Koniec sieciowej mitologii

Internet nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Sieć rozwija się inaczej, niż sobie na początku wyobrażano. Takie wnioski płyną z grudniowej Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej ''Społeczne aspekty Internetu''.

Internet nie spełnił wszystkich pokładanych w nim nadziei. Sieć rozwija się inaczej, niż sobie na początku wyobrażano. Takie wnioski płyną z grudniowej Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej 'Społeczne aspekty Internetu'.

Internet zmienia nasze życie, czasami w sposób bezwzględny i zdecydowany. Często jednak równie bezwzględnie i zdecydowanie wzmacnia i utrwala to, co chcielibyśmy przy jego udziale zmienić. Oczekiwaliśmy, że Internet stanie się miejscem publicznej, otwartej, nieskrępowanej dyskusji, miejscem swobodnej komunikacji i niczym nieograniczonej wymiany poglądów. Sądziliśmy, że sieć przyczyni się do pełnej jawności i demokratyzacji życia publicznego, umożliwi powstanie autentycznego społeczeństwa obywatelskiego. Tak się jednak nie stało, a przynajmniej nie w takim zakresie, na jaki liczyliśmy. Co najmniej w takim samym stopniu jak budowaniu nowych, nieznanych wcześniej form kontaktów międzyludzkich, współpracy grupowej i relacji obywatelskich, Internet służy utrwalaniu zastanych struktur, podziałów i interesów społecznych, gospodarczych czy politycznych.

"Pojawienie się nowych technologii informacyjnych zmieniło społeczno-ekonomiczną sytuację krajów rozwiniętych, jak też pozycję państw rozwijających się. Nie przekreśliło ono jednak wcześniejszych podziałów i osi politycznych konfliktów. Społeczeństwo informacyjne rozwija się w ogniu politycznych, ekonomicznych i kulturowych walk i nie jest w żaden sposób przesądzone ani zdeterminowane, jaki kształt ono przyjmie" - przekonuje Piotr Szumlewicz z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem kierunek rozwoju społeczeństwa informacyjnego będzie w dużej mierze zależał od postawy władz państwowych i presji społecznej na wykorzystanie technik informacyjnych. Wysoki poziom dostępu do Internetu może być zapewniony zarówno przez politykę prorynkową, czego przykłady widać w Stanach Zjednoczonych, jak i przez interwencję państwa, co ma z kolei miejsce na przykład w Finlandii.

Okazuje się, że technologie informacyjne mogą być z powodzeniem wykorzystywane w państwach o różnej i zgoła odmiennej od siebie strukturze społecznej, politycznej, ekonomicznej czy kulturowej. Świadczyć o tym może chociażby dynamiczny rozwój Internetu w Chinach. Władze autorytarne tego kraju świetnie sobie radzą z kontrolą użytkowników sieci, cenzurowaniem sieciowych zasobów i ograniczaniem dostępu do niepożądanych, szkodliwych z ich punktu widzenia treści - do tego z wydatną pomocą najbardziej zaawansowanych dostawców technologicznych na świecie. Piotr Wiench z Zakładu Socjologii Struktur i Działań Społecznych Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego zwraca uwagę, że wielu firmom informatycznym, pochodzącym z krajów demokratycznych, również tym największym i najbardziej znanym, wcale nie przeszkadza ten kontekst współpracy z chińskimi władzami. Z drugiej strony, warto zwrócić uwagę, że masowe korzystanie z Internetu przez mieszkańców Kraju Środka - nawet w tak ograniczanym przez władze zakresie - nie pozostaje bez wpływu na procesy modernizacyjne w tym państwie (nb. Chiny pracują też nad nową, własną siecią szkieletową o nazwie CN2, która wykorzystuje protokół IPv6; promują również własne standardy oraz rozwiązania służące kontroli sieci, np. standard szyfrowania WAPI).

