Czego oczekujemy od władzy publicznej?

Informatyka jest jak powietrze. Każdy wie, że jest wszędzie, ale nikt nie widzi, że na niej opiera się sprawne państwo i konkurencyjna gospodarka. Czy to się zmieni?

Informatyka jest jak powietrze. Każdy wie, że jest wszędzie, ale nikt nie widzi, że na niej opiera się sprawne państwo i konkurencyjna gospodarka. Czy to się zmieni?

Politycy upatrują w IT źródła problemów i pasma nieustających afer. My zaś wciąż im mówimy, że nie mają pojęcia o współczesnym świecie, ponieważ żyją XIX-wiecznymi stereotypami. Nasz głos - przed i po wyborach - przegrywa z kilofami górników, płaczem pielęgniarek i strachem przed "nowym". Mimo to nie załamujmy rąk i spróbujmy wypunktować władzę. Wyliczmy dziesięć spraw, które - gdy pójdą po naszej myśli - uznamy, że władza publiczna szanuje nas, obywateli XXI wieku. Gdy napisałem powyższe słowa, po chwili zastanowiłem się, czy warto przeciwstawiać większość tradycyjnego społeczeństwa - które wcale nie jest skore, aby się określać jako "informacyjne" - tym, którzy poza komputerem i Internetem świata nie widzą? Co tak naprawdę sobą reprezentujemy, że uważamy nasz osąd świata za jedynie słuszny? A może lepiej zadać pytanie, czego władza publiczna powinna oczekiwać od nas obywateli - menedżerów i informatyków?

Mam wrażenie, że wszelkie debaty o roli i miejscu informatyki w państwie i gospodarce sprowadzają się do kilku haseł. Informatykom pracującym w prywatnych firmach po prostu brakuje wiedzy jak działa państwo i co to są procedury administracyjne. Ile osób przeczytało tekst Krzysztofa Głomba sprzed tygodnia "Wiedza czy wieprzowina" - na temat tego, jaki właściwie powinien być program nowego rządu? I co z tego zapamiętało, poza błyskotliwym tytułem?

Gra idzie zaś o wielką stawkę: czy potrafimy wybić się na nowoczesność, czy jesteśmy w stanie na równi nawiązać dialog z innymi krajami Unii Europejskiej. Pewien znany polityk PiS (sic) głosi tezę - "Zapomnijmy o Polsce, jesteśmy obywatelami Unii Europejskiej, mamy brać z niej przykład, dyskutować, gardłować za lub przeciw, ale wreszcie uciec z zaścianka".

Historia zawsze się powtarza

... ale nie zawsze i nie tak samo. Na tegorocznym XV Forum Ekonomicznym w Krynicy wystąpiła prof. Carlota Perez z Cambridge University, badaczka społeczno-ekonomicznego wpływu na rozwój technologiczny i jego historycznych powiązań ze wzrostem gospodarczym, rozwojem i konkurencyjnością. Pokazała, jak w niektóre przepowiednie trudno było uwierzyć, a jednak się spełniły. W latach 70. i 80. panowała stagnacja w amerykańskiej gospodarce, za to lata 90. okazały się największą dekadą jej wzrostu. Nikt nie wierzył w czasach Zimnej Wojny i prezydentury Ronalda Reagana, że wkrótce upadnie Związek Sowiecki, zaś jego kraje satelickie staną się częścią UE. Znowuż w latach 90., gdy trwał "nowy ekonomiczny klimat" w USA nie wierzono, że już w 2000 r. Chiny staną się motorem rozwoju światowej gospodarki, gotowe prześcignąć Japonię i samą Amerykę.

W opinii prof. Perez, którą - dzięki unijnemu Institute for Prospective Technological z Sewilli - wysłuchało szacowne grono europejskich naukowców i przedsiębiorców z branży teleinformatycznej, każda rewolucja ma podwójny charakter. Z jednej strony kształtują się nowe gałęzie przemysłu i rodzaje infrastruktury, co prowadzi do gwałtownego wzrostu i strukturalnych zmian, z drugiej ujawnia się nowy paradygmat. Nowe technologie i zmiany organizacyjne są w stanie objąć również istniejące branże, co skutkuje ogólnym wzrostem produktywności. W konsekwencji hasła z lat 70., takie jak masowa produkcja, zasoby ludzkie, dostawcy i klienci, przekształcają się odpowiednio w elastyczną produkcję, w kapitał ludzki czy też w sieć partnerską.

