Fenomen Google

W każdym czasie można znaleźć zjawiska wyprzedzające swoją epokę i pokazujące w sposób jak najbardziej rzeczywisty trendy przyszłości. Obchodzący siódme urodziny Google jest takim fenomenem. I to nie tylko ze względu na oferowany produkt, ale również warunki, w jakich powstaje.

W każdym czasie można znaleźć zjawiska wyprzedzające swoją epokę i pokazujące w sposób jak najbardziej rzeczywisty trendy przyszłości. Obchodzący siódme urodziny Google jest takim fenomenem. I to nie tylko ze względu na oferowany produkt, ale również warunki, w jakich powstaje.

Przykład firmy SAS Institute pokazuje, że szerokie przywileje pracownicze mogą być znakomitą metodą podnoszenia konkurencyjności przedsiębiorstwa (Krzysztof Frydrychowicz, "Życie jak w filmie", CW nr 41/2005). Podobnie dzieje się w Google. Mamy tu do czynienia wręcz z forpocztą nowej kultury pracy, a może nawet zalążkami nowej cywilizacji, która potrafi zrealizować odwieczne marzenie ludzkości, jakim jest praca zawodowa, będąca pasją i hobby, a nawet wypoczynkiem i rozrywką, rozumianymi jak najbardziej dosłownie. I nie mówimy tu o utopijnych ideach, które już na papierze budziły wątpliwości, a próby ich siłowego wprowadzania w życie kończyły się katastrofalnie. Chodzi o jak najbardziej realną sytuację, w sercu wolnorynkowej gospodarki, na kalifornijskiej ziemi. Paradoksalnie to właśnie pieniądz, który traktowany jednostronnie potrafi być brutalnym weryfikatorem śmiałych wizji, może też stawać się motorem zrównoważonego rozwoju, wykraczającego poza czysto materialny wymiar. Zasoby finansowe są bowiem narzędziem jak każde inne i można z nich korzystać w sposób bardziej bądź mniej rozsądny.

Warto się temu przykładowi przyjrzeć bliżej, tym bardziej że w przyszłym roku działalność rozpocznie biuro Google w Polsce. Tymczasem historia jednego z większych sukcesów branży informatycznej sięga roku 1998. Tak, również w tym przypadku wszystko zaczyna się w jakimś amerykańskim garażu, gdzie koledzy ze studiów postanawiają wdrożyć tyleż genialny co prosty pomysł.

Tymi kolegami są 25-letni urodzony w Rosji Siergiej Brin i jego rówieśnik Larry Page. Tym pomysłem jest założenie firmy, oferującej program, który pomagałby użytkownikowi wyszukiwać informacje w ich internetowym oceanie (sama wyszukiwarka powstała 2 lata wcześniej).

Pomysł genialnie spóźniony

Fenomen Google
Tak, to nie pomyłka, ów pomysł pojawia się w roku 1998. W czasie gdy karty na rynku internetowych wyszukiwarek wydają się już być rozdane. Już wówczas istnieją tak znane i popularne produkty, jak Lycos, Hotbot, Infoseek, Excite, Webcrawler czy Yahoo!, który oferował nawet specjalną wyszukiwarkę dla dzieci - Yahooligans. Z kolei multiwyszukiwarka Dogpile oferowała poziom metaindeksowy w relacji do poziomu indeksowego innych wyszukiwarek. Istniała też cała gama wyszukiwarek osobistych, czytników i analizatorów offline, które, wedle zasady klient-serwer, szybko ściągały stosowne dokumenty na dysk i dopiero tu wykonywały resztę pracy, oszczędzając czas użytkownika: EchoSearch, WebCompass, WebFerret, InternetFastForward, NetAttachPro.

Z kolei firma Verity oferowała inteligentną wyszukiwarkę TopicAgents, która zapamiętywała wyspecyfikowane zapytania w postaci agentów przeszukujących sieć. Program szukający Firefly, znany wcześniej jako HOMR (Helpful Online Music Recommendation), był rodzajem dynamicznego systemu ekspertowego, czerpiącego swą wiedzę od samych użytkowników i przygotowującego dane dotyczące osób o podobnych zainteresowaniach, względnie możliwości zakupu określonych produktów. Specjalistyczne programy samodzielnie przeszukiwały sieć, śląc o każdej porze dnia i nocy informacje do swego mocodawcy, np. o kursach giełdowych - tak działał pakiet General Magic PPT (Personal Portfolio Tracker). W tym zestawieniu nie powinno zabraknąć wówczas kultowej wyszukiwarki, jaka pojawiła się w "stajni" Digitalu w Palo Alto już w 1995 r. - AltaVista.