Bardzo mała aktywność

W krajach europejskich sprzeczności i rozbieżności między deklarowanymi i oczekiwanymi a rzeczywistymi, faktycznymi efektami wykorzystania Internetu bardzo dobrze widać chociażby na przykładzie idei elektronicznej administracji, elektronicznego rządu czy elektronicznej demokracji. Anna Przybylska z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego analizowała oficjalne serwisy miejskie w Polsce, Finlandii i Wlk. Brytanii. Jej zdaniem strony prowadzone przez władze miejskie służą często jedynie stwarzaniu pozorów pełnego uczestnictwa mieszkańców w życiu miasta. Rzeczywisty wpływ obywateli na najważniejsze decyzje dotyczące społeczności jest fikcją. Dokładnie tak, zdaniem Anny Przybylskiej, wygląda na przykład sytuacja w podwarszawskim Mszczonowie. Gdy się ogląda witrynę internetową miejscowości, wydaje się, że władza jest w stałym kontakcie z mieszkańcami i liczy się z ich opiniami. Strony są bardzo dynamiczne, zawierają wiele funkcji interaktywnych. Burmistrz często występuje na czatach czy zabiera głos na forum dyskusyjnym. W gruncie rzeczy są to jednak tylko działania fasadowe. Anna Przybylska zwraca uwagę, że chociażby w tak ważnej dla Mszczonowa kwestii jak budowa lotniska, nie są prowadzone konsultacje społeczne, władze podejmują decyzje wg własnego uznania, tutaj internetowa otwartość wydaje się dla władz tej miejscowości niepotrzebną przeszkodą.

W innych krajach europejskich wpływ Internetu na aktywność polityczną obywateli wcale nie jest większy. Co prawda w dawnej Unii Europejskiej ludzie częściej korzystają z usług elektronicznej administracji niż w Polsce, ale jeżeli chodzi o stopień zaangażowania społecznego za pośrednictwem sieci, to nie jest on zbyt wysoki. W dwustutysięcznym Tampere dostęp do Internetu posiada 86% internautów, trzy czwarte z nich deklaruje, że korzysta z rozwiązań e-government. Co w tym zakresie oferuje im miasto? W portalu prowadzonym przez samorząd Tampere na pierwszym miejscu znajdują się przede wszystkim informacje dotyczące życia w mieście, działalności władz miejskich, funkcjonowania miejskich instytucji itp. Następnym celem funkcjonowania miejskiej witryny jest udostępnianie formularzy wniosków służących załatwianiu spraw w urzędach. Portal daje też możliwość wysyłania zapytań w sprawie usług publicznych oraz wykonywania zdalnie niektórych transakcji. Sondaże w sprawach ważnych dla miasta i konsultacje z mieszkańcami znajdują się dopiero na końcu. Z tej możliwości korzysta tylko 4% internautów z tego fińskiego miasta.

Anna Przybylska zwraca uwagę, że mała aktywność polityczna czy społeczna obywateli jest dzisiaj zjawiskiem o wiele szerszym zasięgu - nie odnosi się tylko do sieciowych form zaangażowania obywatelskiego i nie wynika tylko z takiego, a nie innego traktowania technik informacyjnych przez władze publiczną i polityków. Mała aktywność publiczna mieszkańców jest we współczesnej Europie zjawiskiem powszechnym. Ludzie mają coraz większe poczucie braku wpływu na bieg wydarzeń, są zniechęceni do angażowania się w działania polityczne czy społeczne. Frekwencja wyborcza w licznych krajach europejskich systematycznie spada. Pojawienie się Internetu i możliwości głosowania na odległość niczego tu specjalnie nie zmienia, podobnie jak posiadanie samochodu nie gwarantuje, że w dniu wyborów dojedziemy do komisji wyborczej. Najważniejsza jest motywacja, nasze wewnętrzne przekonanie, że głosowanie jest potrzebne i ma sens. Same strony WWW nie wpłyną na demokratyzację stosunków kół rządzących z obywatelami, jeżeli obie strony nie będą tego chciały.

Bez zaangażowania samych zainteresowanych, samych obywateli i mieszkańców miast, elektroniczna demokracja pozostanie tylko nic nieznaczącym, pustym hasłem. Być może jednak jej zalążki powstają na stronach alternatywnych do oficjalnych stron miejskich. W serwisie "Manseroti", prowadzonym obok oficjalnego serwisu władz Tampere, jest bardzo dużo swobodnych, zdecydowanych opinii i wypowiedzi. Tutaj ludzie chętnie dzielą się swoimi uwagami i przemyśleniami dotyczącymi życia w mieście czy działalności władz miejskich, przedstawiają swoje pomysły na usprawnienie funkcjonowania instytucji miejskich, zadają niepopularne pytania, dzielą się swoją wiedzą i swoimi wątpliwościami dotyczącymi życia w społeczności lokalnej. Dużym powodzeniem cieszy się również alternatywny dla urzędowych propozycji serwis "Craignet" w ubogiej części Edynburga.