Jeśli podzielilibyśmy rozwój gospodarczy na fazę "bąbelkową", kiedy kiełkuje nowa technologia i fazę "złotego wieku", okaże się, iż bardzo się one różnią. Przykładowo, kryteria inwestycji w pierwszej fazie mają charakter finansowy. Nastawione są na krótki okres. Znowuż w drugiej fazie wydłuża się ich horyzont, liczy się wzrost i ekspansja. Skoro tak, to czekają nas dwie lub trzy dekady Złotego Wieku Rewolucji Informacyjnej, tylko o innych wskaźnikach niż w fazie początkowej. Wspominam ten wykład, ponieważ oczekuję od władzy publicznej informacji, gdzie jesteśmy w rozwoju społeczeństwa informacyjnego i gospodarki opartej na wiedzy. Czy dalej "bąbelkujemy", czy też posuwamy się w kierunku "złotego wieku"? Tymczasem politycy wolą kłócić się o hasła, nie widząc rzeczywistych problemów cywilizacyjnych.

Wizja lokalna czy globalna

Słowem brakuje naszej władzy publicznej wiedzy, co się tak naprawdę dzieje w społeczeństwie i gospodarce. Czy politycy przeczytają "Diagnozę społeczną" prof. Janusza Czapińskiego? Wątpię, bo uderza w stereotyp nieszczęśliwych Polaków, którzy bez pomocy państwa nie mogą się obyć. A więc po co nam państwo? Tutaj przydałaby się refleksja obywateli-informatyków, czy można dopasować struktury państwa, wdrażając sensownie zaprojektowane systemy informatyczne? Obywatele-informatycy wolą jednak inne podejście. Uprośćmy prawo, niech będzie bardziej przejrzyste. Więcej samoregulacji w życiu gospodarczym. Więcej zaufania do nowoczesności. Niech państwo, jak nie umie, nie wtrąca się do gospodarki. Chcemy standardów. Niech Ustawa o informatyzacji coś znaczy w naszym życiu. Chcemy, aby premier osobiście doglądał spraw związanych z rozwojem społeczeństwa informacyjnego.

Można by tak wymieniać w nieskończoność. Niektóre przedstawione obok postulaty to refleksje znanych samorządowców o rozwoju społeczeństwa informacyjnego i elektronicznej administracji. Okres powyborczy to okazja, by jeszcze cokolwiek przebiło się do głów. Czy tak się stanie? Przekonamy się za cztery lata.

Czego oczekuje od władzy publicznej Wiesław Patrzek

1. Ujednolicenia i uproszczenia ustawodawstwa;

2. Przepływu informacji i ich pełnej jawność - w szczególności dostępu do projektów oraz opracowań roboczych do przyszłych rozporządzeń, ustaw lub działań o charakterze strategicznym lub projektowym;

3. Umiejscowienia informatyki (profesjonalnej) na wysokim szczeblu w administracji; ustanowienia standardów (rzeczywistych), głównych interfejsów (i obowiązku ich stosowania przy wszystkich aplikacjach centralnych); integracji rejestrów centralnych i uregulowania dostępu do nich; konsultacji (możliwie szerokich) z bezpośrednimi zainteresowanymi;

4. Utworzenia lobby zamawiających - chodzi np. o działania związane z ustawodawstwem, m.in. dotyczącym zamówień publicznych, praw autorskich i in.;

5. Dostępności Internetu;

6. Rozliczania rządowych projektów IT co kwartał i co roku (przez audytorów zewnętrznych, a nie tak jak dziś przedstawiania ocen dla działań własnych w większości przypadków jako skończonych, kompletnych oraz doskonale zrealizowanych, np. w sprawozdaniach robionych przez MNiI - zawsze pozytywnych);

7. Równości np. w publikowaniu oświadczeń majątkowych również przez przedstawicieli administracji centralnej i regionalnej, ale nie tylko lokalnej.

Czego oczekuje od władzy publicznej Kajetan Wojsyk, wiceprezes Stowarzyszenia Miasta w Internecie

1. Zmiany średniowiecznych stosunków pracy

Pomimo postępu technicznego i umiejętności wykorzystania zarówno siły fizycznej urządzeń mechanicznych, jak i zdolności przetwarzania informacji przez komputery, możliwości sterowania procesami itd., nadal nie potrafimy spowodować, aby zysk wypracowywany przez te urządzenia w jakimś procencie (tu jest miejsce dla polityków) był przeznaczany właśnie na łagodzenie elementarnych bolączek społecznych - problemów zwyczajnej egzystencji ludzi, którzy nie z własnej winy, lecz z winy polityków znaleźli się w tragicznej sytuacji majątkowej. Zysk z pracy umiejętnie stosowanej informatyki, czy generalnie z pracy maszyn, urządzeń i komputerów zasadniczo przeznaczany jest na dalsze zwiększanie kapitału niewielkiej grupy ludzi. Nie chcę krakać, ale historia lubi się powtarzać. Zasada wahadła jako prawa przyrody jest nienaruszalna. Kratowanie wysp szczęśliwości - osiedli pięknych i bogatych - może w pewnym momencie okazać się niewystarczające.