Fenomen Google
Trudno byłoby się przyczepić do opcji oferowanych przez ten program. Dziesięć lat temu można było posługiwać się znakami "+" i "-" bądź stosować nawiasy, operatory logiczne AND, OR, NOT, a nawet NEAR (w pobliżu), sprawdzający, czy definiowane słowa znajdują się obok siebie (w obrębie 10 wyrazów). Wyszukiwarka rozróżniała małe i duże litery, szukała nie tylko pojedynczych słów, ale wręcz całych fraz w cudzysłowie, operowała dżokerami wieloznakowymi (wildcard character), pozwalającymi "omijać" różne standardy kodowania znaków diakrytycznych, w tym naszych polskich ogonków. Samemu można było definiować kryteria określające kolejność wyświetlanych wyników czy specyfikować obszary dokumentów, w których mogą wystąpić poszukiwane ciągi, np. szukanie tylko w tytułach stron.

Czy w tej sytuacji było na rynku miejsce dla jeszcze jednej wyszukiwarki? A jednak. W branży IT nie ma wiecznych pewniaków. Doświadczyła tego firma Netscape, która właśnie w tamtym czasie niemal zmonopolizowała rynek przeglądarek, by później, w ciągu zaledwie paru lat, utracić swą dominującą pozycję w starciu z Microsoftem. Może ten przykład był również motywacją dla Brina i Page'a? Tyle że Google nie musi obawiać się, że zostanie wyparty przez kogoś, kto zaoferuje użytkownikom program po niższej cenie, bo taka nie istnieje dla darmowego produktu.

Informacje o informacjach

Fenomen Google
Firma przebojem weszła na internetowy rynek i szybko zdobyła serca internautów. Przede wszystkim postawiono na szybkość dostarczanych informacji, rezygnując z szeregu "wodotrysków" i rzadziej używanych opcji. Również samą stronę internetową przeglądarki ukształtowano niezwykle skromnie, wręcz "goło", ale to właśnie zostało pozytywnie przyjęte przez użytkowników, którzy często drażnieni są nachalnymi reklamami. Marissa Meyer, odpowiedzialna w firmie za politykę produktową i będąca wśród 5 tys. pracowników numerem 20, jeśli chodzi o kolejność podjęcia pracy, twierdzi, że optyczna oszczędność strony była początkowo przypadkiem i wynikała z braku programistów; dopiero potem celowo doceniono prostotę uzyskanego efektu.

Przypadek czy raczej błąd w zapisie zadecydował też o nazwie firmy, która miała nazywać się podobnie jak liczba o 100 zerach, zaproponowana w 1938 r. przez matematyka Edwarda Kasnera - googol. Jak najbardziej celowo postawiono natomiast na jakość dostarczanych informacji, tj. ranking adresów internetowych, prezentowanych użytkownikowi w odpowiedzi na jego zapytanie. Celem wyszukiwarki jest pokazanie na początku listy stron zawierających najlepsze informacje. W szczególności przyjmuje się, że strona jest tym lepsza, im więcej stron ma do niej swoje odnośniki (linki). Z kolei wyższe wagi przypisuje się tym stronom, które same są bardziej wartościowe i w ten sposób powstaje hierarchia pozwalająca internaucie odnaleźć się w bezmiarach światowego oceanu informacji.

Fenomen wyszukiwarki polega na tym, że formalnie nie tworzy ona żadnych nowych informacji, a jedynie indeksuje i szereguje już istniejące. Produktem Google są zatem informacje o informacjach. A ten produkt jest udostępniany użytkownikom za darmo. Jak zatem jest możliwe, że firma osiągnęła giełdową wartość 120 mld USD, podwoiła w ostatnim roku swoje obroty, osiągając w trzecim kwartale 2005 r. 1,6 mld USD (400 mln zysku), a jej akcje są, dosłownie, na wagę złota i z ceną ponad 400 USD za sztukę zbliżają się do wartości uncji tego kruszcu?

Rodzina produktów

Fenomen Google
Głównym źródłem dochodów firmy jest sprzedaż uwagi internautów i ich czasu poświęcanego na wizyty określonych miejsc w Internecie. Mówiąc wprost chodzi tu o opłaty za reklamy umieszczane dyskretnie obok wyników zapytań. Idea sama w sobie nie jest nowa i działa na podobnej zasadzie w innych mediach, ale w wyszukiwarce reklamodawca płaci dosłownie za każde pojedyncze kliknięcie myszką internauty. Wartość tego p o j e d y n c z e g o kliknięcia dochodzi nawet do 20 USD! Oczywiście w większości wypadków płaci się mniej, ale nawet ułamki centa przekształcają się w wielkie sumy, jeśli pomnożyć je przez niemal ćwierć miliarda zapytań dziennie, stawianych w 40 językach na całym świecie.