Internet koleżeński

Alternatywne formy sieciowej aktywności przybierają różne kształty i cechy. Obok oficjalnych, urzędowych czy też komercyjnych stron i serwisów jest również wiele inicjatyw oddolnych, nieformalnych, wręcz koleżeńskich lub przyjacielskich, które mogą w znaczący sposób wpłynąć w przyszłości na sposób funkcjonowania w sieci, być może nawet przyczynić się do stworzenia nowych zasad korzystania z internetowych zasobów.

Justyna Hofmokl ze Szkoły Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk zwraca uwagę na zjawisko "kumplonomii". Tak tłumaczy angielski zwrot "folksonomy", będący zbitką dwóch wyrazów: "folk" i "taksonomy". Jest to proces spontanicznego, swobodnego kategoryzowania zasobów Internetu przez samych użytkowników. Odbywa się w otwartym środowisku społecznym i technologicznym.

Serwisy umożliwiające folksonomię to m. in.: del.icio.us, Flikr czy Technorati. W pierwszym z nich można wprowadzać własną kategoryzację linków odsyłających do stron internetowych. Kategoryzowanie nie odbywa się według ścisłych, dokładnie określonych, powszechnie obowiązujących reguł i schematów. Każdy może nadawać każdemu linkowi własną, niepowtarzalną kategorię. Do już skategoryzowanych linków można dopisywać własne, nieuwzględnione przez innych kategorie. Do każdego linku może być przyporządkowana nieograniczona liczba kategorii. Katalogować można zarówno cudze, już udostępnione w Internecie zasoby, jak i własne zbiory, włączając je w ten sposób do ogólnie dostępnych zasobów.

Według tych samych zasad odbywa się katalogowanie fotografii w serwisie Flikr oraz blogów na stronach Technorati. Nie ma żadnego sztywnego schematu klasyfikacyjnego, nie ma żadnych uniwersalnych, jednakowych dla wszystkich kategorii. Każdy posługuje się własnymi pojęciami i wyobrażeniami. Jeżeli na przykład komuś jakieś zdjęcie skojarzy się po prostu z kolorem czerwonym, to może do niego dopisać kategorię "czerwony". Ktoś inny do tego samego zdjęcia może dodać kategorię "święta", a jeszcze ktoś dopisać "prezenty". Jest to zupełnie inne podejście niż to praktykowane w środowiskach bibliotekarskich czy przez twórców wyszukiwarek internetowych. Bibliotekarze hołdują opisowi znormalizowanemu, zhierarchizowanemu, ustrukturyzowanemu, dążą do stworzenia ponadczasowych określeń i pojęć.

W środowisku "kumplonomii" ceni się przede wszystkim aktywność, kreatywność, spontaniczność, brak kontroli. "Serwisy te działają według architektury uczestnictwa" - wyjaśnia Justyna Hofmokl. Jej zdaniem to właśnie otwarta architektura Internetu stwarza wszystkim użytkownikom możliwość uczestnictwa społecznego, tworzenia wspólnych zasobów bądź upubliczniania zasobów prywatnych. "Użytkownicy mogą przez realizację własnych celów budować kolektywną wartość" - uważa Justyna Hofmokl. Odbywa się to na zasadach produkcji partnerskiej - każdy dodaje coś od siebie do wspólnego użytku. W ten sposób dodawane przez każdego tagi stają się źródłem kolektywnej informacji.

Do nowych, niesformalizowanych form aktywności sieciowej zaliczyć można również serwisy open publishing (wolność publikowania). Udostępniają one każdemu narzędzia do tworzenia i publikowania własnych informacji. Każdy kto ma na to ochotę, może opublikować w sieci własny artykuł. W opinii Agnieszki Zwiefki-Chwałek z Uniwersytetu Wrocławskiego, ruch ten może zagrozić tradycyjnym, dotychczasowym formom dziennikarstwa. "Dziennikarstwo nie jest już zawodem uprzywilejowanym, zarezerwowanym dla mających dostęp do informacji elit. Dzięki stronom open publishing zmienia się też funkcja, jaką pełnią dziennikarze - nie są już gatekeeperami, strażnikami informacji, lecz jedynie jej dystrybutorami" - twierdzi Agnieszka Zwiefka-Chwałek.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200