2. Obowiązkowej piśmienności informatycznej ludzi na stanowiskach kierowniczych niepochodzących z bezpośrednich wyborów

Prezydentem państwa czy posłem albo senatorem, wójtem czy burmistrzem może być każdy, komu uda się przypodobać odpowiednio dużej grupie ludzi, jest to w końcu swoisty konkurs piękności i prawem obywatela jest wybierać kogoś, kto mu się badziej podoba. Z wszystkimi konsekwencjami. Jeśli jednak chodzi o stanowiska kierownicze jakiegokolwiek szczebla, niepiśmienność informatyczna powinna być w XXI w. cechą absolutnie dyskwalifikującą. Czyli po wyborach wójt miałby prawo zatrudniać na kierowniczych stanowiskach wyłącznie osoby informatycznie piśmienne. Może być okres - np. dwóch lat - na dostosowanie się tych, którzy te stanowiska już zajmują. Jeśli nie, to trudno, przykro nam, ale jako społeczeństwa nie stać nas na luksus rządów informatycznych analfabetów. Oni nie poprawią losów pielęgniarek i górników, ani czyjegokolwiek losu...

3. Obowiązkowego reengineeringu istniejącej administracji pod kątem optymalizacji przepływu informacji

Wskaźnikiem poprawy jest zmniejszanie się liczby formularzy, druków, automatyzacja procedur, automatyzacja raportowania stanów, automatyzacja sprawozdawczości. Dane winny być wymieniane pomiędzy systemami informatycznymi, a tworzone dla człowieka wyłącznie wtedy, gdy wymagają jego działania i reakcji.

<hr size=1 noshade>Właściwa ranga dla informatyzacji na poziomie rządu Rzeczpospolitej

Czego oczekujemy od władzy publicznej?

WIESŁAW PATRZEK, GDAŃSK

Czego oczekujemy od władzy publicznej?

KAJETAN WOJSYK, CZĘSTOCHOWA

Informatyka dotyczy wszystkich działów administracji rządowej. Ze względu na swój uniwersalny charakter informatyzacja państwa nie może być dzielona na wyizolowane, niezależnie realizowane programy i projekty resortów funkcjonujących na zasadzie "udzielnych księstw". Ze względu na powyższe dział "informatyzacja" musi uzyskać odpowiednią rangę w administracji rządowej i powinien być umiejscowiony na szczeblu ponadministerialnym, pod bezpośrednim nadzorem premiera. Umożliwi to racjonalizację działań związanych z rozwojem społeczeństwa informacyjnego na wszystkich szczeblach administracji: centralnym, regionalnym i lokalnym.

Dotychczasowe umocowanie ministra nauki i informatyzacji okazało się dalece niewystarczające. Mimo uchwalenia Ustawy o informatyzacji nie udało się doprowadzić do sytuacji, w której administracja centralna byłaby w stanie zapanować nad brakiem koordynacji projektów informatycznych i wyjściem poza etap kreślenia kolejnych strategii i wizji resortowych.

Czego oczekujemy od władzy publicznej?

WOJCIECH PELC, POZNAŃ

Wspomniana ustawa jest szansą i może być instrumentem umożliwiającym skuteczne przeprowadzenie niezbędnych zmian koniecznych do informatyzacji państwa i obniżki kosztów jego funkcjonowania. Środowiska zaangażowane w informatyzację kraju wielokrotnie przedstawiały pakiety rozwiązań i pomysły wskazujące na sposoby skutecznej informatyzacji usprawniającej działania administracji publicznej.

Uważamy za niezbędne przełamanie resortowych nawyków myślenia i rzeczywiste wdrożenie standaryzacji wymiany danych oraz interoperacyjności systemów i rejestrów. Bezpośredni nadzór Premiera Rzeczpospolitej powinien przyczynić się do realizacji tego postulatu i zaowocować właściwym monitorowaniem rozwiązań wprowadzanych na mocy Ustawy o informatyzacji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200