Mówiąc o Google trzeba także pamiętać, że to nie tylko jedna, popularna wyszukiwarka, ale szeroka paleta już nie kilkunastu, a kilkudziesięciu produktów. Wymieńmy niektóre z nich:

  • Earth, Maps, Local - precyzyjne zdjęcia naszej planety, mapy, informacje regionalne,
  • Desktop - lokalna przeszukiwarka dysku,
  • Picasa - obróbka obrazu,
  • Toolbar - funkcjonalne wspomaganie przeglądarek,
  • WebAccelerator - optymalizator (przyspieszacz) surfowania,
  • GMail, Alerts - serwisy poczty elektronicznej,
  • Translate - tłumacz,
  • Orkut - giełda znajomości,
  • Talk, Mobile, Wireless - telefonia internetowa i komórkowa,
  • News, Print - wiadomości i przeszukiwanie książek,
  • UniversitySerach - zasoby amerykańskich uniwersytetów,
  • RideFinder - informacje o taksówkach w okolicy,
  • Froogle - porównywanie cen produktów,
  • AdWord, AdSense - aplikacje reklamowe.
Wiele produktów działa jedynie w USA lub wybranych krajach, inne znajdują się w początkowej fazie rozwojowej, ale już dziś wytyczają kierunki internetowego rozwoju. Oczywiście, inne firmy oferują podobne bądź konkurencyjne rozwiązania, ale na przykładzie Google, niczym w soczewce, możemy już zauważyć czwartą falę naszej cywilizacji: jej wirtualizację i postępujący wzrost znaczenia sfery niematerialnej, informacyjnej.

Najnowszym dzieckiem firmy jest Google Base. Choć z pozoru może to wyglądać jak jeszcze jeden portal ogłoszeń kupna/sprzedaży, nie chodzi tu o konkurencję dla eBayu, ale o udostępnienie internautom przestrzeni, w której po prostu mogą umieszczać informacje udostępniane innym, niezależnie od tego, czy posiadają własne strony internetowe (homepage). Podobnie jak w innych internetowych projektach i tu kluczem do sukcesu będzie poziom metainformacyjny, czyli informacje o obiektach, ich klasyfikacje, tezaurusy, taksonomie, ontologie (cechy obiektów i relacje między nimi) oraz narzędzia statystyczne czy sztucznej inteligencji (sieci neuronowe, logika rozmyta), umożliwiające np. grupowanie semantyczne bądź lingwistyczne.

Marchewka i marchewka

Myliłby się ten kto sądzi, że za opisywanymi osiągnięciami stoi bezwzględnie biurokratyczna organizacja, która żelazną dyscypliną kontroluje wykonywanie zadań, stawianych śmiertelnie profesjonalnym pracoholikom w szarych garniturach. Atmosfera panująca w centrali firmy Mountain View (Krzemowa Dolina) przypomina raczej skrzyżowanie domu studenckiego z komfortowym hotelem. Kolorowe sofy zapraszają do odpoczynku czy nawet drzemki, można korzystać z foteli do automatycznego masażu, sauny czy basenów albo zagrać w plażową siatkówkę. Suto zaopatrzone lodówki i automaty oferują darmowe napoje i przekąski. Na gorąco można coś zjeść w firmowej restauracji - oczywiście też za darmo. Dzieci pracowników spędzają czas w firmowym przedszkolu. Mile widziane są nawet psy, które też mogą liczyć na specjalną opiekę.

O wygląd cennych głów programistek i programistów dba fryzjerski salon, a serwis samochodowy myje bądź naprawia auta, stojące na zakładowym parkingu. Te zresztą nie są potrzebne w pracy, nawet jeśli na rozległym terenie trzeba udać się z budynku do budynku - w tym celu można skorzystać z elektrycznej hulajnogi. W firmie jak najbardziej dosłownie rozumiane jest hasło "z niewolnika nie zrobisz robotnika", za najważniejsze uznaje się niekrępowanie kreatywności pracowników - oficjalnie mogą oni przeznaczyć nawet 20% czasu na rozwój własnych pomysłów i oczywiście nikt nie bawi się w szczegółowe kontrole tego współczynnika.

Atmosfera pracy niewiele zmieniła się od "garażowych czasów" i nadal uważa się, że miejscem powstawania nowych, twórczych idei nie musi być nudna, biurowa "nasiadówka", ale raczej nieformalna partyjka bilarda czy hokeja na łyżworolkach. Metodę "kija i marchewki" zastąpiono metodą podwójnej marchewki - jak widać ze znakomitym skutkiem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200