salsą jako dobrem symbolicznym (taniec, muzyka) przekroczyła na zachodniej półkuli wartość sprzedaży salsy jako sosu do potraw.

Sieć i projekt

Aktualne jest pytanie, czy rozwój sił wytwórczych bazujących na IT nie stoi w sprzeczności z modelem organizacji odziedziczonej po epoce przemysłowej - organizacji hierarchicznej i wysmukłej z licznymi ogniwami pośrednimi. Słowami kluczowymi były w tej organizacji hierarchia i etat - dziś mamy inne mantry: sieć i projekt.

Nie wystarczy stworzenie na papierze optymalnego systemu parametrów informatycznych, jeśli zawiedzie jeden, ale ważny, choć słabo mierzalny parametr, jakim jest kultura informacyjna. Ona jest potrzebna wszystkim służbom publicznym, zwłaszcza administracji. Jeśli nieprzejrzysta jest struktura, to żaden system informatyczny nie będzie transparentny. Światowa empiria rozwojowa zna pojęcie "renty późnego przybysza", który może skorzystać z dobrodziejstw najnowszych osiągnięć i uniknąć kosztownych błędów. To jest bardzo trudne i nam jak na razie słabo wychodzi.

Kultura informacyjna to nasza pięta achillesowa. Mogę coś na ten temat powiedzieć, bo uczestniczyłem w wielu spotkaniach popularyzujących w regionach przygotowany w naszym zespole na zlecenie United Nations Development Program raport "Polska na drodze do globalnego społeczeństwa informacyjnego" (2002). Ciśnienie bieżących problemów nie pozwalało lokalnym elitom spojrzeć poza "monitor" aktualnych bolączek. A stawka jest wysoka: chodzi o osiągnięcie stanu, w którym przedinformacyjna mentalność wielkich grup społecznych nie będzie spowalniać tempa naszego uczestnictwa w globalnym społeczeństwie informacyjnym.

Jesteśmy jeszcze na takim etapie rozwoju, kiedy społeczeństwo informacyjne traktuje się jako znane nam w przeszłości społeczeństwo tylko z większą liczbą komputerów na każdym stanowisku pracy. Problem w tym, że nauki społeczne i ekonomiczne, w tym teoria zarządzania, nie odpowiedziały jeszcze w pełni na pytanie, czym staje się organizacja zinformatyzowana i usieciowiona; czym ona w istocie się różni od tradycyjnej i hierarchicznej. Jeśli to będziemy wiedzieć, to dowiemy się też, jakie będzie przyszłe społeczeństwo. Z pewnością nie będzie to nałożenie komputerów na stare struktury polityczne i społeczno-gospodarcze. Doskwiera nam nadal przedinformatyczne myślenie, typowe opóźnienie fazowe.

Nieraz pisałem na tych łamach, że komputer staje się metaforą mózgu. Na razie pod wieloma względami jest to metafora na wyrost: komputery sieciowe nie zapładniają się jeszcze nowymi pomysłami, każdy ma swoje mniej lub bardziej statyczne oprogramowanie - a programy w mózgach ludzi nawzajem się inspirują, wzbogacając social software. Idee rodzące się w relacjach społecznych i przepływ informacji w nich się dokonujący były zawsze ważne, rozbudzały twórczość, wyobraźnię, wzbogacały wiedzę lokalną. Dziś są po stokroć ważniejsze przynajmniej z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że twórczość jest źródłem bogactwa, jak nigdy wcześniej; po wtóre zaś dlatego, że te dobra rodzą się w sferze przepływów.

Wartość dodana

Ten kapitał jest tym bogatszy, im więcej do zaoferowania w sferze idei i emocji mają uczestnicy tego dyskursu (mają coraz więcej dzięki różnorodności naszego wyposażenia kulturowego, który to software stale się wzbogaca w procesie komunikacji). W dawnym, tradycjonalnym społeczeństwie kultura jako wspólne oprogramowanie grupy dokonywała za nas wyborów; dziś ludzie w coraz większym stopniu zmuszeni są do wybierania sobie kultury i dokładania do niej wartości dodanej. Ta wolność wyboru często nam doskwiera, ale owocuje płodną myślą.

Im większy pluralizm kulturowy, tych większa pula dóbr symbolicznych w obiegu społecznym. Mają te dobra tę niepowtarzalną cechę, że nie ulegają zniszczeniu w procesie przetwarzania. Wymieniając je z innymi nie tracimy ich, a nadto zyskujemy nowe. Źródeł dobroczynnych skutków tej zmiany kulturowej docieka socjologia, antropologia, a także psychologia różnic indywidualnych (bez takich różnic nie ma pozytywnej różnicy w ogóle, czyli pożądanej zmiany).

Jeśli informacja i wiedza są tak ważne, to trzeba poznać mechanizmy ich funkcjonowania w zespole ludzkim danej organizacji. Sprawa jest zbyt poważna, żeby powierzyć ją tylko informatykom. Członkowie organizacji muszą poznać naturę narzędzi informatycznych, tak jak miliony ludzi wyrwanych ze społeczności wiejskich musiały się nauczyć arytmetyki maszyny, fabryki, taśmy. Dziś już nie wystarczą pośrednicy pełniący funkcję interfejsów między strzegącymi swych tajemnic "kapłanami informatyki" a menedżerami. Taka funkcja jest ważna, żeby "kapłani" nie wciskali niepotrzebnych narzędzi dyletantom, którzy nie rozumieją, czy nowe technologie są dla danej organizacji funkcjonalne i optymalne. W epoce komputera i sieci rozstrzygające staje się rozumienie, jak być "tubylcem sieciowym" i umieć pojąć, jakie formy, instytucje, zachowania są dla sieci właściwe - webnative.

Actor-Network Theory

Socjologia wiedzy zwraca słusznie uwagę na rolę, jaką odgrywają interakcje między ludźmi w procesie tworzenia wiedzy, systemów wymiany informacji i samych aplikacji. Tymczasem ważna jest również, choć rzadziej badana relacja: człowiek-narzędzie. Andrzej Gontarz napisał kiedyś trafne zdanie, że klucz do udanego zharmonizowania struktury organizacji z informatycznym systemem jej obsługi leży w tym, aby użytkowników uczono nie tyle korzystania z samej informatyki, ile przede wszystkim z informacji dostępnych za jej pośrednictwem. Jeśli bowiem system nie działa tak jak trzeba, to znaczy, że użytkownicy źle zdefiniowali swoje wymagania pod jego adresem. Dość uboga jest nasza refleksja, jaką rolę odgrywają narzędzia i jakie ludzie mają wobec nich oczekiwania. Czym w ogóle jest narzędzie? Neil Postman w książce "Technopol. Triumf techniki nad kulturą" (1995) twierdzi, że człowiek miał pełną kontrolę nad narzędziami tylko w epoce przedprzemysłowej. Industrializm kontrolę tę znacznie ograniczył; cywilizacja weszła w fazę technokracji, by dziś przejść do stadium technopolu, w którym technologie bywają często nie sługą, a panem.

Problem narzędzi w epoce IT jest coraz bardziej skomplikowany, ponieważ dzisiaj jest w nich zmaterializowanej coraz więcej wiedzy. Już najwyższy czas, żeby zafundować sobie poważną dyscyplinę naukową czy przynajmniej subdyscyplinę w ramach socjologii. Czas ogłosić nowy przełom - socjotechnologię: badanie relacji ludzi z maszynami, a w perspektywie między maszynami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200